Sunday, 26 February 2017

Urugwaj, Banda Oriental






22 września, Salto, Uruguay.

Bez zwłoki pojechałem do Urugwaju do miasta Salto. Po wejściu do pokoju hotelowego ze zdziwieniem zobaczyłem, że telewizor był włączony, ale z jakiejś niewiadomej przyczyny, stał odwrócony do góry nogami. Akurat była mapa pogody i wtedy całkowicie przypadkowo zauważyłem, że Urugwaj do góry nogami trochę przypomina Polskę, tylko bez części Śląska.

Dwudziestego drugiego września, kiedy wiosna zaczyna się w tym kraju, odbywają się liczne fiesty. Dziś jednak przelotnie padało i cala zabawa została zepsuta. Na dodatek temperatura była w okolicach 12 st. C, a w nocy spadła do zaledwie 3 stopni powyżej punktu zamarzania wody.

W mieście nie chciałem za długo zostać, a ponieważ dowiedziałem się, że pod miastem jest skupisko term leczniczych ze źródłami geotermalnymi, pojechałem i spędziłem tam kilka godzin. Jest to część wielkiego podziemnego zbiornika gorących wód podziemnych, a ta urugwajska część zaczyna uchodzić za najlepsze latynoskie termy. Szczęśliwie ze względu na pogodę było bardzo mało osób, co nie jest częste w takich miejscach. Co do samych wód, nikt nie był w stanie powiedzieć mi, jaki jest ich skład chemiczny. Przypuszczam, że to solanki ale nie mam pewności i możliwości sprawdzenia tego teraz. Nie ma o tym żadnej wzmianki na miejscu, a pracownicy ośrodka na to pytanie odpowiadali zgodnie, że to ''agua caliente'' czyli po prostu gorąca woda. Wg. nich była to dostatecznie wyczerpująca informacja. Tyle wiedziałem od razu po wejściu do wody, bo ma ok 46 stopni C, a przy tej temperaturze na zewnątrz jaka byla dzisiaj to bez mała ukrop. Kompleks jest dość nowy, bo Urugwaj dopiero teraz zaczyna dostrzegać korzyści płynące z wód termalnych.

Dziś zauważyłem, że w końcu zagoiła mi się rana na zewnętrznej stronie prawej dłoni, która paskudziła się ze trzy tygodnie. Gdy byłem w Chaco w Paragwaju ukąsiła mnie, jak początkowo myślałem osa, ale pewien Indianin po obejrzeniu rany stwierdził, że to mucha dając mi do zrozumienia, że to powszechne ukąszenie w tych stronach. Ponieważ cały czas jestem kąsany przez jakieś insekty, nie przywiązywałem do tego wagi jednak rana przez cały ten czas co kilka dni się otwierała. W klimacie Chaco nawet każde zadrapanie może być co prawda bezbolesna, ale długotrwałą dolegliwością.



23 września

Zrobiłem kilka wycieczek po okolicy i wymarzłem się przy nich strasznie. Chodzę w czapce i chyba zacznę w rękawiczkach
i kalesonach.

W każdym kraju Ameryki Południowej obserwuję mrówki i ich ciekawe zwyczaje. Dziś spędziłem kilka godzin obserwując mrówki targające do mrowiska różne ''przedmioty''. Jeden szczep - nie wiedzieć czemu - upodobał sobie liście, owoce i różowe kwiaty z drzewa nazywanego tu paraiso (jakiś drzewiasty ligustr(?). Owoce tego drzewa nazywane są tu cemilla. Są to żółte jagody wielkości wiśni rosnące w kiściach. Ludzie tego nie jadają z dwóch przyczyn. Po pierwsze - i jak się zdaje to może być przeważającą przyczyną - są trujące, a po drugie i tak byłyby niejadane, bo mimo wszystko spróbowałem i okazało się, że smak mają gorzki, a zapach obrzydliwy.
Nie zjadłem jednak całego owocu tylko dotknąłem językiem, wychodząc z założenia, że wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną - zależy to tylko od dawki - jak już pięćset lat temu mawiał p. Hohenheim zwany Paracelsusem. Przez pięćset lat w tej prawdzie nic się nie zmieniło, bo żyję i czuję się dobrze. Rozgniotłem też jeden owoc. W konsystencji jest to lepka żółtawa substancja, która na długo zostawia przykry zapach na palcach. Po kilku godzinach, gdy przykładałem palec do nosa ciągle czułem ten nieopisywalny zapach. Pestka przypomina pestkę naszej wiśni, ale nie odchodzi tak łatwo od miąższu. Tak więc wszystko w tym owocu jest nie tak. Mrówki natomiast, żeby go zdobyć, a także kwiaty z tego drzewa, wchodzą nie nie, wycinają po kawałeczku te smakołyki i schodzą wiele metrów w dół po pniu z tym dużym bagażem. Po zejściu zaczynają marsz do mrowiska. W tym przypadku do celu miały ok. 28 metrów, co w trudnym terenie zajmuje im ponad godzinę.
Inny szczep wyspecjalizował się głównie w wycinaniu błękitnych płatków jakiejś odmiany blubelli(?), które właśnie zakwitły na wiosnę. Niektóre mrówki noszą w mandibulach całe płatki, co wygląda całkiem uroczo. Z oddali widać wartką stróżkę poruszających się kolorowych liści i płatków w kształcie żagli. Jeszcze inne szczepy tną tylko zielone liście. Wycięcie okrągłego otworu w liściu o średnicy 7 mm jest pracą na całą godzinę

