Podróż
naokoło świata.
Pod
koniec czerwca 2009 roku udało mi się zakończyć sprawy związane
z moją pracą, a 1 lipca wyjechałem ze Szwajcarii i prawie
trzy następne tygodnie spędziłem na Mazowszu u moich rodziców
kończąc przygotowania do podróży. Ostatecznie 19 lipca 2009
roku wyruszyłem w podróż naokoło świata. Przez Rzym udałem się
do Barcelony, gdzie miałem wsiąść na statek płynący do
Brazylii, jednak okazało się, że portem wypłynięcia będzie nie
Barcelona, ale Walencja. Po dotarciu na miejsce okazało się, że
statek wypłynie nie 22-go, jak planowano, lecz kilka dni później.
Nie
zamierzam nudzić, opisując czas spędzony w Walencji, ponieważ był
to okres oczekiwania na statek i niekończących się telefonów do
agentów morskich. Poza tym, jak sądzę, to miasto jest dobrze
znane.
Pokrótce
opiszę jak
można zaokrętować się na statku jako pasażer.
Ja
znalazłem agenta morskiego w Londynie, który pośredniczył w
załatwianiu miejsca. Po opłacie rezerwacyjnej zaczęła się typowa
biurokracja. Trzeba było przesłać kopię paszportu, certyfikaty
szczepień, zaświadczenie od lekarza o stanie zdrowia, dowód
ubezpieczenia i wiele innych dokumentów mniejszej wagi. Później
zostaje utrzymywanie kontaktu z agentem, ponieważ data wypływu i
porty na trasie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dlatego lepiej
przyjechać na miejsce kilka dni wcześniej i… czekać.
24
lipca 2009
Dowiedziałem
się, że statek MSC Geneva, udający się do Bahia Salvador w
Brazylii, dziś przypływa do portu. Czekałem na tę wiadomość od
kilku dni, tak więc niezwłocznie pojechałem do portu, gdzie
dotarłem ok. godziny 14. Po przejściu kilku kontroli - luźniejszych
niż się spodziewałem - znalazłem się na statku, gdzie aktualnie
jestem.
Moja
kajuta jest iście komfortowa jak na statek handlowy. Oczekiwałem
znacznie skromniejszego standardu. Jest to en-suite, ok 30 m2,
sypialnia i salonik, a do tego prywatna łazienka. Jest to kajuta
zewnętrzna tzn., że mam widok na morze (aktualnie na dźwigi
portowe).
Na
statku panuje straszne zamieszanie, bo wszyscy przygotowują się do
jutrzejszego wyjścia w morze. Ja obserwuję sobie z okien mojej
kajuty wyładunek kontenerów. Jeden dźwig w ciągu godziny potrafi
wyładować ok. 23 sztuk kontenerów.
Właśnie
wróciłem z obiadu. Mam zaszczyt jadać razem z kapitanem I innymi
oficerami w oficerskiej mesie. Dziś podano jagnięcinę z puree
ziemniaczanym. Będę musiał dostosować się do nowych pór
jedzenia. Śniadania o 7.30, lunche o
12, a obiady
o 17- jeśli oczywiście mój żołądek będzie chciał
współpracować, bo jeden z oficerów straszył mnie dzisiaj, że
ponieważ statek jest bardzo długi i wąski - buja nim znacznie.
Uzupełniając tę wypowiedź dodam , że długość to 275 m, a
szerokość na beamie 32.2m. Beam to maksymalna szerokość wymuszona
szerokością Kanału Panamskiego.
25
lipca
Pierwszą
noc na statku przespałem tak dobrze, że zaspałem na śniadanie i
teraz pozostaje mi czekać na lunch. Całą noc trwał rozładunek i
teraz - z tego co widzę - pozostało już niewiele kontenerów
tylko na dolnym pokładzie.
Cały
dzisiejszy dzień spędziłem na statku, czytając i obserwując
wpływające i wypływające z portu statki. Uświadomiło mi to, jak
ruchliwy jest ten port. Zdaje się, że z tuzin statków “weszło”
dziś do portu, a przez lornetkę widzę kolejne trzy czekające na
redzie. Jeśli każdy z nich ma choćby 2000 kontenerów na
pokładzie, to oznacza to 25 tysięcy sztuk przerobu. Przed portem
stoją TIR-y z całej Europy, każdy z nich zabierze jeden kontener i
przewiezie go setki – jeśli nie tysiące kilometrów. Muszę
przyznać, że nie doceniałem rozmachu transportu kontenerowego.
MSC
Genewa może przewieźć max 4850 sztuk o standardowej długości 20
stóp. Największy kontenerowiec potrafi zabrać ponad 13000 sztuk.
Właśnie
się dowiedziałem, że dziś prawdopodobnie nie wyjdziemy w morze.
Nie wiadomo kiedy to nastąpi. Pozostaje mi... czekać.
