Monday, 27 February 2017

Galapagos




3 lutego, Galapagos.

Wyleciałem z Guayaquil i w południu wylądowałem na wyspie Baltra  należącej do archipelagu Galapagos.  Na lotnisku uiściłem kolejną opłatę - tym razem wstęp -USD 100 i mogłem zaczerpnąć gorącego powietrza Galapagos. Resztę dnia spędziłem w drodze  przez wyspę Santa Cruz i dojazd do Puerto Ayora, a także na  zapoznawczych spacerach po okolicy.



4 lutego, Isla Santa Cruz (Indefatigable Island).

Dziś siedziałem na skale wulkanicznej i przez dwie godziny  obserwowałem żółwie. Trudno sobie wyobrazić bardziej spokojne południe. Przez ten czas nie wydarzyło się nic.  Żółwie nie wykazały żadnej  aktywności , a ja dostosowałem się do nich na ten czas całkowicie  zatrzymując swoje życie. Bez trosk, bez problemów, bez pospiechu. To było bardzo miłe popołudnie. 
Gdy już odchodziłem dwa żółwie ocknęły się z letargu i  wyciągnąwszy w górę szyje wydały z gardeł całkiem głośny syk.  Jeden z  nich przeszedł nawet 20 metrów- na co potrzebował niecałe 5 minut.  Wielkość ich skorupy to 1 metr na dłuższej średnicy. Świadczy to o ich  prawdopodobnym wieku - około 120 lat.   Długowieczność tych zwierząt  i ich spokojne życie jest refleksyjne.
Żółwie z różnych wysp różnią się kształtem skorupy.  Uwarunkowane to jest roślinnością jaka występuje na danej wyspie.
W dawnych czasach - do końca XIX wieku - marynarze łapali żywe żółwie na tych wyspach i wciągali je na statek. Następnie takiego żółwia przewracali ''na plecy'', albo lepiej - na skorupę i mieli pewność, że się sam nie przekręci i będzie tak leżał do momentu,  aż na statku zabraknie świeżego mięsa.  Zwierzęta nie potrzebowały ani  jeść, ani pić i często kilka miesięcy leżały na skorupach czekając na  swoją kolejkę u rzeźnika.  Szczególnie cenione było mięso z żółwi z wyspy  Pinzon, które było słodkie w smaku.  Żółwie piją całe mnóstwo wody jeśli   tylko mają możliwość. Później, przez bardzo długi czas, mogą się bez niej  obywać. Marynarze, którzy na tych wyspach często szukali źródeł słodkiej  wody, często zabijali żółwie tylko dla ich ''ładunku'' słodkiej wody,  który był przechowywany w wolu.  Jakkolwiek brzmi to mało apetycznie, to  woda ta była podobno całkiem dobra do spożycia.

                                     Isla Santa Cruz (Indefatigable Island)


5-6 lutego, Isla Isabela (Albemarle Island).

W drodze na wyspę Isabela przepłynąłem około 8 mil na południe od  skał Los Quatro Hermanos (czterech braci). To cztery gniazda skalne, wśród  których dwa położone najdalej na wschód wydaje się, że były w czasach  historycznych połączone, ale cała centralna cześć ówczesnego masywu  wulkanicznego musiała się od tego czasu zapaść w oceanie zostawiając  ponad powierzchnią wody jedynie zewnętrzne krańce.

