1
grudnia, Ushuaia, Tierra del Fuego
Pisze Tierra del Fuego zamiast polskiej nazwy Ziemia Ognista bo uważam, że nasza nazwa jest mało fortunna i nie za bardzo ją lubię. Kanałem Beagle´a płynęliśmy całą noc, a następnego dnia rano zawinęliśmy do portu w Ushuaia. Pogoda zimowa. Śnieg i zimno, chociaż ten dzień odpowiada początkowi naszego czerwca. Lepsza pogoda była w okolicach Hornu. W Ushuaia i na Tierra del Fuego zamierzam zostać kilka tygodni.
Pisze Tierra del Fuego zamiast polskiej nazwy Ziemia Ognista bo uważam, że nasza nazwa jest mało fortunna i nie za bardzo ją lubię. Kanałem Beagle´a płynęliśmy całą noc, a następnego dnia rano zawinęliśmy do portu w Ushuaia. Pogoda zimowa. Śnieg i zimno, chociaż ten dzień odpowiada początkowi naszego czerwca. Lepsza pogoda była w okolicach Hornu. W Ushuaia i na Tierra del Fuego zamierzam zostać kilka tygodni.
18
grudnia,
Od
chwili powrotu z Antarktydy cały czas spędziłem na Tierra del
Fuego i półwyspie Brunswick. Chociaż zrobiłem wiele wycieczek, to
były one zbyt pospolite, żeby zanudzać ich opisami.
19
grudnia, Falklandy.
Angielska nazwa Falklandy, która także przyjęła się w polskim języku pochodzi od zamku Falkland w miejscowości Fife w Szkocji - siedziby wicehrabiego Antoniego Cary´ego - późniejszego I-go lorda admiralicji.
Falklandy zajmują obszar porównywalny do województwa śląskiego. Liczba mieszkańców jednak waha się w okolicach 2 i ½ tysiąca. Około połowa z nich urodziła się na wyspach i nazywa siebie Kelperami. Ta nazwa pochodzi od gatunku pospolitego tu wodorostu. Pomimo tak malej liczby mieszkańców i statusu kolonii - kraj ten cieszy się całkiem dużą autonomią. Ma własny rząd , a jedynie polityka zagraniczna i obrona spoczywają na Wielkiej Brytanii. Falklandy są zbyt małe, by bronić się same w przypadku jakiejś obcej inwazji - a Argentyna leży za blisko. To ,że obrona spoczywa na Londynie jest łatwo zauważalne. Na lotnisku Mount Pleasant skutkuje to absurdalnie dokładną i zbiurokratyzowaną odprawą. Jak zwykle w takich przypadkach wytłumaczenie jest oczywiste - walka z terroryzmem. Od dawna dziwię się, że Anglosasi tak łatwo dali się nabrać na pewne sztuczki polityków i pozwolili na tak silną erozję praw obywatelskich. Myślę, że Korea Północna, Biała Ruś i Chiny Ludowe nie powstydziłyby się takich wyników.
Angielska nazwa Falklandy, która także przyjęła się w polskim języku pochodzi od zamku Falkland w miejscowości Fife w Szkocji - siedziby wicehrabiego Antoniego Cary´ego - późniejszego I-go lorda admiralicji.
Falklandy zajmują obszar porównywalny do województwa śląskiego. Liczba mieszkańców jednak waha się w okolicach 2 i ½ tysiąca. Około połowa z nich urodziła się na wyspach i nazywa siebie Kelperami. Ta nazwa pochodzi od gatunku pospolitego tu wodorostu. Pomimo tak malej liczby mieszkańców i statusu kolonii - kraj ten cieszy się całkiem dużą autonomią. Ma własny rząd , a jedynie polityka zagraniczna i obrona spoczywają na Wielkiej Brytanii. Falklandy są zbyt małe, by bronić się same w przypadku jakiejś obcej inwazji - a Argentyna leży za blisko. To ,że obrona spoczywa na Londynie jest łatwo zauważalne. Na lotnisku Mount Pleasant skutkuje to absurdalnie dokładną i zbiurokratyzowaną odprawą. Jak zwykle w takich przypadkach wytłumaczenie jest oczywiste - walka z terroryzmem. Od dawna dziwię się, że Anglosasi tak łatwo dali się nabrać na pewne sztuczki polityków i pozwolili na tak silną erozję praw obywatelskich. Myślę, że Korea Północna, Biała Ruś i Chiny Ludowe nie powstydziłyby się takich wyników.
Na
wyspach w zasadzie nie występuje przestępczość. Nikt
nie rygluje drzwi, nie zamyka samochodów. Ta mała społeczność
wiedzie fantastycznie spokojne życie z dala od wielkiego
świata. Stolica Stanley ma charakter wybitnie brytyjski
i jest to przyjemna, leniwa mieścina przypominająca starą
dobrą Anglię sprzed lat.
19 grudnia wylądowałem na lotnisku Mount Pleasant na Falklandach i zatrzymałem się w Stanley, w Bennett House. To ciepły, schludny i gościnny dom w stylu angielskiego B&B, z oknami wychodzącymi na morze. Jest tak czysty, że okruszek ciasta na jednobarwnym ciemnoczerwonym dywanie urasta do monstrualnych rozmiarów. W domu jest TV z jednym kanałem telewizyjnym. Sygnał z satelity rzadko jest odbierany, bo programy są głównie po hiszpańsku, a tutaj znajomość tego języka jest znikoma i raczej ogranicza się do grupki chilijskich imigrantów. Są dwa kanały radiowe, a BBC 5 jest najbardziej popularny. Sygnał radiowy jednak jest bardzo słaby, dlatego odbiór zdominowany jest przez świsty, szumy i falowe zanikanie dźwięku. Na wyspie - od 30 lat - wydawana jest jedna lokalna gazeta - Penguin News - z dość przestarzałymi danymi. Na każdym kroku czuć tu spokój i brak pośpiechu.
