Tierra del Fuego, Brunswick, Magellanes, Cockburn Channel, Beagle Channel, Navarino.
31
października - 11 listopada.
Płw.
Brunswick, Punta Arenas- Port Famine (Fuerte Bulnes)
Zatrzymałem
się 11 dni na półwyspie Brunswick i choć większość czasu
spędziłem w mieście Punta Arenas, to udało mi się porobić kilka
ciekawych wycieczek po półwyspie. Pojechałem na zachodnie wybrzeże
do zatoki Otway, gdzie znajduje się kolonia pingwinów
magellańskich.
5-go
listopada pojechałem na południe - do Port Famine - Fuerte Bulnes.
Położenie Port Famine na mapach jest błędnie zaznaczane jako
Puerto Hambre. W rzeczywistości jest to dzisiejsze Fuerte Bulnes.
Jak sądzę błąd pochodzi stąd, że w epoce odkryć Port Famine
określał większą część zatoki. Nie zmienia to jednak
podstawowego znaku rozpoznawczego jakim jest udokumentowany widok na
Mount Tarn w postaci szkicu p. Martens'a. Z dzisiejszego, błędnego Puerto Hambre (kalka słowna
od Port Famine) nie widać Mt Tarn.
geograficzny środek Chile.
Port Famine.
Po
drodze jest pomnik tzw geograficznego środka Chile. Ten geograficzny
środek Chile, to jest oczywista wielka bzdura. Chile, tak jak
kilka innych państw, rości sobie pretensje do części Antarktydy.
Antarktyda, a przynajmniej jej część, uznawana jest przez rząd
chilijski za prowincję ze stolicą w bardzo marnej osadzie na
wyspie Navarino - Puerto Williams - ale o tym napiszę później,
przy okazji mojej tam wizyty.
Antarktyda chilijska jest w tym kraju
wyrażeniem całkiem oczywistym i naturalnym. Rząd i media nie
ustają w wysiłkach, żeby wpajać to pojęcie ludziom i dzieciom od
najmłodszych lat szkolnych. Na wszystkich oficjalnych mapach
Antarktyda jest przedstawiona jako terytorium chilijskie. Podobnie
sprawa się przedstawia w sąsiedniej Argentynie. Wszystkie mapy -
tez oficjalne- przedstawiają część Antarktydy jako teren
argentyński i to, że terytoria się nakładają na siebie z
chilijskimi pretensjami, nie wywołuje na razie większych
dyskusyj. W Argentynie, także na oficjalnych mapach, cały
czas Falklandy przedstawiane są jako terytorium tego państwa –
to, że brak tam argentyńskiej jurysdykcji, to nieważny szczegół.
Efekt jest taki, że postawiono ten słup niedaleko Port Famine,
który rzekomo jest w połowie drogi pomiędzy biegunem południowym
i miastem Arica w północnym Chile. Ten słup, to wg nich właśnie
środek państwa. Gdyby Polska wysunęła z jakichś względów
- jakkolwiek irracjonalne miałyby one być - roszczenia do
Antarktydy - wtedy słup oznaczający środek geograficzny
byłby gdzieś mniej więcej w Angoli.
Co
do samego miasta Punta Arenas - tuż za głównym placem miasto jest
brudne i pełne podejrzanych typów natarczywie proszących o
pieniądze. W mieście zamiast autobusów miejskich jeżdżą tzw.
colectivos i taksówki. Oba te wynalazki to auta osobowe. Różnica
jest taka, że taxi ma żółty dach i nadwozie czarne, a colectivos
są całe czarne.
Poza
tym w mieście stale występuje jakiś- jak sądzę-
nierozwiązywalny problem z energią elektryczną. Kilka razy byłem
świadkiem poważnej awarii. Pomijam to, że u mnie w hostelu kilka
razy odłączano prąd i cały budynek wręcz tonął w ciemnościach.
Myślałem, że tani hotel, to tanie rozwiązania. Jednak w
dużym supermarkecie też się takie rzeczy zdarzają i raz
czekałem 20 minut na powrót światła, na próżno.
Zamiast
płynąć 14 listopada na wyspę Navarino - dowiedziałem się, że
statek wypłynie wcześniej - 11-go.
11
listopada wieczorem wypłynąłem z Punta Arenas na wyspę Navarino.
Statek- Bahia Azul - to nieduża jednostka- ok 60 metrów długości
i zaledwie 12 m szerokości - tak więc każdą falę dobrze w nim
czuć. Za drugim dopiero razem wyszliśmy w morze, gdyż kapitan
uznał, że musimy przeczekać w porcie sztorm. Cały koszt
dwudniowej wyprawy to ok 500 pln. W zamian za to otrzymałem miejsce
w tak zwanym pulman
coche.
Tak dumnie nazwany jest tu zwyczajny rozkładany i potwornie
niewygodny fotel obity brązowym skajem podobny do tych, jakie są w
małych samolotach w klasie ekonomicznej. Miałem jednak dużo
szczęścia, bo w kabinie był kaloryfer, tak więc było przyjemnie
ciepło. Kabina mniej niż skromna - półtora na 5 metrów. Może to
ciężko sobie wyobrazić, ale poza mną w tej kabinie było 9 osób.