Gdy byłem w Foz do Iguazu w Brazylii obserwowałem mrówkę, która najpierw wycięła mało opływowy kształt liścia. Później niezdarnie szła 12 metrów, przez pół godziny blokując innym drogę. Potem dwukrotnie się zdezorientowała i zaczęła iść w złym kierunku, a na koniec porzuciła liść 2 metry od mrowiska, po czym zrobiła kilka obrotów, jak to zwykle robią mrówki, gdy mają problem wyczuć chemiczny szlak i wróciła na miejsce wycinki.
Zaznaczyłem wtedy pozycję tego liścia i po kilkunastu minutach, gdy sprawdziłem, wciąż tam leżał. I chociaż tutejsze mrówki jak na razie wydają się być bardziej zorganizowane od ich brazylijskich koleżanek, to nie zmienia jednak mojej oceny, że mrówki ogólnie się bardzo łatwo dezorientują. Takich przykładów marnotrawstwa energii jaki zaprezentowała ta brazylijska mrówka - tutaj jednak nie widziałem.

  









                                          Salto, Urugwaj



24 września

Dojechałem do miasta San Jose de Mayo, a stamtąd do Canelones powracając tym samym na mój pierwotny szlak. W obu miastach byłem jednak zaledwie po kilka godzin. Nie było w nich nic nad wyraz interesującego. W Canelones znalazłem tylko jeden budynek z lat dwudziestych XIX wieku. Poza tym wszystko teraźniejsze i pospolite. W obu miejscach uderza powszechny brak wysokich domów. Myślę, że 90 procent budynków jest na podwyższonym parterze. Nie widziałem żadnego, który miałby trzy pietra (pomijam tu kościół).
Przekroczyłem rzekę San Jose, która o tej porze dnia, a był to wczesny poranek - była całkowicie zasnuta mgłą. Tej nocy był przygruntowy przymrozek, bo widziałem szron na trawie - jednak kałuże nie były ścięte. Wszystko to przypominało pierwsze przymrozki we wrześniu albo październiku na Mazowszu.
Tego samego dnia pojechałem do Montevideo i zamieszkałem w centrum w alei starych platanów, które tutaj na szczęście - w przeciwieństwie do Szwajcarii - nie są cięte w ten sposób, że przez pół roku straszą nienaturalnymi kikutami. Gdy platanom pozwoli się rosnąć, wyrastają na wspaniałe, duże drzewa.


25 września
Jak wynika z moich danych - Urugwaj jest około trzykrotnie droższy od Paragwaju. Pomimo to urzędowo ustalona(?!) płaca minimalna jest na poziomie 150 usd, a większość ludzi zarabia miesięcznie zaledwie 300 usd, czyli mniej niż w Paragwaju. Nie mam pojęcia, jak za takie pieniądze można przeżyć przy panującej tu drożyźnie. Tania jest jedynie ziemia, jak się dowiedziałem, 1 hektar najsłabszej ziemi na północy kraju kosztuje ok 1000 usd. Najlepsze ziemie na pd-zach kraju szacuje się na ok. 3000 usd za ha.
Pewna miła kobieta z agencji nieruchomości, która jest źródłem tych danych pokazała mi wykaz wszystkich transakcji zawartych w 2008 roku. Zdziwiłem się, że ot tak, dostałem takie dane. W 2008 roku sprzedano 276 gospodarstw (estancyj). Największe miało ok 8 tys ha, ale średnia wychodziła raczej bliżej 100 ha. Potwierdziła także dane, które uzyskałem w Paragwaju, o niskich cenach na tamtym rynku. Okazało się, że jest nawet taniej. Hektar marnej, bez mała jałowej ziemi w pn-zach Paragwaju to ok 50 usd. Takie gospodarstwa mają poważny kłopot z brakiem słodkiej wody, co oczywiście też wpływa na cenę. Przy zawarciu transakcji agencja pobiera 3% prowizji. Podatki przy dużych transakcjach można ustalać z rządem prowincji.

Sprawdziłem skład chemiczny wód termalnych ''Dayman'' ,w których byłem niedawno i okazało się, że jednak nie miałem racji. Przeważają związki żelaza, jodu i magnezu.