19 grudnia wylądowałem na lotnisku Mount Pleasant na Falklandach i zatrzymałem się w Stanley, w Bennett House. To ciepły, schludny i gościnny dom w stylu angielskiego B&B, z oknami wychodzącymi na morze. Jest tak czysty, że okruszek ciasta na jednobarwnym ciemnoczerwonym dywanie urasta do monstrualnych rozmiarów. W domu jest TV z jednym kanałem telewizyjnym. Sygnał z satelity rzadko jest odbierany, bo programy są głównie po hiszpańsku, a tutaj znajomość tego języka jest znikoma i raczej ogranicza się do grupki chilijskich imigrantów. Są dwa kanały radiowe, a BBC 5 jest najbardziej popularny. Sygnał radiowy jednak jest bardzo słaby, dlatego odbiór zdominowany jest przez świsty, szumy i falowe zanikanie dźwięku. Na wyspie - od 30 lat - wydawana jest jedna lokalna gazeta - Penguin News - z dość przestarzałymi danymi. Na każdym kroku czuć tu spokój i brak pośpiechu.
O
17- tej zostałem zaproszony przez właścicielkę – p.
Stewart - na herbatę i domowe ciasto przy kominku. Dziś-
poza gospodarstwami na wsi - w kominku jednak
już się nie pali sprasowanym torfem jak było dawniej, a zamiast
tego używa się paliwa diesla. Już chciałem wygłaszać
peany nad tą arkadyjską sceną i pierwotną prostotą ognia w
kominku, ale nie mogę tego zrobić mając za opał nie
poczciwy dobry torf, tylko jakieś pospolite paliwo. Gdy
później byłem na wsi - na ranczach, często widziałem pocięty
w sześciany, gotowy do palenia torf. Wtedy zauważyłem, że sposób
w jaki ułożony i przechowywany jest torf świadczy o
czystości i porządku w całym gospodarstwie. Jeśli torf
ułożony był w równoległe warstwy tworzące piramidę –
prawdopodobieństwo, że farma jest dobrze utrzymana było
duże. Natomiast torf bezładnie rzucony na ''kupę'' zawsze
towarzyszył bałaganowi w całym gospodarstwie.
Camperzy (rolnicy) - cały czas uznają go za główne źródło energii i często powtarzają, że jeśli chodzi o palenie w kominkach, to nic nie zastąpi suchego, sprasowanego, solidnego falklandzkiego torfu. Na tych wyspach jego pokłady sięgają na głębokość 4 metrów, a jego zasoby wydają się być niewyczerpywalne.
Camperzy (rolnicy) - cały czas uznają go za główne źródło energii i często powtarzają, że jeśli chodzi o palenie w kominkach, to nic nie zastąpi suchego, sprasowanego, solidnego falklandzkiego torfu. Na tych wyspach jego pokłady sięgają na głębokość 4 metrów, a jego zasoby wydają się być niewyczerpywalne.
na lotnisku Mount Pleasant |
Widok z okna na Stanley.
poczta w Stanley |
budynki mieszkalne w Stanley do złudzenia przypominaja Wielką Brytanię |
Stanley, siedziba gubernatora |
20
grudnia, niedziela, Falklandy
Świt obudził mnie o 4.30 rano porządną ulewą i silnym wiatrem, ale już około 8 rano rozpogodziło się, wiatr ucichł i ostatecznie dzień był bardzo ciepły i słoneczny. W ciągu dnia temperatura wyniosła 16 °C. Biorąc pod uwagę, że w najcieplejsze letnie dni jest do 22 °C, to dzisiejsza pogoda była całkiem udana.
Świt obudził mnie o 4.30 rano porządną ulewą i silnym wiatrem, ale już około 8 rano rozpogodziło się, wiatr ucichł i ostatecznie dzień był bardzo ciepły i słoneczny. W ciągu dnia temperatura wyniosła 16 °C. Biorąc pod uwagę, że w najcieplejsze letnie dni jest do 22 °C, to dzisiejsza pogoda była całkiem udana.
Pora
roku w jakiej tu przyjechałem, to okres wiosny- czas,
w którym zaczynają kwitnąć łubiny, a stokrotki są w
pełnym kwiecie. Wyspy rzadko cieszą się taką pogodą.
Ostatnie dwa lata były tak zimne i wilgotne, że splantowane
ziemniaki i cebula pogniły, a marchew - jak donosi mi pani
Stewart ze Stanley- wyrosła zaledwie na cal, po czym też zaczynała
gnić. Zboża nie dojrzewają, a owoce się nie udają.
Mam
podstawy by twierdzić, że mieszkańcy znają się całkiem dobrze
na pogodzie. Wielokrotnie dobrze ją przewidzieli. Przestaje to
dziwić jeśli mieszka się w kraju, gdzie wszystko zależy od
pogody, a jej obserwacja często zastępuje inne rozrywki,
których tu po prostu brak.
Zrobiłem wycieczkę na położony na zachód od Stanley- Mount Williams. Widoki były bardzo charakterystyczne dla tych wysp. Pofałdowane równiny, gdzieniegdzie przerywane wzgórzami ( Wickham Hills) dochodzącymi do 500 metrów nad poziomem morza. Dookoła widać zgniłozielone krzaki, wrzosowiska, bagna i torfowiska. Ponieważ w nocy mocno padało, trzeba było uważać żeby nie wpaść w pokryte trawą sadzawki o rdzawym kolorze, których jest tu bardzo dużo. Gleba jest tak wilgotna, że żerują na niej bekasy magellańskie.
Zrobiłem wycieczkę na położony na zachód od Stanley- Mount Williams. Widoki były bardzo charakterystyczne dla tych wysp. Pofałdowane równiny, gdzieniegdzie przerywane wzgórzami ( Wickham Hills) dochodzącymi do 500 metrów nad poziomem morza. Dookoła widać zgniłozielone krzaki, wrzosowiska, bagna i torfowiska. Ponieważ w nocy mocno padało, trzeba było uważać żeby nie wpaść w pokryte trawą sadzawki o rdzawym kolorze, których jest tu bardzo dużo. Gleba jest tak wilgotna, że żerują na niej bekasy magellańskie.
Podczas
drogi na Mt Williams spotkałem Kelpera z psem, którzy szli
sobie na spacer. Przez pół godziny szliśmy razem i przez ten czas
rozmawialiśmy wyłącznie o ilości myszy, które wytropiła
jego czarna labradorka i o pewnym gatunku gęsi, który ma
w zwyczaju przylatywać na Falklandy wraz z pierwszymi
wschodnimi wiatrami, ale w tym roku podobno nie przyleciał.
