Sunday, 26 February 2017

Paragwaj

                                         


27 sierpnia, Asuncion, Paragwaj

Dziś wstałem rano z bólem głowy i nie czułem się dobrze przez cały dzień. Podejrzewam, że przegrzałem się za mocno, bo temperatura tutaj przekracza 30 C, a przy pełnym słońcu 35. Zrobiłem jedynie krótki spacer po mieście, żeby kupić coś do jedzenia. Całodzienne zakupy wyniosły mnie niecałe 4 euro. W koronach drzew lapucho, które - jak już wspominałem - są jedynie kwiatami bez liści, jest dużo kolibrów. Dopiero dzisiaj to zauważyłem. Niestety poza kolibrami dziś dostrzegłem też inne zwierzątka w hostelu, tym razem to duże na ok 3 cm karaluchy. Na Polinezji i Madagaskarze karaluchy mają po 6 cm, tak więc postanowiłem się tym nie przejmować.







                                                   Asuncion



28 sierpnia. 

Moje zasoby gotówki uległy wyczerpaniu, tak więc musiałem spieniężyć czek. Początkowo zostałem skierowany do oddziału AmEx. Gdy tam się znalazłem okazało się, że AmEx już dwa lata temu całkowicie wycofał się z Paragwaju. Pomimo to były oddział nic nie zmienił w wyglądzie placówki i cały czas reklamuje się logo AmExu, a w środku na stolikach stoją małe flagi i proporczyki z logo tej firmy. Dowiedziałem się, że nie realizują czeków. W końcu, po kilku godzinach poszukiwań, udało mi się zrealizować czek w jednym z kantorów. Pobierają 5 euro prowizji od każdego czeku, a poza tym dają słaby przelicznik, tak więc zamiast 7000 dostałem 6750 Guarani za 1 Euro. Na dodatek paragwajskie papierowe pieniądze są strasznie sfatygowane. Wyglądają jak zwoje z morza martwego, które przy dotyku rozpadną się w pył. Są poklejone taśmami, pozszywane zszywaczem, brudne, a na dodatek nawet ten sam nominał może różnić się kolorem.

Dziś wieczorem o 6 godzinie miałem łodzią popłynąć do Conception odległego o ok. 300 km na północ. Poszedłem do przystani w południe, żeby wszystko dograć. Zastępca kapitana poinformował mnie, że kapitana aktualnie nie ma, ale on jest władny podjąć decyzję. Umówiliśmy się i wszystko wydawało się być w porządku. Okazało się jednak, że nie do końca. Gdy już odchodziłem, pojawił się kapitan. Był na statku, tylko spał pijany na workach z kukurydzą pod pokładem.. Trzymał ciągle w ręce do połowy wypitą butelkę jakiegoś taniego brandy. Zacząłem z nim trudną rozmowę odnośnie rejsu, a on na wszystkie pytania odpowiadał początkowo  quien sabe (kto wie) . Okazało się, że może mnie zabrać, ale cena podskoczyła czterokrotnie. Miałbym spać na workach z kukurydzą (podobno bardzo wygodnie), a na dodatek nikt nie wiedział, ile potrwa rejs. W końcu załoga pokłóciła się czy będzie to 2 czy 4 dni, choć podobno trwa nie dłużej niż 30 godzin. Przy takim obrocie sprawy zrezygnowałem z rejsu i jutro planuję o świcie pojechać do Conception autobusem. Jednak co wyjdzie z tych planów - nie wiem, bo uczę się, że planowanie w tych krajach mało znaczy.



29 sierpnia

Wstałem rano, żeby pojechać do Conception i Chaco. Chaco to paragwajska wersja Pantanalu i Mato Grosso. Są to nizinne podmokle tereny z bujną fauną i mniej bujną florą.
Autobus zamiast pięciu potrzebował 8 godzin, żeby dotrzeć do celu. Tak uciążliwej podróży już dawno nie miałem. Kierowca puszczał bardzo głośno muzykę w stylu paragwajskiego disco polo i niestety większość pasażerów wydawała się być bardzo ukontentowana tą rozrywką.
Poza tym w autobusie było piekielnie gorąco. W miejscowości Pozo Colorado dosiadło się ze dwa tuziny Indian Guarani z płaczącymi dziećmi na rękach, kurami w koszach i innymi przeróżnymi pakunkami. W dalekobieżnym autobusie wkrótce okazało się, że z braku miejsc około 20 osób stało w przejściu.

Tuż przed zachodem słońca dotarłem do Conception. Ponieważ miasto leży na zwrotniku Koziorożca słońce zachodzi tu około 18. Nie jest przyjemnie wysiadać w obcym miejscu i dopiero rozglądać się za noclegiem. Tym razem udało mi się to szybko i zamieszkałem przy rzece, tuż przy porcie (port to za duże słowo dla tej przystani). Jutro o świcie znów spróbuję się zaokrętować, tym razem na łódź o zastanawiającej nazwie Cacique (kacyk).