26-27 września 2009, Montevideo
Montevideo, tak jak większość miast latynoskich projektowanych przez hiszpańskich zarządców, ma siec ulic przecinających się pod katem prostym tworząc tzw. quadry.  Przy określaniu odległości zamiast podawać ilość metrów czy kilometrów - mieszkancy podają liczbę quadr. Z reguły jedna quadra nie przekracza ok. 120 metrów, ale to zależy już od miasta . W Salto było to mniej więcej 75m.  Tutaj jest ok. 100. Przywiązanie do takiego pojęcia odległości powoduje, że trudno ocenić, jak rzeczywiście daleko jest do jakiegoś punktu jeśli przyjeżdża się do obcego miasta. System quadrowy jednak bardzo ułatwia orientację i łatwo się po takim mieście poruszać.
 Trafiłem tu w weekend, w który akurat odbywała się wielka fiesta. Miejscowe władze chcą przekształcić tę fiestę w karnawał na styl Rio.  Ich zaangażowanie jest duże, tak więc myślę, że za kilka lat impreza się rozwinie, ale jak sądzę, cały czas zostanie na poziomie lokalnym.  Główna, reprezentacyjna ulica w mieście - Avenida Dieciocho Julio (aleja 18-go lipca) została zamknięta dla ruchu kołowego i przez wiele godzin przechodził kolorowy korowód karnawałowy.  Szczególnie  dużo było motywów pochodzących z tradycji gaucho - czyli miejscowych kowbojów. Kobiety ubrały odświętne ludowe stroje. Pochodowi towarzyszyły lokalne kramy  z gauchowskimi pamiątkami i lokalnym  jedzeniem. Na razie ten skromny mimo wszystko karnawał zachowuje lokalną tożsamość i tradycje, i to jest jego wielka zaleta.  Dlatego  jest to sympatyczna fiesta.  Mam nadzieję, że tak pozostanie i że w tłum nie zaczną się na siłę wpychać importowane zza oceanu tzw ''nowe wartości''- oczywiście pod hasłem walki z zacofaniem i nietolerancją.

28 września, Montevideo
Przy kupnie waluty krajowej - peso - w Urugwaju zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest wymiana USD niż Euro . Przy wymianie gotówki w kantorze na USD nałożony jest spread dwie i pół figury.  Przy wymianie Euro - 30 figur!  Dziś wypisałem kolejny czek , tym razem USD i prowizja wyniosła zaledwie 1 %. W przypadku Euro jest to 12%. W sklepach i supermarketach wszelkie urządzenia RTV, AGD - mają cenę podaną w USD, a nie w lokalnym Peso, co obrazuje przywiązanie tej nacji do dolara.
                                           Baraki w Maldonado.

                                        Maldonado i okolice Punta del Este.


29 września- 2 października, Maldonado.

W hotelu, w którym się zatrzymałem dzieliłem pokój z pewnym Austriakiem , który ma we Wiedniu całkiem dużą firmę zajmującą się dystrybucją jednorazowych lateksowych rękawiczek laboratoryjnych i chirurgicznych do szpitali.  Swego czasu zaopatrywał też polskie szpitale, ale zaprzestał tego, bo jak stwierdził, nie sposób prowadzić interesy w takim bałaganie prawno- organizacyjnym. Austriak ten od kilku miesięcy podróżuje motorem po Ameryce Południowej, bo jak mi powiedział, firma od dawna "kręci" się sama.  Podczas jednej z rozmów okazało się, że zamierza odwiedzić te same miejsca w tej części Urugwaju co ja, czyli Minas i dotrzeć na północ aż do Rio Polanco. Zaproponował  żebyśmy pojechali tam razem, a ponieważ dotarcie do Polanco autobusem nie jest możliwe - chętnie się zgodziłem.