Mieszkańcy tych wysp zdają się żyć całkiem innym rytmem i
całkiem inne tematy zaprzątają im głowy. Są to kategorie
myślenia, z którymi z reguły idzie w parze naturalna życzliwość,
pogoda ducha, wewnętrzny spokój i obojętność w stosunku do
wielkiej polityki, biznesu i wszelkich sensacyjnych plotek.
Podczas spaceru, gdy przechodziliśmy zboczem wzgórza
Sapper (Sapper Hill) przy zatoce Stanley - pies wywęszył w
trawie siedzącego w gnieździe młodego, niezdolnego jeszcze
do lotu - ale już
upierzonego ptaka- i natychmiast przejął go zębami. Z
odleglości kilkunastu kroków usłyszeliśmy kilka dramatycznych
pisków szarpiącego się w nierównej walce i szukającego
pomocy pisklaka. Podbiegliśmy tam a właściciel psa z
trudem wyciągnął pisklę z pyska. Poturbowane, leżące na
ziemi pisklę jeszcze żyło. Wyciągało łepek do góry i z wielkim
wysiłkiem otworzyło szeroko dziobek żeby zaczerpnąć powietrza.
Jak się okazało - po raz ostatni. Instynktownie jeszcze
walczyło przez chwile, ale było już za późno. W to cieple,
słoneczne,niedzielne popołudnie zakończyło swoje krótkie życie
na stoku wzgórza. Obserwując przyrodę często można się z
takim wydarzeniem spotkać. Rozumiem i akceptuję całkowicie
to, że prawa biologii są moralnie obojętne, a mimo wszystko ten
obraz walki pisklaka o ostatni oddech towarzyszył mi do końca dnia.
Aktywny dzień. Dziś było- jak na falklandzkie standardy- prawie goraco- 19°C i słońce.
Na Falklandach nie ma bankomatów, dlatego zaraz po śniadaniu (jajka sadzone na bekonie) poszedłem do banku i spieniężyłem czek. Jedyny bank na wyspach to Standard Chartered. Następnie wypożyczyłem samochód - całkiem porządny, terenowy Mitsubishi Pajero w automacie - i pojechałem do Lafonii. Kilka godzin trwało zanim przyzwyczaiłem się do ruchu lewostronnego. Po drodze mijałem kilka ogrodzonych pól minowych. Jest ich tutaj ponad setka - to pozostałość po krótkiej okupacji tej wyspy przez wojska argentyńskie w 1982 roku. Pola minowe są cały czas rozbrajane. Do tej mozolnej i niewdzięcznej pracy zatrudniono pracowników z Rodezji Południowej. Rodezja Południowa to dzisiejsze Zimbabwe, ale zdecydowanie wolę starą nazwę i dlatego niepoprawnie jej używam. Z tego co zaobserwowałem - pracują dość marnie, bo zawsze kiedy mijałem pola minowe widziałem tych ubranych na pomarańczowo murzynów leżących sobie na trawie i odpoczywających albo organizujących sobie czas po swojemu. Doprawdy nie wiem kiedy mają czas na pracę. W lokalnym radiu codziennie w wiadomościach podawana jest informacja ile min udało się rozbroić. Ponieważ jeżdżąc autem słuchałem tego lokalnego radia – wiem, że ilości były mizerne. Przeważnie 2-3 miny dziennie. To daje też obraz tego jak działa lokalna rozgłośnia i o czym informuje. Poza minami główne informacje to przeceny w sklepikach, a także przypominanie po nazwisku właścicielom pensjonatów kiedy i skąd powinni odebrać swoich gości.
Pomiędzy
lotniskiem w Mount Pleasant, a Stanley jest farma wiatrowa. Stoi tam
sześć turbin. Tyle wystarcza żeby zaspokoić potrzeby energetyczne
całej populacji. Miejsce wydaje się idealne, bo wieje tu
silnie przez cały rok.
Po około 2 i ½ godzinie dojechałem do Goose Green, małej osady położonej na wąskim przesmyku Rincon del Toro przy Choiseul Sound. Stamtąd wjechałem do Lafonii - czyli południowego półwyspu. Nazwa pochodzi od nazwiska hodowcy bydła - pana Samuela Lafone´a, który dzięki rządowemu grantowi - w 1845 kupił cały ten duży półwysep (ok 135´000 ha) płacąc za niego w sumie 30´000 funtów (na dzisiejsze warunki to okolo10 milionów PLN). Lafonia zbudowana jest z piaskowca. Jak okiem sięgnąć widać żółto-brunatne suche trawy. Brak drzew jest bardzo uderzający. Myślę, że każdy ocenił by te równinę jako jałową. Ja też tak ją oceniłem bo nawet porównując ją z Patagonią - takie jest pierwsze wrażenie. Jednak gleba przy bliższym przyjrzeniu jest zaskakująco wilgotna i sporo jest ukrytych w trawach strumyków ze słodką wodą. Same trawy, po odrzuceniu suchej pokrywy, są zielone i mają pewną wartość odżywczą dla owiec i bydła.
Po około 2 i ½ godzinie dojechałem do Goose Green, małej osady położonej na wąskim przesmyku Rincon del Toro przy Choiseul Sound. Stamtąd wjechałem do Lafonii - czyli południowego półwyspu. Nazwa pochodzi od nazwiska hodowcy bydła - pana Samuela Lafone´a, który dzięki rządowemu grantowi - w 1845 kupił cały ten duży półwysep (ok 135´000 ha) płacąc za niego w sumie 30´000 funtów (na dzisiejsze warunki to okolo10 milionów PLN). Lafonia zbudowana jest z piaskowca. Jak okiem sięgnąć widać żółto-brunatne suche trawy. Brak drzew jest bardzo uderzający. Myślę, że każdy ocenił by te równinę jako jałową. Ja też tak ją oceniłem bo nawet porównując ją z Patagonią - takie jest pierwsze wrażenie. Jednak gleba przy bliższym przyjrzeniu jest zaskakująco wilgotna i sporo jest ukrytych w trawach strumyków ze słodką wodą. Same trawy, po odrzuceniu suchej pokrywy, są zielone i mają pewną wartość odżywczą dla owiec i bydła.