Spędziłem czas na tej wyspie obserwując tutejszą faunę i florę.  Czarne iguany są bardzo powszechne i chociaż też występują na Santa Cruz, to ta wyspa jest pierwsza, na której widziałem te zwierzęta.  Sporo czasu poświęciłem na przyglądaniu się ziębom - przynajmniej kilku podgatunkom, które miałem okazję  obserwować.  Zięby są ważnym ewolucyjnym dowodem i na ten temat napisano już bardzo wiele.  Inne dostosowanie do otaczających warunków doprowadziło - albo lepiej - wymusiło powstanie narastających zmian morfologicznych , a zmiany morfologiczne w tym przypadku  zbiegły się z behawioralnymi.  Niektórzy uważają, że każda zmiana morfologiczna zawsze zbiega się z behawioralną.   Gdy byłem w Foz w Brazylii rozmawiałem na ten temat z pewnym starszawym i bardzo oczytanym w tej materii Holendrem, według którego jest to pewnik.  Ja jeszcze nie mam pewności ale częściej się temu tematowi od tego czasu zacząłem przyglądać.

Będąc na tej wyspie poszedłem do centrum rozrodczego żółwi, a  ponieważ to piątek - był to dzień karmienia i większość zwierząt była  dość pobudzona jak na żółwie. Zauważyłem wtedy, że żółwie mają bardzo silne szczęki i  z łatwością odgryzają spore kawałki twardych, włóknistych roślin.

W maju 1998 roku podczas wybuchu wulkanu Cerro Azul ewakuowano ze  strefy zagrożenia 16 żółwi płaskoskorupowych. Te żółwie w sztucznych  warunkach zaczęły się bardzo szybko rozmnażać. Okazały się być tak  płodne, że już dwa lata później - z tej właśnie grupy - wyhodowano 200 sztuk potomstwa. Przeżywalność w sztucznych warunkach jest bardzo wysoka.  Według mnie niepotrzebnie aż tak wysoka, bo jak sądzę, tak wysoka przeżywalność
musi bardzo osłabiać pulę genową. Jeśli  jednak w takim tempie żółwie miałyby być rozmnażane, to wkrótce - w  przeciągu kilkudziesięciu lat - mogą stać się plagą i być może będzie  znów szansa na miskę porządnej, zawiesistej zupy żółwiowej.

Z roślin moja uwagę zwróciło manzanillo (dzikie jabłuszko) - silnie  trująca dla ludzi , a nieszkodząca żółwiom roślina. Według przewodnika zjedzenie  jednego owocu, który ma wielkość piłeczki do ping-ponga , powoduje śmierć  człowieka w przeciągu 2-3 godzin. Cała roślina jest silnie trująca.  Samo dotknięcie liścia podobno może wywołać wysypkę. Przez folię  przełamałem jeden liść i z jego środka popłynęła biało-mleczna  substancja bez szczególnego zapachu.
.

         Isla Isabela (Albemarle Island)


7 lutego, niedziela- Isla Floreana (Charles Island).

                           flauta w drodze do Floreany.

Rano popłynąłem na wyspę Floreana (Charles).  Ze wszystkich wysp  archipelagu najbardziej chciałem popłynąć właśnie tam, ale jak się  później okazało, tylko nieznacznie różniła się ona od innych .

Wybrzeże tej wyspy to pas zeschniętych krzaków i kaktusów.  Jest to dość ponury obraz i robi  mało ciekawe wrażenie.  Byłem tym nieco zaskoczony, bo inaczej to sobie wyobrażałem, a tym bardziej, że jestem na tych wyspach w porze deszczowej.

Zrobiłem wycieczkę wgłąb wyspy. Wraz ze wzrostem wysokości nad poziomem morza roślinność staje się coraz bardziej bujna, a zieleń bardziej soczysta. Na wysokości około 400 metrów było tak wilgotno, że  zaczął w końcu padać deszcz, a ścieżka spłynęła błotem. Temperatura na  wzgórzu była komfortowa - około 22 stopni, podczas gdy na wybrzeżu przy  pełnym słońcu było męczące 30.

W tych okolicach - około 8 km od brzegu znajdują się pozostałości  po pierwszych osadnikach i pierwszej osadzie na Galapagos z końca XVIII wieku.   Zerodowana skała wulkaniczna pozostawiła liczne wąwozy i  jaskinie, które używane były nie tylko przez tych osadników, ale też przez  wielorybników i piratów.