Wykorzystując jeden dzień słonecznej pogody (30 września) pojechaliśmy motorem na północ. Przejechaliśmy niedaleko Sierra de las Animas i urugwajskiej głowy cukru. Najwyższe wzniesienie to ok 500 m npm ,ale przy tutejszych równinach są to góry. Po ok. godzinie dotarliśmy do Minas, a później pojechaliśmy do Polanco. O samym Minas nie mam za dużo do powiedzenia, bo jest to całkiem pospolite miejsce.  Tuż za Minas kończy się asfaltowa droga i zaczyna droga z ubitej ziemi wymieszanej z tłuczniem. Od Minas do Polanco jest ok 80 km, a mimo to po drodze jest zaledwie kilka estancji i minęły nas zaledwie dwa auta. Oba z lat 50-tych.  Uderzający jest tu brak ludzi.  Zatrzymaliśmy się na jednej bardzo dobrze utrzymanej i zadbanej estancji, żeby odpocząć. Byli tam jedynie gauczowie, bo właściciel mieszka w Montevideo, a zarządca pojechał oglądać krowy do kupienia. Akurat, gdy siedzieliśmy jedząc nasz obiad, gauczowie przyprowadzili z pola jakąś biedną owcę i zarżnęli ją na miejscu. Następnie zdjęli z niej skórę i rozwiesili na palach, żeby się suszyła.  Zadziwiająca jest wprawa, z jaką potrafią to robić. Próbowałem się wypytywać o wiele rzeczy dotyczących ich pracy i estancjji, ale  mało się mogłem dowiedzieć, bo gauczowie mówią bardzo bełkotliwie i do tego mają trudny do zrozumienia akcent. W zasadzie mało to przypominało hiszpański.
Mówiąc,  nie patrzą się na rozmówcę i z reguły kierują wzrok na ziemię.  Co już mnie przestaje dziwić - na pytania, jaką powierzchnię ma estancja odpowiadali - grande (duża) , a ile jest bydła, koni i owiec - mucho (dużo). Nie wiedzieli też, jak daleko jest stad do Polanco, gdzie jechaliśmy. Jeden z nich bez końca pytał czy przyjechaliśmy z Montevideo i bez końca mu odpowiadaliśmy, że nie z Montevideo tylko  z Maldonado. Mimo wszystko nie mógł się ciągle uspokoić. Dopiero później dotarło do nas, że pytanie ich o dystans do Polanco nie miało za dużo sensu, bo prawdopodobnie nie znali  pojęcia odległości w dystansie.  Wg. Austriaka te pytania o Montevideo były dlatego, że zarżnęli owce bez pozwolenia "patrona" czyli właściciela i bali się, że o wszystkim mu powiemy. Ja jednak nie odniosłem takiego wrażenia.   Gauczowie prowadzą bardzo proste  życie i mało mają wygód w swojej przybudówce, w której mieszkają, na dodatek ten, z którym staraliśmy się porozumieć specjalizował się w wyprawianiu skór z krów i owiec i nie miał nawet swojego konia, co w środowisku gauczów, gdzie wszyscy jeżdżą konno - oznacza jak sądzę najniższy poziom w drabinie społecznej. Dla nas jednak różnice pomiędzy gauczami były ledwie zauważalne, a jednak  przynależność do określonej grupy może zależeć od swoistej tutejszej rewii mody czyli - czy pas ma srebrną klamrę czy nie, jakie  mają podbicie buty albo jak wykonane jest recado. I te pewne bardzo małe różnice są dla nich wyznacznikiem pozycji. Dopiero tam, na tej estancji zauważyłem, jak silna jest wśród nich stratyfikacja.
                                         Na estancji w okolicy Las Minas, Urugwaj

 Po drodze do Polanco kilka razy widziałem duże stada strusi nandu. Jedno z nich liczyło jak sadzę ok. 50 sztuk.  Dotarliśmy do Rio Polanco ok. 5 wieczorem.  Na miejscu dowiedzieliśmy się, że jest to w zasadzie arrojo polanco czyli strumyk, a nie rzeka. To dziwne, bo szerokość oceniam na jakieś 10 metrów. Prąd rzeki jest wyjątkowo słaby. W tym miejscu ok 5 km /h.

Z Rio (Arrojo) Polanco wróciliśmy do Maldonado dopiero po zmroku. W sumie cała wycieczka zajęła nam ok 12 godzin  i w tym czasie przejechaliśmy prawie 400 km. Nie byłem przyzwyczajony do jazdy motorem i dlatego przez cały następny dzień odczuwałem silny ból w plecach i nogach, czego nie odczułem po jeździe konnej. 

Ponieważ 1 października przez cały dzień wyjątkowo mocno lało - większość dnia spędziłem w hotelu popijając urugwajskie wino i  grając w szachy z pewnym Niemcem ze Szwabii i Holendrem z Brabancji, których  poznałem, gdy bylem  w Montevideo.


                                         Droga z Maldonado do Las Minas i Rio Polanco.

3 października

Kilka dni czekałem na poprawę pogody, żeby dostać się na Isla Gorriti. Dziś w końcu się udało i o 12 popłynąłem na tę wyspę. Jest ona położona zaledwie półtorej mili od brzegu i ma 21 hektarów powi
erzchni. Jednak jak na zaledwie 21 hektarów lądu bez słodkiej wody - to miejsce jest dość ważne w historii i dlatego jest powszechnie znane i opisane.  Od setek lat wyspa Gorriti była wymieniana w większości relacji z podróży. Byli na niej pp. kpt. Solis, Magellan, Drake i FitzRoy - żeby wymienić tylko tych najbardziej znanych.  Na wyspie znajdują się resztki hiszpańskich fortyfikacji z XVIII wieku.