cmentarz argentynski |
energia wiatrowa |
Po powrocie z Lafonii poszedłem na umówione spotkanie. W listopadzie na Falklandach odbyły się wybory do tzw. Legislative Council – Rady Legislacyjnej. Wybrano w tych wyborach 8-mio osobową Radę, która zajmuje niszę przeznaczoną w innych krajach dla parlamentu. Przewodniczący rady, to odpowiednik naszego marszałka sejmu z dużymi uprawnieniami. O kierunku rozwoju wysp decydują członkowie tej rady. Dzisiaj spotkałem się z panią Cheek – nowo wybraną przewodniczącą i jej dwoma vice-przewodniczącymi. Przez ponad godzinę rozmowy udało mi się zebrać sporo ciekawych informacji z pierwszej ręki na temat Falklandów. Dowiedziałem się, że największym problemem Falklandów jest zbyt mała populacja. Dlatego w najbliższych latach ruszy program, który będzie miał na celu zaludnienie wyspy przez starannie wyselekcjonowanych imigrantów. Imigranci będą musieli dać rękojmię szybkiej asymilacji w tej społeczności bez naruszenia jej specyficznej tożsamości. Głównie chodzi o zaludnienie wyspy zachodniej, a także opisanej wcześniej Lafonii. Poza tym planuje się poprawę infrastruktury i tu głównie chodzi o stan dróg - o czym napiszę przy innej okazji.
Co do turystyki - Falklandy cały czas mają pozostać dość ekskluzywnym kierunkiem. Poza pasażerami statków wycieczkowych, którzy jednak nie nocują na wyspie - tak więc są jedynie ''odwiedzającymi'' - wyspy te przyjmują ciągle mało turystów. Gdy rozmawiałem z mieszkańcami na temat turystyki - ci skłaniali się raczej ku większemu otwarciu wyspy na ruch masowy, co pewnie miałoby dla nich realne przełożenie finansowe. Wątpię jednak czy ruch masowy nie zadeptał by tego miłego miejsca. Falklandy nigdy nie były i nie są tanim kierunkiem, ale za to oferują całkiem wysoki poziom usług.
Koniec mojej rozmowy z Radą upłynął na sprawach podatkowych. Rada jest władna ustalać podatki bez konsultacji z Wlk. Brytania. Są plany obniżenia obciążenia fiskalnego podatników, bo aktualnie jak mi powiedziano, jest za duże. Maksymalny podatek od wynagrodzenia to aktualnie 26 %. Osoby o dochodzie rocznym do 13`000 funtów (ok 60´000 PLN) zwolnione są w ogóle z obowiązku podatkowego. Innymi słowy - zarobek w wysokości 5´ooo PLN miesięcznie jest nieopodatkowany w ogóle. Pani przewodznicząca spytała mnie o podatki w Polsce. Gdy odpowiedziałem jakie są dodając oczywiście wysokość progów podatkowych - wszyscy poprosili mnie o powtórzenie, bo myśleli, że źle usłyszeli. Stwierdzono, że przy tak silnym obciążeniu podatkowym Polacy pewnie ''dużo dostają w zamian'' (niefortunne określenie). Z przykrością musiałem zaprzeczyć. Mówiąc o podatkach nie wspomniałem jednak o podatkach ukrytych, które podwajają obciążenia. Uznałem jednak, że lepiej będzie o tym nie wspominać, bo mógłby to być zbyt duży szok dla moich szanownych rozmówców.
22
grudnia, Falklandy
Port Louis to najstarsza osada na Falklandach. Założona została jeszcze pod koniec XVIII wieku. Dziś jest to zamknięta własność prywatna i wraz z przyległymi ponad 17`000 hektarami gruntów tworzy gospodarstwo należące do p. Gilding’a, który nabył je w 1997roku. Ponieważ byłem umówiony z nim na spotkanie - rano pojechałem tam i po godzinie dotarłem na miejsce. Pan Gilding - właściciel gospodarstwa, to sympatyczny, aktywny i dobrze zorganizowany człowiek. Bardzo uprzejmie mnie przyjął i był na tyle miły, że zezwolił mi przebywać na swoim gospodarstwie tak długo jak uznam za stosowne żeby zaspokoić moją ciekawość. Spędziłem tam ostatecznie około 3 godzin. Z historycznego punktu widzenia to miejsce jest o wiele ciekawsze niż Stanley. Miejsce to zainteresuje wszystkich, którzy wykazują zainteresowanie odległymi osadami, ich małymi społecznościami i historią życia na morzu. Nad brzegiem znajdują się ruiny fortu z początku istnienia osady. Z ziemi cały czas wydobywa się mnóstwo przedmiotów z tamtego okresu. Głównie porcelana, butelki, guziki, kości i inne rzeczy codziennego użytku przywożone tu statkami. Port Louis odwiedzane było przez większość wypraw zarówno antarktycznych jak i tych opływających Horn. Wiele załóg tu zimowało pozostawiając po sobie różne ślady.
Port Louis to najstarsza osada na Falklandach. Założona została jeszcze pod koniec XVIII wieku. Dziś jest to zamknięta własność prywatna i wraz z przyległymi ponad 17`000 hektarami gruntów tworzy gospodarstwo należące do p. Gilding’a, który nabył je w 1997roku. Ponieważ byłem umówiony z nim na spotkanie - rano pojechałem tam i po godzinie dotarłem na miejsce. Pan Gilding - właściciel gospodarstwa, to sympatyczny, aktywny i dobrze zorganizowany człowiek. Bardzo uprzejmie mnie przyjął i był na tyle miły, że zezwolił mi przebywać na swoim gospodarstwie tak długo jak uznam za stosowne żeby zaspokoić moją ciekawość. Spędziłem tam ostatecznie około 3 godzin. Z historycznego punktu widzenia to miejsce jest o wiele ciekawsze niż Stanley. Miejsce to zainteresuje wszystkich, którzy wykazują zainteresowanie odległymi osadami, ich małymi społecznościami i historią życia na morzu. Nad brzegiem znajdują się ruiny fortu z początku istnienia osady. Z ziemi cały czas wydobywa się mnóstwo przedmiotów z tamtego okresu. Głównie porcelana, butelki, guziki, kości i inne rzeczy codziennego użytku przywożone tu statkami. Port Louis odwiedzane było przez większość wypraw zarówno antarktycznych jak i tych opływających Horn. Wiele załóg tu zimowało pozostawiając po sobie różne ślady.
