Sunday, 26 February 2017

Rozpoczęcie podróży. Na statku z Europy do Brazylii.

Podróż naokoło świata.



Pod koniec czerwca 2009 roku udało mi się zakończyć sprawy związane z moją pracą, a 1 lipca wyjechałem ze Szwajcarii i  prawie trzy następne tygodnie spędziłem na Mazowszu u moich rodziców kończąc przygotowania do podróży. Ostatecznie 19 lipca 2009 roku wyruszyłem w podróż naokoło świata. Przez Rzym udałem się do Barcelony, gdzie miałem wsiąść na statek płynący do Brazylii, jednak okazało się, że portem wypłynięcia będzie nie Barcelona, ale Walencja. Po dotarciu na miejsce okazało się, że statek wypłynie nie 22-go, jak planowano, lecz kilka dni później.
Nie zamierzam nudzić, opisując czas spędzony w Walencji, ponieważ był to okres oczekiwania na statek i niekończących się telefonów do agentów morskich. Poza tym, jak sądzę, to miasto jest dobrze znane.
Pokrótce opiszę jak można zaokrętować się na statku jako pasażer.
Ja znalazłem agenta morskiego w Londynie, który pośredniczył w załatwianiu miejsca. Po opłacie rezerwacyjnej zaczęła się typowa biurokracja. Trzeba było przesłać kopię paszportu, certyfikaty szczepień, zaświadczenie od lekarza o stanie zdrowia, dowód ubezpieczenia i wiele innych dokumentów mniejszej wagi. Później zostaje utrzymywanie kontaktu z agentem, ponieważ data wypływu i porty na trasie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dlatego lepiej przyjechać na miejsce kilka dni wcześniej i… czekać.




24 lipca 2009

Dowiedziałem się, że statek MSC Geneva, udający się do Bahia Salvador w Brazylii, dziś przypływa do portu. Czekałem na tę wiadomość od kilku dni, tak więc niezwłocznie pojechałem do portu, gdzie dotarłem ok. godziny 14. Po przejściu kilku kontroli - luźniejszych niż się spodziewałem - znalazłem się na statku, gdzie aktualnie jestem.
Moja kajuta jest iście komfortowa jak na statek handlowy. Oczekiwałem znacznie skromniejszego standardu. Jest to en-suite, ok 30 m2, sypialnia i salonik, a do tego prywatna łazienka. Jest to kajuta zewnętrzna tzn., że mam widok na morze (aktualnie na dźwigi portowe).
Na statku panuje straszne zamieszanie, bo wszyscy przygotowują się do jutrzejszego wyjścia w morze. Ja obserwuję sobie z okien mojej kajuty wyładunek kontenerów. Jeden dźwig w ciągu godziny potrafi wyładować ok. 23 sztuk kontenerów.
Właśnie wróciłem z obiadu. Mam zaszczyt jadać razem z kapitanem I innymi oficerami w oficerskiej mesie. Dziś podano jagnięcinę z puree ziemniaczanym. Będę musiał dostosować się do nowych pór jedzenia. Śniadania o 7.30, lunche o 12, a obiady o 17- jeśli oczywiście mój żołądek będzie chciał współpracować, bo jeden z oficerów straszył mnie dzisiaj, że ponieważ statek jest bardzo długi i wąski - buja nim znacznie. Uzupełniając tę wypowiedź dodam , że długość to 275 m, a szerokość na beamie 32.2m. Beam to maksymalna szerokość wymuszona szerokością Kanału Panamskiego. 

                                        

25 lipca

Pierwszą noc na statku przespałem tak dobrze, że zaspałem na śniadanie i teraz pozostaje mi czekać na lunch. Całą noc trwał rozładunek i teraz - z tego co widzę - pozostało już niewiele kontenerów tylko na dolnym pokładzie.
Cały dzisiejszy dzień spędziłem na statku, czytając i obserwując wpływające i wypływające z portu statki. Uświadomiło mi to, jak ruchliwy jest ten port. Zdaje się, że z tuzin statków “weszło” dziś do portu, a przez lornetkę widzę kolejne trzy czekające na redzie. Jeśli każdy z nich ma choćby 2000 kontenerów na pokładzie, to oznacza to 25 tysięcy sztuk przerobu. Przed portem stoją TIR-y z całej Europy, każdy z nich zabierze jeden kontener i przewiezie go setki – jeśli nie tysiące kilometrów. Muszę przyznać, że nie doceniałem rozmachu transportu kontenerowego.
MSC Genewa może przewieźć max 4850 sztuk o standardowej długości 20 stóp. Największy kontenerowiec potrafi zabrać ponad 13000 sztuk.
Właśnie się dowiedziałem, że dziś prawdopodobnie nie wyjdziemy w morze. Nie wiadomo kiedy to nastąpi. Pozostaje mi... czekać.