                                          Devil's crown (Onslow)

Po wizycie na tej wyspie popłynąłem w okolice Devil´s Crown  (Onslow) czyli wulkanicznego gniazda skalnego , a stamtąd w okolice  skały Enderby , gdzie przez godzinę snorkelowalem.  Udało mi się  wypatrzeć sporo rai, dwie mureny i trzy żółwie morskie. Dwa z nich były  jednak bardzo zajęte, ponieważ akurat jest pora godowa, tak więc im nie  przeszkadzałem. Natomiast trzeciego żółwia śledziłem przez pół godziny. Nie było to trudne, bo żółw - jak to żółw- pływa z reguły dość  wolno, a ruchy ma przewidywalne. Kilka razy udało mi się zbliżyć do  niego na metr, ale nie aż tak blisko żebym mógł go dotknąć. Wystarczało , że ''zszedł'' kilka metrów  wgłąb i już był poza moim zasięgiem. Po około   20 minutach żółwiowi najwyraźniej zaczęło brakować powietrza, bo kilka  razy zataczał kręgi wynurzając się za każdym razem coraz bardziej i  zbliżając do powierzchni.  Za każdym razem jednak czując  moją obecność  rezygnował z ostatecznego wynurzenia. Jak tylko umiał próbował mnie  zmylić, ale było to tak nieudolne, że w końcu sam zdecydowałem się go  więcej nie męczyć i odpłynąłem na chwilę. W tym momencie żółw  zaczerpnął powietrza. Cała ta operacja trwała ułamek sekundy.  Zaczerpnięcie powietrza to najbardziej ryzykowna czynność w życiu  dorosłego żółwia , dlatego trwa tak szybko jak to tylko  możliwe. Przez czas  wynurzenia żółw  nie widzi co się dzieje pod wodą i w ten sposób traci na  chwilę  orientację i kontakt z podwodną rzeczywistością i czuje się, jak sądzę, tak jak czułby się człowiek z głową w wiadrze wody.  
Podobno zdarzało się, że żółw widząc w pobliżu agresora tak długo  próbował go zmylić kręcąc kółka i tak długo rezygnował z ostatecznego  zaczerpnięcia powietrza, że w końcu ginął z braku tlenu. To historie  często powtarzane przez tutejszych mieszkańców, które potwierdził mój przewodnik.

Wróciłem do hotelu późnym wieczorem. W pokoju zastałem inwazję  mrówek,  jakichś pluskiew, komarów i jaszczurek. Po deszczu zawsze są  takie problemy, a dziś podczas mojej nieobecności na wyspie Santa Cruz,  gdzie mam swoją bazę, mocno popadało.
Jaszczurki (jakieś gekony jak sądzę ) są ze mną w sojuszu, bo  zjadają owady ze smakiem, ale patrząc na siły wroga uważam, że jesteśmy  na przegranej pozycji. Nie mam w tym pokoju punktu zaczepienia dla  moskitiery i dlatego muszę się przyzwyczaić do nocy z nieproszonymi  gośćmi.  Rozpylanie chemii nic nie dało.

Przed zaśnięciem zabiłem ze dwa tuziny mrówek i parę pluskiew po  czym się poddałem. Zostawiłem w kącie trochę dżemu ananasowego - żeby  zmylić mrówki i poszedłem spać.  Kilka razy budziłem się w nocy. Następnego dnia o świcie wstałem  z opuchlizną wywołana setkami ukąszeń. Na całym ciele trudno było znaleźć miejsce wielkości dłoni wolne od ukąszeń. Pomimo tego czułem się jednak zaskakująco dobrze.

                                         Isla Floreana (Charles Island)

. 8-10 lutego, Isla San Cristobal (Chatham Island).