Coral na farmie w Port Louis |
Flagstaf Hill, Port Louis |
wybrzeze w Port Louis |
wybrzeze Port Louis |
wybrzeze Port Louis |
Port Louis |
Port Louis |
Port Louis |
W
roku 1833 miejsce to było świadkiem burzliwej przeszłości.
Jedni z pierwszych osadników zostali tutaj zamordowani przez
gauchow. To wydarzenie jest szeroko opisane przez naocznych
świadków, którym udało się zbiec na pobliską wyspę Hogg. Grób
jednego z zamordowanych - p. Brisbane´a jest nieopodal.
Właściciel świadomy wartości historycznej tego miejsca planuje tu otworzyć małe prywatne muzeum. Eksponatów nie brakuje, a każde kopnięcie szpadlem może z tej ziemi wydobyć kolejne historie. Gdy później, w Stanley rozmawiałem o tych planach w muzeum falklandzkim - wszyscy byli zaskoczeni, ale i zadowoleni bo, jak mówili, do tej pory farma Port Louis nie była zainteresowana utrzymywaniem naukowych kontaktów ze stolicą.
Właściciel świadomy wartości historycznej tego miejsca planuje tu otworzyć małe prywatne muzeum. Eksponatów nie brakuje, a każde kopnięcie szpadlem może z tej ziemi wydobyć kolejne historie. Gdy później, w Stanley rozmawiałem o tych planach w muzeum falklandzkim - wszyscy byli zaskoczeni, ale i zadowoleni bo, jak mówili, do tej pory farma Port Louis nie była zainteresowana utrzymywaniem naukowych kontaktów ze stolicą.
W
południe pożegnałem się z p. Gildingiem i pojechałem na objazd
wyspy mając na celu objechanie jej dookoła. Zdążyłem już
jednak zapomnieć ile może palić terenowy samochód i co
chwilę zerkałem na wskaźnik paliwa , który nieuchronnie
zbliżał się do dna. Na wyspie poza Stanley nie ma
stacji benzynowych. W osadzie Teal Inlet na ostatniej kropli
paliwa zajechałem do pewnego gospodarstwa, w którym jakaś miła
kobieta była uprzejma sprzedać mi 5 galonów diesla. Bardzo
ciężko jeździ się po tutejszych tłuczniowych drogach.
Szczególnie, gdy tak jak dziś, wieje huraganowy wiatr o
sile 8 B. Drogi są bardzo niebezpieczne i jest sporo
wypadków. Ponieważ cały obszar wysp jest w rękach
prywatnych - drogi prowadzą przez prywatne gospodarstwa. Na
zachodzie wyspy, żeby przejechać przez taką farmę, trzeba
wysiąść z samochodu, otworzyć bramę - przejechać i znów
wysiąść z samochodu i tę bramkę zamknąć na łańcuch. I
tak wiele razy, dlatego średnia prędkość jest bardzo mizerna.
Jednak i tak jest postęp ponieważ jeszcze kilkanaście lat temu nie
było możliwości przejazdu przez jedno gospodarstwo i dlatego
nie można było objechać wyspy dookoła.
O krajobrazie nie mam nic więcej do dodania poza tym, co już napisałem. Natomiast jeśli chodzi o rośliny, to rzucają się w oczy żółte - obsypane kwiatem tzw gorse hedge (ulex europæ ). Sprowadzone z Europy i używane na campie (na wsi ) jako naturalne żywopłoty. Jedna roślina szczególnie zasługuje na wzmiankę. To tzw. scurvy grass, w dokładnym tłumaczeniu-trawa szkorbutowa (oxalis enneaphylla). Wytwarza niepozorne białe kwiatki z bladożółtym środkiem. Liście tej rośliny były używane przez żeglarzy jako źródło witaminy C, która jak wiadomo zapobiega szkorbutowi. Ta niepozorna roślina prawdopodobnie uratowała życie wielu żeglarzom. Gdy byłem na farmie w Port Louis widziałem, że była tam bardzo pospolita. Spróbowałem jej. Każdy kto kiedykolwiek rozgryzł witaminę C łatwo sobie wyobrazi sobie smak tej rośliny. Z tego, co zaobserwowałem - oxalis lubi wilgoć, bo z reguły zwracałem uwagę na tę roślinę i nigdy jej nie widziałem w miejscu , gdzie ziemia była jej pozbawiona. Częściej występuje w pobliżu brzegu niż w interiorze.
Z
innych roślin, które dziś widziałem, dość ciekawe są tzw
balsam bog i azorella - obie tworzą zielone, mięsiste,
elastyczne struktury, ale głównie tam, gdzie ziemia jest
bardzo wilgotna. Tussac czyli gatunek wysokiej trawy osiąga
1 i ¼ metra wysokości. Kiedyś był bardzo pospolity i
stanowił wizytówkę Falklandów - dziś - wygryziony przez owce
i bydło - wycofał się do małych nadmorskich stanowisk i na
pobliskie wysepki.
23
grudnia, Falklandy
Pojechałem na farmę Kent żeby obejrzeć tzw rzeki kamieni. Są to kwarcowe bloki o nieregularnych kształtach z ostro zakończonymi krawędziami. Wielkość tych kamieni jest bardzo różna, a największe z nich są skałami o wielkości dochodzącej do 1 m3 .Tworzą one szerokie i długie zwaliska przypominające spływające ze wzgórz rzeki.
Pojechałem na farmę Kent żeby obejrzeć tzw rzeki kamieni. Są to kwarcowe bloki o nieregularnych kształtach z ostro zakończonymi krawędziami. Wielkość tych kamieni jest bardzo różna, a największe z nich są skałami o wielkości dochodzącej do 1 m3 .Tworzą one szerokie i długie zwaliska przypominające spływające ze wzgórz rzeki.