 W mieście jest bardzo mało aut, co odpowiadałoby mi gdyby nie fakt, że większość ludzi jeździ motorowerami. Często widuję do pięciu osób na jednym motorku. W ogóle widzę, że nisza, która w innych miastach jest zajmowana przez samochody - tutaj została zajęta przez motorowery i powozy konne.
Teraz gdy to piszę - siedzę już przed moim hospedaje (hostelem), mam widok na rzekę Paragwaj, a co kilka chwil przejeżdża motorower albo zaprzęg konny. To miła odmiana od wielkich miast, gdyby nie jednoślady. Sądzę, że świadczy to jednak także o stopniu pauperyzacji tej populacji.

Trafiłem tu w sobotę, kiedy odbywa się jakaś ważna fiesta ludowa połączona z dyskoteką i innymi atrakcjami. Jest to stały temat rozmów pomiędzy mieszkańcami - tak więc musi być to nie byle jakie wydarzenie. Ponieważ byłem dość głodny, poszedłem do baru coś zjeść i kilka osób wypytywało mnie, czy idę na dyskotekę. Gdy mówiłem, że nie - bardzo się dziwili.

Z pierwszych obserwacji wnoszę, że będzie to ciężka noc ze względu na ilość komarów i mrówek. W tym rejonie jest zagrożenie dengą, tak więc dziś mocno wysmarowałem się repelentami. Ponieważ, jak się dowiedziałem, łódź zawija do portu o 3.30 rano, nie rozwieszę moskitiery, żeby nie tracić czasu. 3.30 dla mnie to nieludzka pora, ale podejmę próbę, choć szanse oceniam jako bardzo małe.

W nocy rozwiesiłem jednak moskitierę. Komary były nieznośnie uciążliwe..


                                         Concepcion, Paraguay


30 sierpnia, niedziela

Noc była ciężka, ale nie z powodu insektów. Moskitiera świetnie zdała egzamin. Przez całą noc aż do rana trwał festyn ludowy, któremu towarzyszyły także inne atrakcje. Setki ludzi wyszło na ulice i nad rzekę, trąbili trąbkami, śpiewali jakieś swoje indiańskie piosenki i zachowywali się tak głośno, że nie zmrużyłem oka. Głęboką nocą o 3.30 wyszedłem do portu, gdzie mi powiedziano, że statek będzie o 6. Drugi raz w porcie byłem o 5.30 i okazało się, że statek odpłynął o 5.00. I to tyle w tym temacie.

W południe wynająłem tubylca z łódką wiosłową , który za pól euro przewiózł mnie na wyspę na rzece Paragwaj. Spora jest ta wyspa bo ma kilkanaście km kwadratowych. Mieszka na niej około 100 osób, dla których życie tu musi być bardzo monotonne. Dni mijają im powoli, miarowo, bez pospiechu. Nie sięgają wzrokiem poza otaczające ich sprawy. Na wyspie brak jest aut, większość ludzi chodzi pieszo, na boso. Wszędzie wałęsają się dziczejące powoli świnie. Mężczyźni większość dnia poświęcają na bujanie się w hamaku w cieniu drzewa, pozostawiając prace w zagrodzie kobietom i dzieciom. Dziś temp. w słońcu przekraczała 40 C, tak więc każdy wysiłek fizyczny był bolesny, a mimo to widziałem i kobiety i dzieci pracujące w polu. Słońce jest tak agresywne, że kupiłem kapelusz słomiany za 13000 guarani.

Jakby było mało wczorajszej fiesty, dziś odbył się mecz futbolowy w lidze paragwajskiej. Grały ze sobą dwie drużyny z tego miasta. Po zakończeniu meczy kawalkada trąbiących motorowerów z flagami czerwono-niebieskimi jeździła przez miasto. Przedstawiciele tej nacji bardzo łatwo ulegają emocjom. Sukces drużyny footballowej traktują jak swój prywatny. Całe szczęście, niezbyt często dochodzi do awantur. Te fiesty i mecze futbolowe są, jak sądzę, wentylem bezpieczeństwa dla sfrustrowanej brakiem perspektyw biedoty.

Gdyby dziś - po dwóch dniach przebywania w tym mieście - ktoś zadał mi pytanie - jaka jest ulubiona rozrywka mieszkańców - odparłbym bez wahania - jazda w kółko miasta na motorowerze z wykręconym tłumikiem.

Nie mam pojęcia, gdzie się podziały zaprzęgi konne. Wczoraj ich było mnóstwo. Dziś prawie ich nie ma. Czy ma to jakiś związek z tym, że jest niedziela? nie wiem.