Podczas kilkugodzinnego pobytu na tej wyspie obszedłem ją całą, co akurat nie było aż takie trudne.  Południowe wybrzeże usiane jest milionami muszli mięczaka
mejillon- (Mytylidæ) .  Muszle te są zgarniane w ten sposób, że tworzą ścieżki.  Gdy szedłem wschodnim wybrzeżem, zostałem zaatakowany przez ptaki terotero z  rodziny czajek. Hiszpańska nazwa tych ptaków pochodzi od dźwięku, jaki  mają rzekomo wydawać podczas ataku.  Mnie jednak ten dźwięk się z ''terotero'' nie kojarzył.  Początkowo jedna para, a później kilka innych pikowało w moim kierunku. Dopiero około 2 metrów przede mną zmieniały kierunek lotu. Atakują jeden po drugim w odstępach  zaledwie kilku sekund, co nie daje szans na przygotowanie należnej obrony. Jedynym pomysłem na jaki wtedy wpadłem było zdjęcie kurtki i wymachiwanie nią ponad głową, co trochę mogło dezorientować ptaki.   Zdaje mi się, że po raz pierwszy w życiu zostałem zaatakowany przez ptaki i muszę przyznać, że nie czułem się komfortowo  w tej sytuacji, tym bardziej że kilka ataków wyglądało dość groźnie.  We wrześniu i w październiku - czyli wczesną wiosną - podczas okresu lęgowego są wyjątkowo agresywne. Ten ptak jest powszechny w Urugwaju i ponieważ jest bardzo śmiały i całkiem agresywny, został wybrany jako maskotka urugwajskiej drużyny rugby. 

                                         Isla Gorriti, atakujące TeroTero (czajki).



4 października , niedziela

Dziś w Urugwaju zaczął się czas letni, dlatego musiałem przestawić zegarek o godzinę do przodu.
Ponieważ kilka osób nakłaniało mnie, żebym spróbował
mejillones czyli mięczaków, których tak dużo muszli widziałem na wyspie Gorriti - poszedłem do restauracji i spróbowałem.  Są to normalne, powszechnie w Europie spotykane małże, za którymi nigdy nie przepadałem. Tutaj uchodzą za lokalny przysmak i dałem się namówić myśląc, że znajdę w nich jakiś odkrywczy smak. Nie smakowały mi jednak za bardzo i na dodatek całkowicie rozregulowały mój żołądek, tak więc będę miał kilka dni diety.
 W restauracjach w Urugwaju cena podana w menu nie ma żadnego znaczenia. Przy płaceniu rachunku doliczana jest oplata za stół i... sztućce. W tym przypadku te opłaty dodatkowe stanowiły 75 % ceny umieszczonej w karcie.




5 października

Po całkiem udanym tygodniu spędzonym w Maldonado i okolicach, piątego października, w poniedziałek wróciłem do Montevideo, gdzie spędziłem jedną noc.
Chciałem wykorzystać to miasto do spieniężenia czeków w USD, bo nigdzie nie znalazłem równie dobrego przelicznika. Ponieważ w moim starym hotelu nie było wolnych miejsc, stanąłem w innym - dwie quadry dalej. Jak się później miało okazać to nie był dobry wybór. Hotel był dwa razy droższy i dwa razy gorszy - ale nie cena była problemem. Hotel ten jest bardzo popularny wśród "nowobogackich" Brazylijczyków. Naturalną tego konsekwencją jest hałas, smród i awantury.  Na zagranicznych wakacjach zachowują się jakby się chwilę wcześniej urwali ze smyczy.  Myślę, że gdybym w tym czasie był wśród dzikusów z dorzecza Kongo w Afryce Centralnej - nie czułbym się ani trochę mniej komfortowo. Zachowanie gości z Brazylii było mieszanką całkowitego braku kultury i graniczącego z absurdem wyuzdania, to dotyczyło niestety obu płci.  Puszczanie na głos wiatrów w restauracji hotelowej przez samców wywoływało salwy śmiechu połączonego z piskiem radości i ekscytacji wydawanym przez samice.  Piszę  o tym w ten sposób, bo myślę, że mogliby służyć jako wzorzec swiftowskiego jahusa.  Te samice na dodatek bez skrępowania czyniły daleko idące awanse swoim towarzyszom.  Po sutym posiłku i dużej ilości alkoholu jeden z Brazylijczyków - bez wątpienia uchodzący w tej grupie za ważną osobistość - ukoronował działania swoich współbiesiadników wykrzykując łamaną angielszczyzną wulgaryzmy skierowane do gringo i rzucając jakimś jedzeniem po sali.  Dalszą wersję znam jedynie z opowiadania, bo wyszedłem wcześniej.  Sytuacja musiała stawać się coraz bardziej napięta, bo w pewnym momencie ktoś zasugerował pani kelnerce, żeby wezwała policję - a ona całkiem niespodziewanie wybuchła histerycznym płaczem.  Zalana łzami dziewczyna z niewiadomych przyczyn prosiła, żeby tylko nie wołać policji.  Obsługa i ochrona hotelu w końcu musiała się obudzić, bo nie doszło do rękoczynów. Poza tym, obrażonym gościom – mnie także - proponowano zwrot pieniędzy za jedną noc.