Port w Walencji, widok z okna kabiny.
26
lipca niedziela.
Kolejny
dzień w porcie. Rano przepłynęliśmy - albo dokładniej –
zostaliśmy przeholowani kilkaset metrów, ale tylko do innego
nabrzeża. Dla mnie to zmiana na niekorzyść, ponieważ zamiast
widoku na morze, mam widok na miasto
a słońce dopiero ok. 17-tej zajrzało mi do kabiny.
W
końcu, w nocy z niedzieli na poniedziałek, wyszliśmy w morze.
mostek kapitański.
27
lipca
Na
morzu. Prędkość 22 węzły
(dla przypomnienia-1 węzeł to 1 mila morska na godzinę =1852
metry, a 1° na południku = 60 minut=60 mil, czyli jedna minuta na
południku to jedna mila morska)
Skorzystałem
z zaproszenia kapitana i większość dnia spędziłem z nim i
nawigatorem na mostku kapitańskim, oglądając mapy morskie, śledząc
rejs na GPS, radarach I gapiąc się przez lornetkę na morze. Mostek
kapitański to główna sala decyzyjno-operacyjna na statku. Jest
naszpikowany elektroniką, która daje mnóstwo danych dotyczących
statku, pogody, morza i innych statków, będących w polu widzenia
radaru. Zadaję sporo pytań a oficerowie chętnie odpowiadają,
staram się nie dotykać żadnych guzików I urządzeń, żeby nie
nadużyć ich zaufania. Jestem jedynym pasażerem na tym statku, tak
więc mam swoisty monopol na zawracanie im głowy.
15
mil na południe od Capo de Gata widziałem grupę ok. 10 ciemnym
delfinów płynących na wschód. W miarę zbliżania się do
Cieśniny Gibraltarskiej jeszcze kilka razy mogłem obserwować te
ssaki. O 13 godzinie byliśmy 22 mile na północ od wysepki Alboran.
Odległość była zbyt duża i widoczność za słaba, żeby nawet
próbować ją dostrzec. Po godzinie 18 minęliśmy Gibraltar,
zostawiając go 5 mil na północy i wpłynęliśmy w cieśninę.
Siła wiatru w porywie wzrosła do 46 węzłów (ok 85 km/h).
Kierunek wiatru 239° (WSW). O godzinie 20 - jakieś 7 mil na północ
od miasta Tanger w Maroku temperatura powietrza 26° C, temperatura
wody 21°C, ciśnienie 1012 hPa, morze 2°B.
Dowiedziałem
się, że nie wpływamy do portu na Kanarach i bezpośrednio płyniemy
do Bahia w Brazylii. Kontenery które są na statku, jak powiedział
mi dziś jeden z oficerów, w większości wracają puste do
Brazylii. Czyżby euro było przewartościowane w stosunku do
brazylijskiego reala?
Gibraltar.
28
lipca
W
nocy trochę bujało i kilka razy wytrąciłem się ze snu. Dość
monotonny dzień, ponieważ brak lądu w polu widzenia. Zrobiłem
sobie spacer po pokładzie. Stojąc na dziobie statku, widziałem
mnóstwo ryb latających- często całe stada złożone z setek
osobników. Niektóre z nich potrafiły „przelecieć“ nawet
kilkadziesiąt metrów, zanim ponownie wpadły do morza. Startują z
gracją, wpadają do wody bezwładnie.
Ok.
godz. 20 przepłynęliśmy ok. 6 mil na W-E od Alegranzy, najdalej na
północ wysuniętej z Wysp Kanaryjskich. Wyspa ma ok 2 i ½ mili
długości. Jej południowa część wznosi się do 288 m npm aby
następnie zanurzyć się gwałtownie w morzu stumetrowym klifem.
29
lipca
Najważniejszym
punktem dnia było przekroczenie zwrotnika Raka ok. godz 13.30 czasu
lokalnego. Przez cały dzień nie widziałem lądu. Zaledwie dwa
statki przepłynęły w polu widzenia lornetki. Czas poświęciłem
na czytanie książek o meteorologii i nawigacji, które pożyczyłem
dziś od z-cy kapitana nb. Polaka, który bardzo chętnie dal mi
szkolenie obsługi i nawigacji dużymi statkami. Co noc przesuwam
zegarek o godzinę do tyłu.
30
lipca
Zrobiło
się nieznośnie gorąco - 33° C , ale odczuwalna temperatura
znacznie wyższa. Temperatura wody w morzu 27 °C, morze spokojne –
2°B.
Przepłynęliśmy
na wschód od wysp Capo Verde (Zielonego Przylądka). Z odległości
36 i ½ mili widoczny był stożek wyspy Maio, a później z
odległości 50 mil na wyspie Santiago (Sao Tiago), zobaczyłem przez
lornetkę, znany mi z pobytu na tej wyspie, zarys konturów
poszarpanych wulkanicznych szczytów w centralnej części wyspy.