                                         Port w Walencji, widok z okna MS Geneva.





                                                   kontenerowiec przed załadunkiem.



                                         Port w Walencji, widok z okna kabiny.


26 lipca niedziela.

Kolejny dzień w porcie. Rano przepłynęliśmy - albo dokładniej – zostaliśmy przeholowani kilkaset metrów, ale tylko do innego nabrzeża. Dla mnie to zmiana na niekorzyść, ponieważ zamiast widoku na morze, mam widok na miasto a słońce dopiero ok. 17-tej zajrzało mi do kabiny.
W końcu, w nocy z niedzieli na poniedziałek, wyszliśmy w morze.







                                          mostek kapitański.


27 lipca

Na morzu. Prędkość 22 węzły (dla przypomnienia-1 węzeł to 1 mila morska na godzinę =1852 metry, a 1° na południku = 60 minut=60 mil, czyli jedna minuta na południku to jedna mila morska)
Skorzystałem z zaproszenia kapitana i większość dnia spędziłem z nim i nawigatorem na mostku kapitańskim, oglądając mapy morskie, śledząc rejs na GPS, radarach I gapiąc się przez lornetkę na morze. Mostek kapitański to główna sala decyzyjno-operacyjna na statku. Jest naszpikowany elektroniką, która daje mnóstwo danych dotyczących statku, pogody, morza i innych statków, będących w polu widzenia radaru. Zadaję sporo pytań a oficerowie  chętnie odpowiadają, staram się nie dotykać żadnych guzików I urządzeń, żeby nie nadużyć ich zaufania. Jestem jedynym pasażerem na tym statku, tak więc mam swoisty monopol na zawracanie im głowy.
15 mil na południe od Capo de Gata widziałem grupę ok. 10 ciemnym delfinów płynących na wschód. W miarę zbliżania się do Cieśniny Gibraltarskiej jeszcze kilka razy mogłem obserwować te ssaki. O 13 godzinie byliśmy 22 mile na północ od wysepki Alboran. Odległość była zbyt duża i widoczność za słaba, żeby nawet próbować ją dostrzec. Po godzinie 18 minęliśmy Gibraltar, zostawiając go 5 mil na północy i wpłynęliśmy w cieśninę. Siła wiatru w porywie wzrosła do 46 węzłów (ok 85 km/h). Kierunek wiatru 239° (WSW). O godzinie 20 - jakieś 7 mil na północ od miasta Tanger w Maroku temperatura powietrza 26° C, temperatura wody 21°C, ciśnienie 1012 hPa, morze 2°B.
Dowiedziałem się, że nie wpływamy do portu na Kanarach i bezpośrednio płyniemy do Bahia w Brazylii. Kontenery które są na statku, jak powiedział mi dziś jeden z oficerów, w większości wracają puste do Brazylii. Czyżby euro było przewartościowane w stosunku do brazylijskiego reala?


                                          Gibraltar.

28 lipca

W nocy trochę bujało i kilka razy wytrąciłem się ze snu. Dość monotonny dzień, ponieważ brak lądu w polu widzenia. Zrobiłem sobie spacer po pokładzie. Stojąc na dziobie statku, widziałem mnóstwo ryb latających- często całe stada złożone z setek osobników. Niektóre z nich potrafiły „przelecieć“ nawet kilkadziesiąt metrów, zanim ponownie wpadły do morza. Startują z gracją, wpadają do wody bezwładnie.
Ok. godz. 20 przepłynęliśmy ok. 6 mil na W-E od Alegranzy, najdalej na północ wysuniętej z Wysp Kanaryjskich. Wyspa ma ok 2 i ½ mili długości. Jej południowa część wznosi się do 288 m npm aby następnie zanurzyć się gwałtownie w morzu stumetrowym klifem.




29 lipca

Najważniejszym punktem dnia było przekroczenie zwrotnika Raka ok. godz 13.30 czasu lokalnego. Przez cały dzień nie widziałem lądu. Zaledwie dwa statki przepłynęły w polu widzenia lornetki. Czas poświęciłem na czytanie książek o meteorologii i nawigacji, które pożyczyłem dziś od z-cy kapitana nb. Polaka, który bardzo chętnie dal mi szkolenie obsługi i nawigacji dużymi statkami. Co noc przesuwam zegarek o godzinę do tyłu.


