7-go
kwietnia wylądowałem w Australii w Sydney i zatrzymałem się tam
około tygodnia. Poza oczywistymi atrakcjami jak opera i ogrody
botaniczne - 10 kwietnia wybrałem się ze znajomą na stadion
olimpijski na mecz National Rugby League.
Po
dwóch dniach spędzonych w Melbourne poleciałem do Hobart na
Tasmanii. O Melbourne - pomimo chęci - nie mam nic szczególnego do
napisania. Miasto jest całkiem pospolite.
15-go
kwietnia wylądowałem na Ziemi Van Diemen’a czyli dzisiejszej
Tasmanii. Trafiłem tu na bardzo dobrą pogodę. Złota tasmańska
jesień z pełnym słońcem i temperaturą powyżej 20 stopni C.
Hobart, choć jest bardzo przyjemne ,to po kilku dniach wynająłem
samochód Mitsubishi Magna 3.0 l w automacie - to duże
kwadratowe pudło, w którym bagażnik otwiera się jak drzwi do
obory. Pomimo tego jednak byłem całkiem zadowolony z tego
wyboru. W ciągu czterech dni objechałem całą wyspę.
I
klimat i wygląd wyspy bardzo mi odpowiadają i czuję się tu
zdecydowanie lepiej niż w ''kontynentalnej'' Australii.
Diabły
tasmańskie są głośne, nieco pokraczne, niezbyt szybkie, kłótliwe,
a na dodatek mają słaby słuch i wzrok. To wszystko powoduje, że
ciężko im coś upolować. Nie mogą powstrzymać się od agresywnej
kłótni jeśli czują w pobliżu kawałek mięsa. Starają się przy
tym szeroko rozdzierać szczęki pokazując czerwone wnętrze. Pomimo
tego, że starają się wyglądać bardzo groźnie są dość
sympatyczne. Żyją do sześciu lat i jeśli nie padną na atak
serca, to padają na raka twarzy. Populacja jest raczej skazana na
wymarcie. Jest to chyba kwestia czasu. Na filmie widać parę
diabłów w porze karmienia. Film zrobiłem w przytułku dla diabłów
niedaleko Port Arthur.
No comments:
Post a Comment