O świcie, bez żalu i chęci powrotu opuściłem i ten hotel i miasto Montevideo po czym pojechałem za zachód, do Colonia del Sacramento.



6 października

Colonia del Sacramento.
Od razu wszystko przedstawiło się w lepszym świetle po wczorajszych awanturach w Montevideo.  Mieszkam blisko starego miasta w bardzo miłym pensjonacie. Dawno nie pozwoliłem sobie na takie luksusy. Duży pokój, na ścianie reprodukcje obrazów p. Konrada Martens'a przedstawiające Urugwaj z roku 1833. Poza tym mam tu wannę a także  kominek, w którym dziś napaliłem, bo cały czas jest dość zimno. Za oknem rośnie duże drzewo z dojrzewającymi już owocami avocado. Właśnie dlatego ciągle słyszę świergot ptaków, bo gdy jakiś owoc spadnie na ziemię zaczyna się przepychanina - kto pierwszy  wydziobie jego tłusty środek.  Poza mną jest tu kilka osób - wszystkie jakimś przypadkiem z Australii.  Jak dużo w klimacie podróżniczym potrafi zmienić zaledwie jeden dzień.  Tym razem jest to zmiana na l
epsze.

  Co do Colonii - to moja druga wizyta w tym mieście. Poprzednio byłem tu prawie 10 lat temu. Widać sporo zmian, ale na szczęście nie zniszczyły one dawnego klimatu. Jednak przy brzegu La Platy tam, gdzie przed dziesięcioma latami była zaledwie piaszczysta ścieżka, dziś niestety jest kiczowaty deptak z kolorowej kostki zrobiony na wzór Punta del Este albo Rio. Jak dla mnie słabo to wygląda. Nie zmienia to jednak faktu, że ciągle uważam tę małą, starą część miasta za perełkę na skalę całej Ameryki Łacińskiej. Nie będę tu opisywał zabytków, bo jest ich sporo. Dołączam zdjęcia, które choć częściowo mam nadzieję oddadzą klimat tego miejsca.

                                          Colonia del Sacramento


Cztery kilometry za miastem znajduje się
Plaza de toros czyli w dokładnym tłumaczeniu plac byków - miejsce corridy.  Olbrzymim wysiłkiem finansowym wzniesiono tu w 1910 roku wielką budowlę z trybunami na 10000 miejsc. (photo ) Z oddali wygląda prawie jak koloseum.  W sumie odbyło się tutaj ... ledwie osiem walk byków - ponieważ rząd Urugwaju już dwa lata później czyli w 1912 roku zabronił tej rozrywki.  Od tego czasu budowla niszczała w ogóle nie będąc używaną.  Z roku na rok zmieniała się w ruinę, a dziś na ścianach widoczne są tak duże pęknięcia, że w każdej chwili grozi zawaleniem.


                                         Colonia, Plaza de Toros.



7 października

Dziś od rana czuć było w mieście napięcie.. Pojawiło się więcej policjantów niż zwykle. Na ulicach widać było ludzi z flagami i młodzież rozdającą ulotki przedwyborcze. Po południu zamknięto dla ruchu ulicę 18 julio(18 lipca). W większości miast w Urugwaju jest ulica o tej nazwie, co upamiętnia konstytucję z roku 1830. 25 października odbędą się wybory parlamentarne i prezydenckie. Okazało się, że dziś w Colonii ma się odbyć wiec przedwyborczy aktualnie rządzącego bloku Frente Amplio - (
dosłownie nazwa ta oznacza ‘szerokie porozumienie’). W skład tego bloku wchodzi partia socjalistyczna, komunistyczna, socjaldemokratyczna Nuevo Espacio (nowa przestrzeń), która podszywa się pod liberalizm i inne podobne twory. Blok ten jest także popierany przez związki zawodowe. Co prawda mogłem się domyślić, co z takiej mieszanki może wyjść, ale ponieważ wiec odbywał się bardzo blisko mojego hotelu - kierowany czystą ciekawością zajrzałem tam na pół godziny.
Kandydat na prezydenta- p. Józef Mujica [muhika] stał na podeście i mówił przez mikrofon, który dawał bardzo duży pogłos. Jednak nawet dziecko byłoby w stanie wyodrębnić powtarzające się cały czas słowa ( trabajo para todos, prosperidad para todos, socialismo paratodos) czyli praca dla wszystkich, dobrobyt dla wszystkich , socjalizm dla wszystkich. Ponieważ chciałem się coś więcej dowiedzieć, co o nim sądzą jego zwolennicy, porozmawiałem z kilkoma. Dowiedziałem się, że  p. Mujica (dla przyjaciół Pepe)- ma 74 lata, uroczą żonę, chce pomagać biednym i jest wspaniałym człowiekiem. Dlatego też powinien zostać przyszłym prezydentem dla dobra wszystkich.