Te trzy dni spędziłem na wyspie Chatham.  Po drodze zatrzymaliśmy  się na chwilę na wyspie Santa Fe (Barrington), żeby wysadzić parę  Niemców chcących przy tej wyspie nurkować.  Na Santa Fe nie ma portu ani nawet orzystani dlatego ludzi się odbiera z łodzi do  łodzi. Ja zostałem na pokładzie i czas spędziłem na  obserwowaniu całkiem nudnego wybrzeża pełnego kaktusów i jakichś  suchych krzaków.  Na Chatham dopłynąłem dwie godziny później i  zameldowałem się w hotelu nad brzegiem morza tuż przy deptaku, na którym  wylegują się lwy morskie.  Na tych wyspach często brak prądu i ten hotel jest tego dobrym przykładem.   Na dodatek o świcie nie można wziąć prysznica, bo i woda jest odcięta.

Gady (szczególnie iguany, ale i do pewnego stopnia tez żółwie) nie  wykonują żadnych zbytecznych ruchów i nie wydają żadnych zbytecznych  dźwięków. Tak wnioskuję po ich  obserwacji.  Ssaki natomiast, które miałem okazję obserwować - głównie lwy morskie, szczury i ludzie - zachowują się całkiem odwrotnie.  Cały czas w ruchu i poza szczurami wydają bezustannie dźwięki i  gestykulują.  Zdecydowana większość tych ruchów i dźwięków jest, jak  sądzę, zbyteczna. Jeśli chodzi o zachowania lwów morskich i ludzi, to ta lawina chaosu wydaje się nie mieć końca. Jest to oczywiście wywołane głównie stało- i zmiennocieplnością ale ta przyczyna nie zmienia pewnych rzucających się w oczy obserwacji.

                                Isla San Cristobal (Chatham Island)
 
11 lutego, Santa Cruz    (Indefatigable).
Dziś, po raz kolejny, odwiedziłem centrum naukowe im. Karola  Darwina.   Dzień był obezwładniająco gorący, a przed słońcem w zenicie nie  było się gdzie schronić. Wróciłem do hotelu i resztę popołudnia  spędziłem leżąc w hamaku pod drzewem migdałowca, które daje całkiem  sporo cienia.  
Leżałem więc w hamaku i przyglądałem się kilku szczurom  noszącym jakieś smakołyki pod starą budę w sąsiedniej posesji, gdzie- jak  sądzę- muszą mieć swoje gniazdo. Nie mam jednak zamiaru zdradzać ich kryjówki, bo byłoby to nie fair wiedząc, że na tych wyspach szczury- podobnie jak  człowiek - są gatunkiem wprowadzonym, obcym.  Tu jak i wszędzie indziej  walczy się ze szczurami, jednak w pojęciu ewolucyjnym gatunek jest zdrowy,  bo człowiek zapewnia mu pewną dodatkową  selekcję.
Podczas  mojego pobytu na wyspie Santa Cruz czterokrotnie byłem w centrum  naukowym im Karola Darwina i trzykrotnie trafiłem na jakąś imprezę  pracowniczą. Z przyśpiewek wnoszę, że w dwóch przypadkach to były  urodziny.  Z tego co zaobserwowałem, to centrum jest kolejną instytucją, w  której pracuje się w przerwach pomiędzy kolejnymi imprezami.  Całkiem  sporo pracuje w tym ośrodku Amerykanów i po tym co widziałem nie mogę  oprzeć się wrażeniu, że dla wielu z nich praca w tym centrum to po  prostu fantastyczna synekura albo nieustające wakacje.

O 6 wieczorem, gdy słońce już  chyliło się ku zachodowi, wyszedłem z mojego hotelu na ulicę - tak jak  chyba większość mieszkańców Puerto Ayora i oglądałem uliczny pochód  karnawałowy połączony z prezentacją kandydatek do tytułu miss  Galapagos. I chociaż sam pochód był marny, to kandydatki prezentowały  się bardzo dobrze i większość z nich była całkiem  ładna.  Święto  narodowe Galapagos zaczyna się co prawda jutro - czyli 12-go lutego, ale  obchody - jak widać- rozpoczęto już dzisiaj. 



12 lutego, Galapagos.
.
Galapagos, to żyła złota dla Republiki Ekwadoru. Przynależność wysp do tego państwa (dziś święto i rocznica) to zbieg wielu przypadków i okoliczności, tak więc jest to jak los wygrany na loterii. Wszystko tu wiąże się z turystyką.  Całe  rodziny, całe pokolenia zależą od turystyki. Ponieważ miejsce to jest  rzeczywiście ekstraordynaryjnie ciekawe - turystów jest potwornie dużo,  a  deptak nadbrzeżny w Puerto Ayora wygląda wieczorem jak jakaś kiczowata Majorka  albo inna Ibiza.  Miejscowi mając non stop napływ nowych turystów nie  starają się za bardzo i prezentują mizerny poziom usług. Nie muszą  się tak bardzo starać, bo nowi turyści są w drodze i niezależnie od  standardu i cen i tak tu przyjadą.

Kluczem do sukcesu i zamożności na tych wyspach jest uzyskanie pozwolenia od rządu na turystyczne rejsy  wycieczkowe, które przynoszą  niektórym znaczny dochód.
Od decyzji urzędnika zależy kto dostanie szanse na zrobienie szybkiej fortuny.

Całe wyspy są nierozerwalnie   związane z teorią ewolucji pana Darwina i jego osobą. Jego podobizny  można spotkać na każdym kroku. Najczęściej jako aplikacje na tandetnych  koszulkach czy kiczowatych kubkach. Używa się do tego głównie wizerunku  p. Darwina z długą siwą brodą, czyli raczej z końcowych lat życia. Dla  przypomnienia - gdy HMS Beagle  przypłynął do tych wysp – pan Darwin miał  wówczas lat dwadzieścia i sześć.
.

Od powrotu z Galapagos do Guayaquil 12 lutego - cały czas byłem w drodze.  Z Ekwadoru wróciłem do Santiago w Chile, gdzie aktualnie przebywam.   Całą drogę przejechałem autobusami i było to dość męczące ,bo w sumie w różnych busach spędziłem około 80 godzin.
Przez Peru znów przejechałem szybko i dość komfortowo, zatrzymując się ponownie w Limie i Tacna. Z Tacna do Arica w Chile przekroczyłem granicę małym busem pełnym przemytników.  Byłem jedynym podróżnym, który nic nie przemycał. Przed granicą ludzie zaczęli się wymieniać produktami, których mieli nadmiar i dzielić po równo, żeby wyrobić się w przepisach celnych. Nawet kierowca pomagał w przemycie.  Z tego co zaobserwowałem w tym autobusie - dwa produkty cieszyły się dużą popularnością - proszek do prania w małych saszetkach i jakieś bluzeczki dziecięce.  Po przekroczeniu granicy wszyscy zawarli transakcję odwrotną i powrotnie wymienili się swoimi przemycanymi dobrami. 
W dzisiejszym świecie tacy przemytnicy są uznawani raczej za złodziei niż prekursorów wolnego rynku, w którym dostarczają ludziom za granicą w tańszej cenie towary, które są przez nich poszukiwane.  Wszystkie strony są zadowolone poza jedną - tą która nakłada cła, zakazuje przewozu i zaprzecza wolnemu rynkowi.
Kupiłem w Peru herbatę w torebkach z liści koki ,ale to nie jest zabronione (jak na razie).
Cały ten tydzień nie byłem przesadnie aktywny i ograniczyłem się do odpoczynku. To moje ostatnie dni w Ameryce Południowej. Zaczynam kolejny etap podróży i nie ukrywam, że perspektywa obejrzenia tylu egzotycznych wysp Pacyfiku jest ekscytująca.



No comments:

Post a Comment