Szczyty te osiągają 1400 m npm. Nie sądziłem, że uda mi się
dostrzec te wyspy z tej odległości, tym bardziej że przez ostatnie
dni było widać zaledwie na 6 do 8 mil.
To
świadczy o tym, jak wyjątkowa jest dziś widoczność. Na
potwierdzenie tego, na tych samych szerokościach, gdy mijał nas
statek Theodosia - płynący do Tartous w Syrii - jak wynika z danych
radarowych - celowo obserwowałem go, by sprawdzić, jak długo
będzie widoczny. Zniknął mi z oczu dopiero po 16 i ½ mili, a
przez lornetkę widziałem go jeszcze, jak był 21 i ½ mili od nas.
Ze wzoru (suma pierwiastków kwadratowych wysokości w metrach
obiektu obserwującego i obserwowanego pomnożona przez stałą 2.06
mili) wynika, że gołym okiem przy idealnych warunkach , ten statek
byłby widoczny z odległości max. 20 i ¾ mili.
Jest
jednak trudniej, żeby zauważyć obiekt na horyzoncie, nie znając
dokładnego miejsca jego pojawienia, niż śledzić go do momentu
stracenia z oczu. Chcąc sprawdzić te różnice, udało mi się
wypatrzyć przez lornetkę statek pojawiający się na horyzoncie z
odległości 17 mil. Była to jednak, jak się okazało, mała
jednostka o długości 66 metrów. Jak mnie zapewniał jeden z
Filipińczyków pracujących na statku - bez trudności wypatrzył
statek gołym okiem z odległości 18 mil, a gdyby mu się tylko
chciało wypatrzyłby nawet z 20 - bijąc mnie na głowę w
wypatrywaniu.
Ja
natomiast zauważam, jak bardzo poprawił mi się wzrok w ciągu
zaledwie miesiąca bez bliskiego kontaktu z monitorem. Skądinąd nie
mogę nadziwić się, że jeszcze miesiąc temu siedziałem w biurze,
męcząc moich klientów cenami derywatów i obligacyj - a teraz
siedzę w kajucie na oceanie, płynąc statkiem do Brazylii. Jeśli
wykluczy się niemożliwe, to nawet mało prawdopodobne może być
realne.
31
lipca
Bladym
świtem, gdy byliśmy na 9°30’N , 25°W , obudził mnie rzęsisty
deszcz, uderzający o szybę kajuty. Taka pogoda utrzymała się
przez większość dnia. Poza morzem po horyzont dziś nic nie było
widać, dlatego skupiłem się na czytaniu. Ponownie pożyczyłem, od
wspomnianego wcześniej polskiego oficera, książki o nawigacji i
meteorologii wydawnictwa Admiralty Maps and Publications – dla mnie
dokładność tych map i książek jest warta odnotowania.
1
sierpnia
Ok.
godz 10 czasu lokalnego przepłynęliśmy na zachód od Skał Św.
Pawła (St Paul’s Rocks)
a o 13.17 przekroczyliśmy równik na długości geograficznej 30°21’
przy kierunku 205½° na wyspy Fernando de Noronha, które minęliśmy,
zostawiając je 8 mil na zachodzie.
Przy
przekraczaniu równika temp. powietrza wynosiła 28°C, temp. wody
26°C. Wiatr S-E 20 węzłów, stan morza 4°. Barometr
pokazywał 1014 hPa.
2
sierpnia. Niedziela
Na
morzu. Dziś duża fala i mocno buja. Stan morza 6°. Jak co dzień
zrobiłem sobie spacer po pokładzie. Na dziobie najlepiej widać i
czuć silę fal. Do tego stopnia, że kilka razy miałem trudności z
zachowaniem równowagi. Od południa widać już brzegi Brazylii.
Płyniemy równolegle do nich i utrzymując prędkość 23 węzły,
dotrzemy do Bahia Salvador o świcie.
Widziałem
dziś kilka ptaków pikujących do wody za rybami. Stale fruwają
blisko statku, odkąd jesteśmy tak blisko lądu.
3
sierpnia
Rano wpłynęliśmy do Zatoki Wszystkich Świętych (Bahia de Todos os Santos) i stanęliśmy na kotwicowisku na redzie, czekając na zezwolenie na wejście do portu.
Widok na Salvador z morza nie robi najlepszego wrażenia. Chaotycznie wybudowane wieżowce sterczące tuż przy linii morza. Do tego padający deszcz potęgował tę brzydotę.
W porcie zastaliśmy dwie polskie jednostki - Maciej Rataj i Ziemia Łódzka. Wyglądały na mocno przestarzale, porównując je do innych – szczególnie do całkiem nowego MSC Geneva, którym przypłynąłem.
Ponieważ do portu wpłynęliśmy dopiero ok. 20, zostałem kolejną noc na statku.
No comments:
Post a Comment