Podczas
pobytu na tej farmie, siedziałem i odpoczywałem na kwarcowym bloku
skalnym i patrząc się w dół na okolicę zobaczyłem kilka
sępów walczących miedzy sobą o owczą padlinę. Przez dobry
kwadrans przyglądałem się ich zachowaniu. Byłoby głupotą
sądzić, że sępy konkurowały z padliną. Sama taka myśl
wydaje się niedorzeczna. Konkurowały same z sobą. Jeśli
każda nauka polega na grupowaniu faktów w taki sposób, żeby
wyciągać z nich ogólne wnioski i generalne prawa, to te sępy
przy padlinie aż nadto potwierdzały generalne prawo ewolucyjne
mówiące , że jastrząb polujący na gołębia nie konkuruje z tym
gołębiem tylko z innym jastrzębiem. To czy ofiara jest żywa,
czy martwa ma w tym przypadku dla agresora
drugorzędne znaczenie, bo energia zużyta na pogoń za
gołębiem równoważy energię zużytą w bójce o padlinę. To, jak
sądzę , pozwala lepiej porządkować ciągi rozwojowe i
układać pewne rozumne, logiczne schematy ewolucyjne.
Poza pobytem na tej farmie pojechałem w okolice Johnson Harbour i Volunteer Point.
Dziś jednak dość słabo się czułem. Wróciłem więc do domu wcześniej niż planowałem, bo około 3 po południu i przez resztę wieczoru przeglądałem książki w bibliotece albo czytałem w przydomowej oranżerii. Mało jest rzeczy równie relaksujących, tak więc, po kilku godzinach wróciły mi siły. Moje osłabienie wynikało jak sądzę z tego, że świt budzi mnie przed 5 i dlatego bardzo wcześnie zaczynam dzień.
24
grudnia, Falklandy
O owcach.
Podczas pobytu na Falklandach nie sposób pominąć owiec. Wszędzie jest ich pełno i są rzeczywistym symbolem wysp. Są nawet w herbie tego kraju. Ponad pół miliona owiec żyje na wyspach. Przeważają dwie rasy - Corriendale i Palwarth. Ostatnio jednak miesza się te rasy z kilkoma innymi – obcymi - żeby ulepszyć pulę genową. Każdego roku Falklandy eksportują 1600 ton wysokiej jakości wełny. Poza tym mięso jest ważnym towarem eksportowym . Falklandzka jagnięcina jest bardzo smaczna i często ją jadałem podczas mojego pobytu na tych wyspach.
O owcach.
Podczas pobytu na Falklandach nie sposób pominąć owiec. Wszędzie jest ich pełno i są rzeczywistym symbolem wysp. Są nawet w herbie tego kraju. Ponad pół miliona owiec żyje na wyspach. Przeważają dwie rasy - Corriendale i Palwarth. Ostatnio jednak miesza się te rasy z kilkoma innymi – obcymi - żeby ulepszyć pulę genową. Każdego roku Falklandy eksportują 1600 ton wysokiej jakości wełny. Poza tym mięso jest ważnym towarem eksportowym . Falklandzka jagnięcina jest bardzo smaczna i często ją jadałem podczas mojego pobytu na tych wyspach.
Przez większość życia swobodnie chodzą po kampie i chyba udaje im się przez ten czas trochę zdziczeć, bo wydają się być bardzo płochliwymi zwierzętami. Nigdy nie udało mi się podejść do nich bliżej niż na 30-40 kroków żeby nie wywołać ich panicznej ucieczki. Raz do roku przychodzi pora na strzyżenie. Strzyżenie owiec urasta tutaj do wagi rangi państwowej i, gdy ten okres się zaczyna, we wszystkich barach na tych wyspach nie rozmawia się o niczym innym. Kilka specyficznych faz strzyżenia można łatwo wyodrębnić.
Zaczyna
się we wrześniu od strzyżenia samic, które jeszcze nie
wydały na świat
jagniąt. W listopadzie strzyże się młode - roczne
owieczki. Od stycznia do lutego strzyże się stare samice tzw
ewes (wymawia się to jak juuz z długim U). Ewes to samice po
porodzie. Podobno fachowiec łatwo wyczuje różnicę w wełnie
z samic przed - i po-porodowych. Nie potwierdzałem jednak
tej ostatniej informacji, ale łatwo dopuszczam jej
prawdziwość. Tak więc przez 6 miesięcy Kamperzy poświęcają
swój czas na samo strzyżenie. Do tego dochodzi wcale nie łatwiejsza
robota czyli kastrowanie baranów, które ma miejsce od
października do grudnia. Po tych wszystkich zabiegach zaczyna
się żmudny proces sortowania wełny według jakości, rasy i wieku
owcy. Czyszczenie jest kolejnym, zajęciem, ale coraz częściej
zajmują się tym wyspecjalizowane firmy poza Falklandami.
Co
roku organizowane są zawody na najszybsze strzyżenie owiec i ilość
sztuk wystrzyżonych w ciągu ośmiu godzin. Podczas zawodów strzyże
się tylko ewes.
Najszybszy Kelper (rdzenny mieszkaniec) w ciągu ośmiu godzin
ostrzygł 401 owiec. Jednak w roku 1990 w osadzie Goose Green - przy
wjeździe do Lafonii - pojawił się pewien tajemniczy Kiwi
(Nowozelandczyk). W ciągu przepisowych ośmiu godzin był
uprzejmy ostrzyc 421 sztuk - czyli średnio potrzebował 74
sekundy na jedną owcę. Po tym wyczynie - tak jak niepodziewanie
się pojawił - tak niespodziewanie zniknął - i nikt go już
więcej nie widział. Do dziś jednak jest legendą na
Falklandach, a dla niektórych - niedoścignionym wzorem.
25
grudnia, Stanley, Falklandy. Święta Bożego Narodzenia.
Po porannym deszczu nastał piękny, ciepły i słoneczny dzień z temperaturą ok 18° C.