Późnym wieczorem poszedłem na obiad . Gdy jadłem kurczaka z maniokiem, jak zwykle dosiadła się do mnie grupka tubylców. Pytali skąd jestem i jak mówiłem, że z Polski, to nikt nie wiedział, gdzie to jest i co to jest. Wiele osób nie słyszało nawet o Europie. Ludzie są mili, ale często brak im elementarnej wiedzy. Taka rozmowa czasem jest śmieszna, częściej jednak nudna.. Ich głównym językiem jest Guarani, później hiszpański, a z angielskiego znają parę słówek, które pewnie przeczytali na etykietach produktów spożywczych. W końcu zapytano mnie czy to prawda, że Paragwajki są najładniejsze na świecie. Chociaż niektóre z nich mogą zasługiwać na miano ładnych, to jednak nagiąłem trochę ocenę na ich korzyść, odpowiadając, że są bardzo ładne. Po tym stwierdzeniu moi rozmówcy byli tak zachwyceni, że od razu stałem się - jak to jeden z nich określił - very much friend.

Na częste pytania skąd jestem - z braku wiedzy pytających- zacząłem odpowiadać , że z Europy gdzie zimy są bardzo mroźne, bo o Polsce nikt nie słyszał. To z reguły zaspokaja ich apetyt na wiedzę i mogą spokojnie  przejść do pytań o futbol. Tak samo odpowiadam Amerykanom, którzy w większości ledwie wiedzą, gdzie jest Polska, a bardziej ich obchodzi ''walka z globalnym ociepleniem'', na  punkcie którego absurdalnie oszaleli i bez końca wracają do tego tematu. 

Europejczykom natomiast odpowiadam, że z Mazowsza, czyli dawnego niezależnego  księstwa aktualnie okupowanego przez republikę polską. Ponieważ niestety kraj Mazowsze jest mało znany ogółowi - czasem dodaję parę szczegółów np. , że na Mazowszan i mieszkańców innych okupowanych krajów władze okupacyjne polskiej republiki narzuciły łajdacko wysokie podatki i starają się ingerować w każdą dziedzinę życia obywateli. Ci, którzy pochodzą z krajów federacyjnych z silnymi nurtami wolnościowymi całkiem dobrze to rozumieją, szybko znajdując analogię we własnych krajach.  Ludzie z krajów unitarnych natomiast - chyba całkowicie zatracili zdolność rozumienia pewnych oczywistych pojęć dotyczących państwowości.

31 sierpnia,
Pojechałem ok 20 km na wschód od Concepcion i noc spędziłem na estancji niedaleko osady Belen. W tym samym czasie przyjechało też małżeństwo z Texasu, które jest zainteresowane kupnem ziemi w Paragwaju.  Powiedzieli mi, że jeśli Texas nie wykorzysta prawa do secesji ze zjednoczonych stanów, to w ciągu kilkunastu miesięcy się tu przenoszą i namawiają do tego większość swoich znajomych. Ruch separatystyczny w Texasie podobno jest coraz silniejszy. Według mnie żadna secesja niestety nie nastąpi.
Z tego co się dowiedziałem z rozmów z nimi i z okolicznymi mieszkańcami jeszcze w Concepcion - hektar ziemi w Paragwaju kosztuje ok 600´000 guarani czyli jakieś niecałe 400 euro. W roku 2000 prywatny kościół zjednoczeniowy założony przez p. Sun Myung Moon´a nabył ok 360 tysięcy hektarów ziemi z całym miastem Puerto Casado za kwotę 15 milionów usd (ok 15 tysiecy uncyj złota), co daje ok 42 usd (125 pln ) za hektar. Nie potwierdzałem jednak tych informacji. Podobno sporo jest obcokrajowców, którzy kupują tu ziemie i przekształcają je w estancje przy całkowitej akceptacji okolicznych mieszkańców. W pobliskiej Boliwii jednak nowe rządy już zaczynają nacjonalizować gospodarstwa i kto wie, jaka będzie przyszłość rolników w Paragwaju. Na murach w Asuncion widziałem napisy ''latifundio=pobreza'' czyli (latyfundia =bieda ).

1 września-5 września,
Rano o świcie pojechałem z Texańczykami i zarządcą na objazd estancji. Ma około 500 hektarów powierzchni i hoduje się tu prawie tysiąc krów. Piszę prawie, bo widziałem sporo suszących się na słońcu rozciągniętych skór krowich. Objazd zajął kilka godzin. Na tutejsze warunki nie jest to wcale jakaś duża posiadłość, jednak wymaga zarządcy i kilku osób służby, które zajmują się końmi i domem. Dom jest uderzająco skromny. Jest to trochę dziwne, że tak bogate zdawałoby się posiadłości, o takich rozmiarach i tylu sztukach bydła , mają tak mało komfortu w domach. W Europie zamożność  z reguły niesie ze sobą komfort.  Tyczy się to jeśli nie wszystkich, to zdecydowanej większości tutejszych farm. