Sunday, 26 February 2017

Brazylia


Brazylia.


                                         Bahia, Salvador


4 sierpnia

Rano zszedłem na ląd po 11 dniach na statku. Wcześniej jednak  na pokład weszło kilku urzędników celnych wraz z lekarzem, który pobieżnie ocenił czy jesteśmy zdrowi i czy nie zawleczemy na ląd jakiejś choroby.  Mam pewne podejrzenia, że głównie tu chodziło o mnie, bo jako jedyny opuszczałem statek.  Zmierzył mnie wzrokiem, zadał kilka standardowych pytań i na szczęście dość szybko dał mi spokój.
W Bahia zamieszkałem  na starym mieście, które tu nosi nazwę pelourinho. W każdej portugalskiej osadzie kolonialnej takie miejsce się znajduje. To plac, na którym odbywał się kiedyś targ n
iewolników.


5 sierpnia 

Miasto jest bezpieczniejsze niż sądziłem, jednak jak sadzę, może to być trochę złudne. Na starym rynku widać obecność policji. Pomimo to dziesiątki razy jest się atakowanym przez sprzedawców przeróżnych rzeczy. Od placków na kukurydzy zaczynając, po zegarki, wisiorki, kocyki, rożne kiczowate suweniry, a raz chciano mi sprzedać jakieś niezidentyfikowane białe szmaty. Ogólnie odnoszę wrażenie, że tu każdy murzyn ma coś do sprzedania, w związku z tym na starym rynku panuje ciągły ruch. Jak by tego było mało -murzyni ciągle przygrywają sobie na bębnach i coś podśpiewują. To wszystko stwarza wrażenie dużego chaosu. Zawsze energia toważyszy chaosowi i nie inaczej jest tutaj. I właśnie dlatego z drugiej strony widać, jak olbrzymi potencjał i energia drzemią w tym młodym narodzie. Nie mogę oprzeć się wrażeniu,  że ci sami ludzie, gdyby byli w Europie, zamiast sprzedawać na rynku swoje towary - staliby w kolejce po zasiłek w biurze opieki społecznej (czy jak się to nazywa). Bo po co by mieli pracować, skoro państwo da, zabierając wcześniej pod przymusem tym podatnikom, którym się jeszcze chce pracować. Obawiam się jednak, że wybór p. Ignacego Lula da Silvy na prezydenta tego kraju przyspieszy westernizację (socjalizację) tego kraju.


6 sierpnia 

Kolejną noc coś mnie pogryzło. Nie znalazłem jeszcze sprawcy, bo w tym klimacie podejrzanych jest cala zgraja.

Mieszkańcy Bahia zdają się być bardzo pobożni. Niektórzy z nich modlą się, rysując znak krzyża na każdą pełną godzinę. Jakby tego było mało, tuż po tym całują zewnętrzną stronę palca wskazującego u prawej reki. Początkowo myślałem, że maja tam schowaną jakąś małą figurkę albo inne dewocjonalium, ale okazało się, że nie. Czemu ma to służyć - nie wiem - ale podejrzewając że jest to sprawa bardzo delikatna- nie pytałem o szczegóły.
Podczas tej ceremonii zachowują śmiertelną powagę. Widziałem, jak jeden mężczyzna przerwał w pół zdania rozmowę, zobaczywszy kątem oka, że o kilka minut przegapił godzinę 18-tą, po czym z kamienną twarzą oddał się modlitwie. I choć modlitwa była krótka, to trwało kilka minut, zanim ponownie wrócił do swej naturalnej - krzykliwej postaci. Krzyk i zgiełk są częścią ich natury. To kolejna rzecz, do której trzeba się przyzwyczaić, będąc w Brazylii.













                                                   Bahia, Salvador.



7-9 sierpnia 

Dość szybko przekonałem się, że dla osoby , która nie za bardzo lubi leżenie na plaży to miasto nie ma już za wiele do zaoferowania, poza niezaprzeczalną atrakcja, jaką jest Pelourinho. Porobiłem kilka dość długich wycieczek w okolicy. Byłem w kilku muzeach, których zbiory mnie nie zachwyciły, a muzeum geologii jest chyba najgorsze, w jakim bylem. Zamiast okazów- papierowe albo styropianowe atrapy ordynarnie pomalowane.

W niedzielę, 9-go zwinąłem swój tobołek i ruszyłem do Rio de Janeiro. Cały dzień i pół następnego byłem w drodze. Droga krajowa jest jednopasmowa z dziurawym poboczem i dość często poustawiane są na niech progi spowalniające. Prowadzi przez całkiem ciekawe krajobrazy - pagórkowate równiny z uprawami trzciny cukrowej, bananowców i palm kokosowych. Później wije się przez góry wysokie na ponad 2200 metrów. Ludzie w dużej mierze jeżdżą konno, jeszcze w całkiem niedużej odległości od Rio powszechne są jednoosiowe zaprzęgi ciągnięte przez osła, lub jak bogatszy kowboj - konia.


                                         Rio


10 sierpnia 

Przedmieścia Rio, tak jak inne wielkie miasta w Brazylii są mieszaniną slumsów i podejrzanie tajemniczych magazynów i hurtowni. Takie okolice z reguły są brudne i chaotyczne i tak jest też tym razem. Około południa dojechałem do Rio i po dotarciu autobusem miejskim do pensjonatu od razu dotarło do mnie, jak różne jest Rio od Salvadoru. Udało mi się zamieszkać tam, gdzie chciałem - czyli w Botofago (Botafogo). To bardzo mila, schludna dzielnica pomiędzy głową cukru a Corcovado. Mieszkam ćwierć kilometra od morza i widok mam na obie te atrakcje. Nie chce mi się myśleć o stęchłym Salvadorze po dojechaniu do Rio.



11 sierpnia 

W nocy zaczął padać deszcz i gdy o 9 wyjeżdżałem do Gavia, ciągle padało. Z Gavia poszedłem do ogrodu botanicznego, a później udałem się do lasu deszczowego. Ponieważ było ciągle mokro, było trudno chodzić po tej gęstwinie przez kilka godzin. Fauna i flora - co nie dziwi - jest bardzo obfita. Po wycieczce  wróciłem do Botofago brzegiem morza, przez plażę, m. in. Ipanema i Copacabana. Ta pierwsza była od nawietrznej, dlatego była pusta, bo mocno wiało. Pół Rio wyszło natomiast na Copacabanę.




12 sierpnia

Zrobiłem dziś długą, jak na mnie wycieczkę. Z Botafogo przeszedłem do Flamengo, stamtąd jednak zamiast iść na północ do centrum historycznego, przez pomyłkę zaszedłem do favel Lapa i Fátima. W porę się zorientowałem i wyszedłem bez żadnych problemów, ale dzielnice te nie były zbyt przyjemne. Następnie poszedłem do centrum i tak daleko na północ, że dotarłem do wyspy Cobras. Powrót, już prostą drogą zajął mi prawie 3 godziny, choć część czasu poświęciłem na obiad. Całe kółko to około 18 kilometrów, czyli znacznie powyżej mojej średniej spacerowej, którą szacuję na ok 10 km.
Podczas tych moich wycieczek chyba najbardziej irytującą rzeczą są kierowcy, którzy w Brazylii całkowicie ignorują przepisy. Nie spotkałem  jeszcze w Brazylii takiego, który stanąłby, żeby przepuścić pieszych. Przejście szerokiej ulicy wymaga sprytu i doprawdy nie wiem, jak sobie radzą starsi ludzie. Drogę trzeba przebiegać, gdy tylko jest na to szansa. Wiele razy widziałem, że na ulicy gdzie były światła ( bo na wielu nie ma) kierowcy nie wpuścili przechodniów, choć ci mieli zielone. Policja kompletnie nie chce dostrzec tego problemu. Co mnie dziwi, nie widziałem jeszcze żadnego wypadku z udziałem pieszego odkąd jestem w Brazylii i na razie nie umiem sobie tego wytłumaczyć.


13 sierpnia

Nowozelandczyk, Irlandczyk, Austriak, Belg, dwoje Holendrów i ja wybraliśmy się wczesnym rankiem do Urca, gdzie leży ''głowa cukru''. Początkowo miał z nami iść Szwajcar z Zurychu, ale okazało się, że musi wracać do domu. Miał wczoraj nieprzyjemny wypadek, gdy usiłował pływać na copacabanie przy silnej fali. Fala podcięła go i wciągnęła pod siebie, kilkakrotnie rzucając o piaszczyste podłoże. Wyszedł z tego z mocno poranioną twarzą, co nie wyglądało dobrze, poza tym, jak mi powiedział, uszkodził sobie plecy i boi się o to czy nie jest uszkodzony kręgosłup.

Urca to wg mnie najładniejsza z mieszkalnych dzielnic Rio, jakie widziałem. Ma przeważnie willową , niską zabudowę. Ładne zacienione nadbrzeże z widokiem na Botafogo, Corcovado i marine. Ciche i spokojne miejsce.
Z Urca  przeszliśmy pieszo do São Conrado, żeby wejść na górę Gavia - wysoką na 828m. Góra ta to od wieków punkt nawigacyjny dla statków wpływających do zatoki. Ma specyficzny ścięty wierzchołek pozbawiony roślinności. Z tego co zdołałem zaobserwować, podstawa jest gnejsowa, a wierzchołek jak sądzę granitowy. Granit to z reguły główny budulec takich farmacyj skalnych jak głowy cukru.
Gavia nie jest tak znana i skomercjalizowana jak głowa cukru w Urca albo Corcovado.
Wracając do naszej wyprawy. Trochę przeceniliśmy nasze siły. Pełne słońce, temperatura grubo powyżej 30 stopni C. i duża wilgotność towarzyszyły nam przez całą drogę. Po około 10 km marszu zapas wody uległ wyczerpaniu. Wszyscy byliśmy i zmęczeni i spragnieni. Wtedy Holenderka stwierdziła, że musi zawrócić do hotelu i tak właśnie zrobiła. Cała reszta szła dalej. Na szczyt nie udało się wejść ze względu na zbyt duże zmęczenie. Jest to mimo wszystko dość trudna góra i ciężko wejść na nią tak ´przy okazji´. Zeszliśmy do São Conrado, gdzie trochę orzeźwił mnie młody, zielony kokos. Odkąd jestem w Brazylii, woda z niedojrzałych kokosów stanowi jeden z głównych płynów. W Bahia kosztowały pół reala – tutaj niestety 5 razy więcej.  Każdy na coś narzekał pod koniec marszu, każdemu coś zaczęło dolegać. Ja całkiem spaliłem sobie twarz na słońcu  i najwyraźniej nadwyrężyłem sobie ścięgno w prawej kostce, bo boleśnie napuchło.
Z naszej wyprawy wróciliśmy jakimś rozlatującym się minibusem.  Kierowcy pewnie nieprędko trafi się podobny kurs. Pół tuzina spalonych słońcem, obolałych ludzi i na dodatek każdy coś majaczył w innym języku..


14 sierpnia 

Wstałem wypoczęty i zdrowy. Bez śladu opuchlizny. Pomimo tego poza krótkim spacerem nad jezioro Lagoa Rodrigo de Freitas - większość dnia odpoczywałem. Trochę czytałem, trochę powtarzałem hiszpański.



15 sierpnia 

Rano wyruszyłem do parku narodowego Tijuca u podnóża Corcovado. Nie było sensu wchodzić na samo Corcovado, ponieważ zniechęciła mnie do tego masa turystów liczonych w setkach, tłoczących się po bilety. Poza tym nad statuą Chrystusa bezustannie fruwał turystyczny helikopter, powodując ogromny hałas. Zamiast tego przeszedłem cały park narodowy i był to dobry wybór. Cisza, spokój. Jedynie słychać było odgłosy egzotycznych zwierząt. Wyszedłem z parku dopiero w małej mieścinie Alto da Boa Vista. Cała droga zajęła mi ponad pięć godzin. Wróciłem do Botafogo autobusem miejskim i tam po raz pierwszy widziałem awanturę wywołaną  przez jakiegoś pokrwawionego tubylca, który wykrzykiwał coś do kierowcy. Cała historia skończyła się interwencją policji, która wyprowadziła awanturnika z autobusu.
Dziś na kolację zjadłem sobie brazylijską wołowinę z batatami.




16 sierpnia, niedziela 

Jak to dobrze , że dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że w parku narodowym Tijuca, który cały przeszedłem wczoraj - zdarzają się zbrojne napady na turystów. To kolejna z wielu paranoi zagrożenia w Rio, o których łatwo w przewodnikach. Ja nie napotkałem na żadne trudności idąc przez cały park samemu. Natknąłem się tylko na rachitycznego starca o skłonnościach narkoleptycznych, bo dwukrotnie wydawało mi się, że zasnął, jak go pytałem o drogę.
Cały dzień spędziłem w pousadzie (pousada to brazylijski pensjonat) Odpoczywam przed jutrzejszym skokiem na Wschod - do Cabo Frio.






                                          Cabo Frio.


17. sierpnia

Dojechałem do Cabo Frio. Zatrzymałem się tu tylko na noc. Miasto jest po sezonie, to widać. Opuszczone plaże i uliczki stwarzają melancholijne wrażenie. Wieje bardzo silny wschodni wiatr, który po całej okolicy niesie mnóstwo piachu. Z morza sterczą kikuty rzuconych na mieliznę statków. Okolice plaż to głównie jałowa piaskowa pustynia z gdzieniegdzie rosnącymi brunatnymi krzakami i kaktusami. Wszystko to świadczy o tym, że nie jest to miejsce przyjemne i gościnne. Po godzinie poszukiwań znalazłem w końcu fazende (duże gospodarstwo, prawie posiadłość), gdzie się zatrzymałem.    Gdy przyszedłem przyjęła mnie dość chłodno jakaś murzynka, wyglądająca na pomoc domową i pokazała mi dom, w którym zamieszkałem.  To duży dom o kilkunastu ciemnych ponurych pokojach, wyglądający na  opuszczony. I rzeczywiście. Nie było w nim nikogo. Po pewnym czasie zniknęła i ta murzynka i na całej fazendzie został tylko czarny pies, kasztanowy koń i ja. Dom ma skromne wyposażenie, a w kranach płynie tak brudna deszczówka, że straciłem ochotę na prysznic. Napuściłem trochę tej wody do szklanki i pływało w niej sporo martwych insektów.  Nie spałem dobrze tej nocy, bo sen miałem płytki, a nie znając w ogóle okolicy i stosunków tu panujących, wolałem zachować czujność. Nie codziennie jestem sam na tak rozleglej farmie.

Mimo to nazajutrz 18-go sierpnia, rano pojechałem do Macae a stamtąd do Conceicao de Macabu. O ile Macae to marna dziura, to Conceicao wygląda przyjemnie. Jest to mała osada wciśnięta między wyżyny i góry,  a przez środek płynie strumyk. Po krótkim pobycie w tej osadzie wynająłem konia i z przewodnikiem ruszyliśmy dalej konno w drogę powrotna w kierunku  Macae. Jechaliśmy szlakiem uczęszczanym tylko przez miejscowych. W pewnym momencie dołączył do nas jakiś gaucho, który coś głośno pokrzykiwał. Okazało się, że jechał zaniepokojony, doglądać krowy na fazendzie, bo jedno z cieląt padło z niewyjaśnionych przyczyn. Gdy przejeżdżaliśmy nieopodal zobaczyłem, że na ciele padłego zwierzęcia siedziało już kilkanaście czarnych padlinożernych ptaków urubu (to gatunek kondora). Reszta stada pasła się jakieś sto metrów dalej.
 Przesiadłem się z konia do autobusu dopiero przy malej ścieżce prowadzącej do Fazenda do Sossego i wróciłem do Macae. Tam w ostatniej chwili złapałem autobus do Rio przez Rio Bonito i Itaborai. W Rio przesiadłem się niezwłocznie do autobusu jadącego do Kurytyby w stanie Parana.


18 sierpnia, Kurytyba
Dojechałem do Kurytyby. Jest zimno, ponuro, pada deszcz, a na dodatek właśnie przeszła burza. Stan Parana to całkowicie inny kraj. Ludność przeważnie biała. Już chciałem pochwalić kierowców, ale dzisiaj któryś z nich chciał mnie przejechać, jak na zielonym przechodziłem ulicę. Wynająłem bardzo marny pokój w hotelu w centrum. Niedaleko musi być chyba szkoła muzyczna, bo ciągle słyszę tę samą powtarzaną w kółko frazę fortepianową.


18 sierpnia, Kurytyba
Cały dzień pada. Chwilami tak intensywnie, że nie ma sensu wystawiać nosa na dwór. Na dodatek cały czas ktoś się uczy na tym fortepianie tej samej frazy... Ponieważ średnio mi odpowiadało siedzenie w tym obskurnym hotelu potraktowałem Kurytybę tak, jak większość podróżnych, czyli jako przystanek pomiędzy brazylijskim wybrzeżem i interiorem. Nocnym autokarem pojechałem do Foz do Iguazu.


21 sierpnia, Foz do Iguazu
Odkąd wyjechałem z Rio cały czas marznę. W Kurytybie na dodatek jeszcze mokłem, w Foz do Iguazu na szczeście nie pada, ale po zachodzie słońca czyli ok 18tej robi się tak zimno, że muszę zakładać ciepłe ubranie. Nad ranem temperatura spada do 10-12 stopni w skali pana Celsjusza.  Kalendarzowo ten czas odpowiada naszemu końcowi lutego, ale pogoda jest jak w końcówce kwietnia, kiedy od czasu do czasu mocniejsze promienie słońca przypominają, że zbliża się lato. Ponieważ przyjechałem tutaj z Brazylii północnej nawet temp. rzędu 16-18 stopni w ciągu dnia odczuwam jako chłód. Ci, którzy przyjechali np. z Argentyny i mieszkają w tym samym hostelu - chodzą w krótkich rękawach. Przez pierwsze dni po ubiorze dokładnie widać, kto skąd przyjechał. Pogoda w Argentynie podobno bardzo marna, zimno i pada, dlatego postanowiłem, że zamiast od razu jechać do Argentyny albo Urugwaju - pojadę do Paragwaju  i w ten sposób tam przeczekam okres słabej pogody na południu.  Mam nadzieję, że zła pogoda nie zatrzyma mnie w Paragwaju dłużej, niż parę tygodni.
Cieszę się, że dotarłem do Foz, bo to miłe miasto i trafiłem na najlepszy jak dotąd hostel w ładnym miejscu i ciekawej atmosferze. Sporo jest osób, które tak jak ja, robią przystanek w Foz, będąc w podróży dookoła globu. Tak więc jest sporo ciekawych tematów do rozmowy i bardzo ciekawi ludzie. 
22 sierpnia 2009, Foz do Iguazu 
Pojechałem obejrzeć wodospady, z których słynie to miejsce i spędziłem w ich okolicach bardzo przyjemny dzień. Jest to skupisko ok 250 większych i mniejszych kaskad. Całkiem ciekawe i jak sądzę właśnie dlatego bardzo znane miejsce. 













                                         Foz




23 sierpnia 2009, niedziela

Przez cały dzień nic nie robiłem. Tak się szczęśliwie złożyło, że to akurat niedziela, tak więc nie wyróżniałem się zbytnio.



24-25 sierpnia

Zostałem dłużej w Foz niż planowałem. Zamiast dwóch- sześć dni. W tym czasie nic szczególnego nie robiłem. Dużo czasu spędziłem na rozmowach z ludźmi, którzy się tu zatrzymali. W zasadzie wiekszosc czasu z tego tygodnia spedzilem z Vaikunthanath Kaviraj 'em, z ktorym szczerze sie zaprzyjaznilismy i prowadzilismy wiele dlugich dyskusyj na wiele roznorodnych tematow od tak mu bliskiej homeopatii poczynajac a na Hieronymusie Boschu konczac.
Teraz widzę, jak dobrą rzeczą w czasie podróży jest niezależność od czasu. Brak pospiechu, swoboda przedłużenia pobytu o dzień lub kilka dni. Nie sposób tego odczuć na kilkutygodniowym urlopie.




Pipilo personata vel Poospiza nigrorufa, występowanie: Brazylia.  (J.Gould FRS)

No comments:

Post a Comment