Dziś dzień świąteczny dlatego wszelka aktywność ograniczona do minimum. Podczas moich podróży - także i tej- przyjmuję z reguły zasadę żeby- kiedy to tylko możliwe - poznawać lokalne tradycje i uczestniczyć w obyczajach lokalnej społeczności. Ponieważ dziś był dzień świąteczny - a powszechną tu tradycją jest wizyta na porannej mszy w anglikańskim Christ Church Cathedral (Katedra Kosciola Chrystusowego) - poszedłem tam. Kierowałem się raczej ciekawością niż chęcią czy potrzebą odczucia catharsis, a mój udział we mszy miał charakter czysto nominalny. Usiadłem sobie cichutko w tylnym rzędzie w kąciku, czyli w możliwie najskromniejszym miejscu i nastawiłem się na odbiór. Przed mszą podszedł do mnie ksiądz widząc żem nowy i obcy i podczas krótkiej rozmowy wymieniliśmy oczywiste grzeczności. Był na tyle uprzejmy, że podziękował mi za obecność i myślę, że nie było w tym geście sztuczności. Zdziwiło mnie, że tak wiele młodych osób uczestniczyło we mszy. Kiedy po raz ostatni byłem w kościele anglikańskim - dawno temu w Cambridge – pamiętam, że było bardzo oficjalnie, a średnia wieku była mocno zaawansowana. Tutaj jednak panowała luźna, rodzinna atmosfera. Być może dlatego, że był to dzień , w którym czuć było wiosnę.
Po porannym deszczu nastał piękny, ciepły i słoneczny dzień z temperaturą ok 18° C.
Dziś dzień świąteczny dlatego wszelka aktywność ograniczona do minimum. Podczas moich podróży - także i tej- przyjmuję z reguły zasadę żeby- kiedy to tylko możliwe - poznawać lokalne tradycje i uczestniczyć w obyczajach lokalnej społeczności. Ponieważ dziś był dzień świąteczny - a powszechną tu tradycją jest wizyta na porannej mszy w anglikańskim Christ Church Cathedral (Katedra Kosciola Chrystusowego) - poszedłem tam. Kierowałem się raczej ciekawością niż chęcią czy potrzebą odczucia catharsis, a mój udział we mszy miał charakter czysto nominalny. Usiadłem sobie cichutko w tylnym rzędzie w kąciku, czyli w możliwie najskromniejszym miejscu i nastawiłem się na odbiór. Przed mszą podszedł do mnie ksiądz widząc żem nowy i obcy i podczas krótkiej rozmowy wymieniliśmy oczywiste grzeczności. Był na tyle uprzejmy, że podziękował mi za obecność i myślę, że nie było w tym geście sztuczności. Zdziwiło mnie, że tak wiele młodych osób uczestniczyło we mszy. Kiedy po raz ostatni byłem w kościele anglikańskim - dawno temu w Cambridge – pamiętam, że było bardzo oficjalnie, a średnia wieku była mocno zaawansowana. Tutaj jednak panowała luźna, rodzinna atmosfera. Być może dlatego, że był to dzień , w którym czuć było wiosnę.
Widać,
że ludzie utrzymują bliskie więzi z Kościołem. Ksiądz i
jego rodzina są bardzo poważanymi członkami społeczności.
Organizują wiele akcji charytatywnych i aktywnie udzielają
się w życiu tutejszej ludności. Czuć ogólną harmonię.
Tak dobre stosunki są albo efektem życia w małej
społeczności, która naturalnie tworzy silniejsze więzy,
albo braku pewnych agresywnych antyklerykalnych
organizacji i popierających je mediów razem walczących o tzw
''nowe wartości''. Co dokładnie leży u podstaw tak życzliwej
koabitacji - tego nie wiem, a nie starałem się na siłę dociekać
tej drażliwej kwestii. Jeśli jednak chodzi to drugie - to
obym się mylił - ale patrząc na rozprzestrzenianie się
pewnych nowych idei - już wkrótce i ta społeczność
zostanie zbombardowana ´poprawnością´ i jedynie słusznymi
nowymi ideami wymuszającymi rewizję tradycyjnego pojęcia rodziny i
wspólnoty. Wtedy - tak jak zwykle ma to miejsce - także tutaj
zarówno wspólnotowość jak i dobre relacje z Kościołem poddane
zostaną dramatycznej probie.
Wracając do nabożeństwa: kazanie zostało według mnie uratowane umiejętnym wpleceniem cytatu z biblii : ''you reap what you sow''. Co posiejesz to zbierzesz - to udane biblijne powiedzenie, które opiera się probie czasu. Pomimo tego jednak - ogólnie mszę oceniam jako nudną, a 40 minut zdawało się trwać o wiele dłużej. Oceniłem tę mszę mając jednak świadomość, że nie mam jakiegoś szczególnego punktu odniesienia. Jak przez mgłę pamiętam kilka zaledwie mszy katolickich w Polsce, tak więc ze względu na brak wiedzy, nie podejmuję się żadnego porównania.
Wnętrze
kościoła w Stanley jest całkiem skromne, co jest naturalne w
kościołach protestanckich. Na ścianie jest duża ilość
pamiątkowych tabliczek i kilka historycznych flag. W kąciku przy
mównicy znajdowała się mała szopka świąteczna.
Z tego co bylem w stanie zaobserwować - wnętrze kościoła ma bardzo marną akustykę. Dźwięk organów zdawał się dławić w przedniej nawie i można było wyczuć dysonans pomiędzy śpiewem wiernych, a muzyką organową. Brak było tej mistycznej siły jaką w niektórych starych, europejskich kościołach niesie ze sobą dramatyczny dźwięk organów połączony z kościelnym chórem i chłodem surowego, kamiennego wnętrza.
Nie mogę pominąć w opisie otwartości i życzliwości osób uczestniczących we mszy. Po jej zakończeniu dostałem kilka zaproszeń na świąteczny obiad, za które jednak podziękowałem mając już wcześniej zaplanowane miejsce. Nie po raz pierwszy spotykam się tu z tak miłym przyjęciem i takie skojarzenia wywiozę z tych wysp.
Z tego co bylem w stanie zaobserwować - wnętrze kościoła ma bardzo marną akustykę. Dźwięk organów zdawał się dławić w przedniej nawie i można było wyczuć dysonans pomiędzy śpiewem wiernych, a muzyką organową. Brak było tej mistycznej siły jaką w niektórych starych, europejskich kościołach niesie ze sobą dramatyczny dźwięk organów połączony z kościelnym chórem i chłodem surowego, kamiennego wnętrza.
Nie mogę pominąć w opisie otwartości i życzliwości osób uczestniczących we mszy. Po jej zakończeniu dostałem kilka zaproszeń na świąteczny obiad, za które jednak podziękowałem mając już wcześniej zaplanowane miejsce. Nie po raz pierwszy spotykam się tu z tak miłym przyjęciem i takie skojarzenia wywiozę z tych wysp.
Christ Church Cathedral
26
grudnia, Falklandy
Do tej pory nie poruszałem tematu wojny falklandzkiej z 1982 roku, a myślę, że dla większości osób to właśnie może być pierwsze skojarzenie. Małe mam prawo do oceny zarówno tego konfliktu jak i ludzi w nim uczestniczących. Mam świadomość, że moje poglądy i przekonania są raczej luksusem człowieka stojącego z boku. Pisałem już przy innej okazji o nastrojach w Argentynie i o przekłamaniach w tamtejszych mapach.
Ja miałem możliwość rozmawiania i zapoznania się z poglądami ludzi z obu stron barykady. Zarówno weteranów tej wojny jak i szarych mieszkańców i Falklandów i Argentyny. Na tej właśnie podstawie opieram swoje wyobrażenia. Jest oczywiste, że ten konflikt przeorał świadomość wielu i na każdym kroku widać jego obecność. Uważam, że ta wojna pozwoliła dowartościować się Kelperom, widząc że byli tak ważni, że ćwierć tysiąca Brytyjczyków straciło życie w obronie ich sprawy, a wyspy zaistniały w wielkiej polityce. Żeby to zrozumieć trzeba pamiętać, że cała populacja tej wyspy - 2 i pół tysiąca ludzi - to mniej więcej - zaledwie mała gmina w Polsce. Jak sami mówią - od tego czasu stali się bardziej brytyjscy niż Brytyjczycy z Albionu.
Co do Argentyńskiej karty tej wojny. Dziś stosunki wydają się być unormowane. Rodziny poległych 650-ciu żołnierzy argentyńskich mogą już odwiedzać ich groby. Cmentarz jest niedaleko Goose Green. Wojska argentyńskie, które dokonały inwazji składały się głównie z bardzo młodych żołnierzy. Z reguły źle przygotowanych, bez szczególnego wyposażenia, często głodnych i zmarzniętych. Inwazja nastąpiła w kwietniu, kiedy późna jesień zaczyna się w tym kraju, temperatura spada gwałtownie, a wiatr i deszcz są tak uciążliwe, że zatykają oddech. Wysłani zostali przez szukającego poklasku polityka, który chciał w ten sposób odwrócić oczy od problemów wewnętrznych w Argentynie. Nic dziwnego, że zostali brutalnie upokorzeni.
Są dość solidne podstawy by uznać, że prawo Wielkiej Brytanii do tych wysp nigdy nie podlegało i nie podlega dyskusji. Ja się skłaniam ku tej właśnie argumentacji.
Do tej pory nie poruszałem tematu wojny falklandzkiej z 1982 roku, a myślę, że dla większości osób to właśnie może być pierwsze skojarzenie. Małe mam prawo do oceny zarówno tego konfliktu jak i ludzi w nim uczestniczących. Mam świadomość, że moje poglądy i przekonania są raczej luksusem człowieka stojącego z boku. Pisałem już przy innej okazji o nastrojach w Argentynie i o przekłamaniach w tamtejszych mapach.
Ja miałem możliwość rozmawiania i zapoznania się z poglądami ludzi z obu stron barykady. Zarówno weteranów tej wojny jak i szarych mieszkańców i Falklandów i Argentyny. Na tej właśnie podstawie opieram swoje wyobrażenia. Jest oczywiste, że ten konflikt przeorał świadomość wielu i na każdym kroku widać jego obecność. Uważam, że ta wojna pozwoliła dowartościować się Kelperom, widząc że byli tak ważni, że ćwierć tysiąca Brytyjczyków straciło życie w obronie ich sprawy, a wyspy zaistniały w wielkiej polityce. Żeby to zrozumieć trzeba pamiętać, że cała populacja tej wyspy - 2 i pół tysiąca ludzi - to mniej więcej - zaledwie mała gmina w Polsce. Jak sami mówią - od tego czasu stali się bardziej brytyjscy niż Brytyjczycy z Albionu.
Co do Argentyńskiej karty tej wojny. Dziś stosunki wydają się być unormowane. Rodziny poległych 650-ciu żołnierzy argentyńskich mogą już odwiedzać ich groby. Cmentarz jest niedaleko Goose Green. Wojska argentyńskie, które dokonały inwazji składały się głównie z bardzo młodych żołnierzy. Z reguły źle przygotowanych, bez szczególnego wyposażenia, często głodnych i zmarzniętych. Inwazja nastąpiła w kwietniu, kiedy późna jesień zaczyna się w tym kraju, temperatura spada gwałtownie, a wiatr i deszcz są tak uciążliwe, że zatykają oddech. Wysłani zostali przez szukającego poklasku polityka, który chciał w ten sposób odwrócić oczy od problemów wewnętrznych w Argentynie. Nic dziwnego, że zostali brutalnie upokorzeni.
Są dość solidne podstawy by uznać, że prawo Wielkiej Brytanii do tych wysp nigdy nie podlegało i nie podlega dyskusji. Ja się skłaniam ku tej właśnie argumentacji.
Każdy
chodząc ulicami w Stanley albo podróżując po kampie - łatwo
odczyta ich domniemaną przynależność - zarówno kulturową
jak i mentalną. Łatwo odczyta ich domniemaną tożsamość
historyczną. Wreszcie także - łatwo wyciągnie ostateczne wnioski
co do domniemanej podmiotowości prawno-międzynarodowej.
Dziś wyjechałem z Falklandów. Wczesnym wieczorem udałem się na lotnisko Mount Pleasant. Przed wejściem na pokład zerknąłem jeszcze na brunatno-żółte pofałdowane stepy leniwie ciągnące się po horyzont. W oddali majaczył turkus morza- dzień był pogodny i ciepły. I takie było moje z Falklandami pożegnanie.
Dziś wyjechałem z Falklandów. Wczesnym wieczorem udałem się na lotnisko Mount Pleasant. Przed wejściem na pokład zerknąłem jeszcze na brunatno-żółte pofałdowane stepy leniwie ciągnące się po horyzont. W oddali majaczył turkus morza- dzień był pogodny i ciepły. I takie było moje z Falklandami pożegnanie.
Dusicyon australis, lis falklandzki, warrah-
†1876. ryc. G.R.Waterhouse Esq.
No comments:
Post a Comment