4 z Francji, Szwedka, para Irlandczyków, Norweg i Anglik. Ponieważ
nikt przypadkowo nie wybiera się statkiem na wyspę Navarino, tak
więc od razu widać było nić porozumienia pomiędzy pasażerami -
a na spartańskie warunki nikt nie zważał.
Pogoda
była taka, jakiej można się spodziewać na tych szerokościach,
czyli marznący deszcz przy temperaturze do 3 stopni C. Stan morza
zaskakująco spokojny- 3-4 stopnie.
12
-listopada. na morzu, Pta Arenas - Puerto Williams -Navarino,
Ushuaia
Pulman
seat jest tak niewygodny że nie mogłem spać całą noc. Z
radością powitałem świt i obolały i niewyspany o godzinie 6
rano wyszedłem na pokład. Gdy wyszedlem na dek przez moment bylo
pogodnie a promienie slońca odbijały się od śniegu zalegającego
na górzystych wyspach. Temperatura wynosiła 2 C., barometr
pokazywał 990 hPa, wiał zimny zachodni wiatr. Statek pokryty był
świeżym śniegiem, który nie zdążył stopnieć po nocy.
Przy wejściu do kanału Cockburn ponownie przez chwilę były
prześwity słońca, które pozwoliłem sobie wykorzystać do
zrobienia kilku zdjęć.
Pomimo
lepszej pogody Mount Sarmiento cały czas był zakryty chmurami.
Zdjęcia, które zrobiłem mogą nieco zaburzyć obraz tych fiordów,
ponieważ z reguły pokazują całkiem ładną pogodę. W
rzeczywistości są one owocem często długiego oczekiwania na
skrawek błękitnego nieba i dobrego światła. Teraz, gdy to piszę,
po chwili wypogodzenia - właśnie jest silny opad marznącego
deszczu, a widoczność spadła tak drastycznie, że nie widać
żadnego z brzegów kanału, który tutaj ma zaledwie 6 km
szerokości. Świadczy to o dynamice tutejszej pogody. Od słońca
przy błękitnym niebie do śnieżnej wichury przy całkowitym
zachmurzeniu potrzeba zaledwie kilku minut. Uderzenie wiatru jest tak
gwałtowne i silne, że deszcz i śnieg pada równolegle do tafli
wody.
Pomimo
mocnego przemarznięcia cieszę się, że udało mi się przepłynąć
właśnie tę trasę. Klimat też mi bardziej odpowiada niż jakieś
Salvadory i Copacabany. Ten region - fiordów na południe od 50
stopnia szerokości południowej, to jeden z najbardziej osobliwych,
ciekawych i niedostępnych zakątków świata.
Około
godz 9 zrobiło się tak zimno, że z trudem byłem w stanie operować
palcami przy robieniu zdjęć. Wczoraj mój aparat zaczął się
buntować i robić niewyraźne zdjęcia. Jak sadzę przez dużą
wilgotność i chłód. Dziś na szczęście wróciła mu chęć do
pracy, ale cały czas mruga jedna dioda informując mnie,że nie ma
na statku stabilności. Zdaje się, że nigdy nie zrobiłem tylu
zdjęć w tak krótkim czasie jak podczas tej przeprawy.
Półwysep
Brecknock,
Okoliczne
wyspy i półwyspy poprzecinane fiordami tworzą taką gęstwinę
kanałów i przesmyków, że znalezienie drogi żeglownej bez
dzisiejszej nowoczesnej aparatury było niezwykle ciężkim i żmudnym
zadaniem. Nie sposób ocenić, co jest kanałem, a co tylko zatoką,
z której statek nie ma wyjścia. Wokół setki niezamieszkanych
wysp, wysepek, półwyspów o poszarpanej linii brzegowej pokrytej
śniegiem i wiecznym lodem. Kanały są dość wąskie, ale bardzo
głębokie - do 700 metrów. Od opuszczenia półwyspu Brunswick
przez około 400 kilometrów brak żywego człowieka. Poza kilkoma
automatycznymi latarniami nic nie przypomina o homo sapiens.
Przy
wyjściu z kanału Cockburn na Pacyfik mocno bujało. Morze 5-6 st
B. Silny wiatr wschodni, regularny śnieg. Ze względu na
pogodę opłynęliśmy wyspę London i skały Astrea od północy,
gdzie wody były spokojniejsze. Przez kanał Ballenero - około
18-tej wpłynęliśmy do kanalu Beagle, którym następnego dnia -
13go listopada- wpłynęliśmy do ośnieżonego portu
w Puerto Williams na wyspie Navarino. O 18 godzinie przy wejściu
do kanału Beagle´a temperatura wynosiła 2 st C, wiatr
wschodni, opad śniegu i gradu. W Puerto Williams natomiast był
jeden stopień poniżej punktu zamarzania wody.
No comments:
Post a Comment