Odkąd przyjechałem do Urugwaju wszędzie widzę jego twarz. W prasie, w tv, na billboardach i na przeróżnych ulotkach. Kreuje się na dobrego, mądrego i rozsądnego dziadzia, któremu można powierzyć wszystkie tajemnice i który zawsze pomoże w potrzebie. Ale--- nic nie jest tym, na co wygląda. W rzeczywistości p. Mujica to dawny partyzant z guerrilli Tupamaro. Organizacja ta okres świetności przeżywała w latach 60-tych i 70-tych, kiedy to zajmowała się zbrojnymi napadami na banki i prywatne firmy, porwaniami dla okupu, zamachami bombowymi i innymi zwyczajniejszymi rozbojami. Dziś jednak w ogólnej opinii przeważa pogląd, że wszystkie w ten sposób ''zarobione'' pieniądze p. Mujica i jego koledzy oddali biednym. Skoro tak silna jest jego chęć redystrybucji dóbr to przestaje dziwić, że tak dobrze odnalazł się w ustroju socjaldemokratycznym. Śmiem twierdzić, że z takim doświadczeniem w większości dzisiejszych  rządów uchodziłby za cenionego ''fachowca do spraw redystrybucji dóbr'', a w takiej Komisji Europejskiej mógłby uchodzić za gwiazdę pokroju p. Barroso.
W roku 1968 w Urugwaju także za sprawą Tupamaro destabilizacja w kraju posunęła się tak daleko, że wprowadzono stan wyjątkowy, a do roku 1973 aresztowano kilku '' janosików'', w tym dzisiejszego kandydata na najwyższy urząd w państwie. Z biegiem czasu, co też nie dziwi - Tupamaro przekształciło się w partię polityczną o charakterze socjaldemokratycznym i dziś jest główną siłą polityczną w tym państwie. Los dał im ponownie szansę wrócić do ulubionej działalności,o której pisałem wyżej, z tą tylko różnicą, że tym razem w majestacie ''prawa''. Jak sądzę, dla celów medialnych ''poczciwy Pepe'' posunął się tak daleko w swej megalomanii, że zaczął nazywać siebie Ulpiano - jawnie nawiązując do głównego kodyfikatora prawa rzymskiego.
Ostatnie sondaże dają p. Mujicy prawie pewne zwycięstwo i jeśli im wierzyć - to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa ten człowiek zostanie wybrany na nowego prezydenta. Jeśli tak się rzeczywiście stanie, to potwierdzi to tylko moje obawy, że Ameryka Łacińska skręca mocno w lewo i że przyszłość polityczna tego  kontynentu to w najlepszym wypadku socjaldemokracja z elementami komunizmu. W ogóle natomiast nie widzę drugiego kandydata -p. Lacalle`a - z konserwatywnej Partido Nacional. Jako obserwatorowi z zewnątrz cała kampania zdaje się być całkowicie zdominowana przez p. Mujice.
Przez większość swej historii kraje Ameryki Łacińskiej raz po raz popadały w wiry gwałtownych rewolucji. Cały czas dochodzi do kolejnych kryzysów na scenie politycznej, których przyczyną jest cała sieć błędów, od których te narody po dziś dzień nie potrafią się uwolnić. Na dodatek ludzie nie mają nawet szansy odpuścić sobie kolejnego cyrku wyborczego, ponieważ wprowadzono tu obligatoryjne głosowanie. Oczywiście dla ich dobra. Za  brak obecności przy urnie wymierzany jest mandat karny w wysokości 420 pesos. Ciągle obca mi jest idea zmuszania ludzi do głosowania.


8 października.

Dzisiejszy dzień miałem spędzić na estancji niedaleko osady Cufre. Wieczorem jednak otrzymałem maila od właściciela ,że z powodu choroby musi przesunąć termin mojego przyjazdu o tydzień. Nie skorzystałem, bo za tydzień powinienem już być w Buenos Ayres, gdzie muszę się spotkać z agentem w sprawie Antarktydy.