30 lipca

Zrobiło się nieznośnie gorąco - 33° C , ale odczuwalna temperatura znacznie wyższa. Temperatura wody w morzu 27 °C, morze spokojne – 2°B.
Przepłynęliśmy na wschód od wysp Capo Verde (Zielonego Przylądka). Z odległości 36 i ½ mili widoczny był stożek wyspy Maio, a później z odległości 50 mil na wyspie Santiago (Sao Tiago), zobaczyłem przez lornetkę, znany mi z pobytu na tej wyspie, zarys konturów poszarpanych wulkanicznych szczytów w centralnej części wyspy. Szczyty te osiągają 1400 m npm. Nie sądziłem, że uda mi się dostrzec te wyspy z tej odległości, tym bardziej że przez ostatnie dni było widać zaledwie na 6 do 8 mil.
 To świadczy o tym, jak wyjątkowa jest dziś widoczność. Na potwierdzenie tego, na tych samych szerokościach, gdy mijał nas statek Theodosia - płynący do Tartous w Syrii - jak wynika z danych radarowych - celowo obserwowałem go, by sprawdzić, jak długo będzie widoczny. Zniknął mi z oczu dopiero po 16 i ½ mili, a przez lornetkę widziałem go jeszcze, jak był 21 i ½ mili od nas. Ze wzoru (suma pierwiastków kwadratowych wysokości w metrach obiektu obserwującego i obserwowanego pomnożona przez stałą 2.06 mili) wynika, że gołym okiem przy idealnych warunkach , ten statek byłby widoczny z odległości max. 20 i ¾ mili.
Jest jednak trudniej, żeby zauważyć obiekt na horyzoncie, nie znając dokładnego miejsca jego pojawienia, niż śledzić go do momentu stracenia z oczu. Chcąc sprawdzić te różnice, udało mi się wypatrzyć przez lornetkę statek pojawiający się na horyzoncie z odległości 17 mil. Była to jednak, jak się okazało, mała jednostka o długości 66 metrów. Jak mnie zapewniał jeden z Filipińczyków pracujących na statku - bez trudności wypatrzył statek gołym okiem z odległości 18 mil, a gdyby mu się tylko chciało wypatrzyłby nawet z 20 - bijąc mnie na głowę w wypatrywaniu.
Ja natomiast zauważam, jak bardzo poprawił mi się wzrok w ciągu zaledwie miesiąca bez bliskiego kontaktu z monitorem. Skądinąd nie mogę nadziwić się, że jeszcze miesiąc temu siedziałem w biurze, męcząc moich klientów cenami derywatów i obligacyj - a teraz siedzę w kajucie na oceanie, płynąc statkiem do Brazylii. Jeśli wykluczy się niemożliwe, to nawet mało prawdopodobne może być realne.



31 lipca

Bladym świtem, gdy byliśmy na 9°30’N , 25°W , obudził mnie rzęsisty deszcz, uderzający o szybę kajuty. Taka pogoda utrzymała się przez większość dnia. Poza morzem po horyzont dziś nic nie było widać, dlatego skupiłem się na czytaniu. Ponownie pożyczyłem, od wspomnianego wcześniej polskiego oficera, książki o nawigacji i meteorologii wydawnictwa Admiralty Maps and Publications – dla mnie dokładność tych map i książek jest warta odnotowania.



1 sierpnia

Ok. godz 10 czasu lokalnego przepłynęliśmy na zachód od Skał Św. Pawła (St Paul’s Rocks) a o 13.17 przekroczyliśmy równik na długości geograficznej 30°21’ przy kierunku 205½° na wyspy Fernando de Noronha, które minęliśmy, zostawiając je 8 mil na zachodzie.
Przy przekraczaniu równika temp. powietrza wynosiła 28°C, temp. wody 26°C. Wiatr S-E 20 węzłów, stan morza 4°.  Barometr pokazywał 1014 hPa.




 2 sierpnia. Niedziela

Na morzu. Dziś duża fala i mocno buja. Stan morza 6°. Jak co dzień zrobiłem sobie spacer po pokładzie. Na dziobie najlepiej widać i czuć silę fal. Do tego stopnia, że kilka razy miałem trudności z zachowaniem równowagi. Od południa widać już brzegi Brazylii. Płyniemy równolegle do nich i utrzymując prędkość 23 węzły, dotrzemy do Bahia Salvador o świcie.
Widziałem dziś kilka ptaków pikujących do wody za rybami. Stale fruwają blisko statku, odkąd jesteśmy tak blisko lądu.


3 sierpnia

Rano wpłynęliśmy do Zatoki Wszystkich Świętych (Bahia de Todos os Santos) i stanęliśmy na kotwicowisku na redzie, czekając na zezwolenie na wejście do portu. 
      Widok na Salvador z morza nie robi najlepszego wrażenia. Chaotycznie wybudowane wieżowce sterczące tuż przy linii morza. Do tego padający deszcz potęgował tę brzydotę.
W porcie zastaliśmy dwie polskie jednostki - Maciej Rataj i Ziemia Łódzka. Wyglądały na mocno przestarzale, porównując je do innych – szczególnie do całkiem nowego MSC Geneva, którym przypłynąłem.
Ponieważ do portu wpłynęliśmy dopiero ok. 20, zostałem kolejną noc na statku.

No comments:

Post a Comment