 Początkowo miałem do wyboru trzy estancje. Pierwsza jak dla mnie była za droga - 365 usd za noc i dużo luksusu, którego w ogóle nie oczekuję, gdy jestem w Ameryce Południowej.  Drugą odrzuciłem, bo po pierwsze - była za mała do jazdy konnej, a po drugie, bo zauważyłem, że przy reklamie w internecie jest mała tęczowa flaga z dopiskiem
friendly, co sugerowało pewne preferencje. Ta trzecia była w dobrym miejscu - właśnie niedaleko osady Cufre i o wiele tańsza - w sumie z przewodnikiem, dodatkowym koniem i datkiem na przygotowanie koni wyrobiłbym się zaledwie w 80 usd za dzień. Trochę bylem rozczarowany, że to nie wyszło. Pocieszam się tym, że dzisiejszy Urugwaj nie jest tak dobry do długich jazd konnych jak kiedyś, bo estancje są grodzone w taki niewygodny sposób, że nie sposób ominąć niektórych ogrodzeń, a bramki często są zamykane na kłódki. Tak więc zamiast jeździć konno po estancji, z braku innych zajęć porobiłem dziś trochę spacerów po okolicy i tak mi minął cały dzień. Urugwaj jakoś odżałuję, bo mam jeszcze na oku pewną dłuższą wyprawę konną w perspektywie kilku miesięcy, ale ponieważ sprawa jest ciągle w załatwianiu, nie będę tak głupio uprzedzał faktów.  Przed wieczorem wszedłem na latarnię morską. Z samej góry, z wysokości 118  schodów, widać wieżowce w oddalonym o 50 km Buenos Ayres.


9-10 października

Spotkałem się ze znajomym -, z którym przez kilka ostatnich lat, aż do mojego wyjazdu w czerwcu tego roku razem pracowaliśmy w tej samej firmie w Szwajcarii. Okazało się, że oni także zrobili sobie długie wakacje i ruszyli w podróż dookoła świata. Gdy ja byłem w Colonii oni byli zaledwie 50 km stąd - na drugim brzegu la Platy- w Buenos Ayres-  dlatego przypłynęli tu statkiem.  Zjedliśmy kolację, która przeciągnęła się do czwartej nad ranem. W Colonii restauracje rzeczywiście otwarte są do ostatniego gościa. Pomimo późnej pory ze strony kelnera nie padła nawet jedna sugestia żebyśmy już sobie poszli.
W sobotę, 10-go pożegnaliśmy się i oni wrócili do Buenos Ayres. Ja jutro mam zamiar wyjechać do Carmelo. Wieczorem w sporej grupie Urugwajczyków obejrzałem mecz futbolowy w eliminacjach do mistrzostw świata.  Wybuchł szał radości, gdy w doliczonym czasie gry p. Forlan strzelił z karnego decydującego gola i Urugwaj wygrał z Ekwadorem 2 do 1.




11 października. Carmelo (Banda Oriental)
 
Zatrzymałem się w Carmelo. Nieciekawe jest to miejsce. Zabudowa typowa dla małych urugwajskich miast. Przeważają jednopiętrowe budynki i system quadrowy, a w środku miasta znajduje się plaza (plac). Po drodze widziałem, że rzeka San Jose wylała zalewając duże połacie sąsiednich pól. Rzeka las Vacas natomiast, która przepływa przez Carmelo jest bliska przekroczenia maksymalnych limitów. Po zmroku miasto jest dość niebezpieczne. Widać sporo pijanej i agresywnej młodzieży.




    1. października. Carmelo

 Planowałem wjechać do Argentyny przez granicę na rzece Urugwaj - nieopodal miasta Mercedes. Mercedes oddalone jest ok 100 km na północ od Carmelo. Pojechałem tam, ale dowiedziałem się, że od ponad dwóch lat strona argentyńska blokuje to przejście graniczne. Jakaś urugwajska firma garbarska zatruła rzekę Urugwaj i na znak protestu przejście zamknięto. Nie chciałem jechać dalej na północ do kolejnego przejścia. Musiałbym pojechać aż do Paysandu. Dlatego zawróciłem do Carmelo. Od razu poszedłem do portu, ale ani na dzisiaj ani na jutro (13-go) nie było miejsc na statku do Argentyny. Kupiłem więc bilet dopiero na 14-go. Za tak krótką przeprawę zapłaciłem prawie 15 euro.

Na dodatek dziś w Nowym Świecie, a więc także i w Urugwaju, jest święto narodowe (dzień odkrycia Ameryki przez p. Colóna czyli Kolumba.) Ze względu na to święto wszystko było pozamykane i nie zdołałem kupić nic do jedzenia i nic do picia. W hotelu, w którym stanąłem też nic nie było do kupienia, tak więc pozostało mi oglądanie tv. Poza tym  nie miałem nic innego do roboty, na dodatek padał deszcz, tak więc  spędziłem w Carmelo trzy bardzo nudne dni. Około 9 wieczorem pod moimi oknami przeszedł pochód z bębnami w ramach obchodów święta, ale byłem tak rozleniwiony i znudzony, że nie chciało mi się nawet wstać z łóżka, żeby te atrakcje obejrzeć.


                                            Monte Video. K. Martens Esq.


No comments:

Post a Comment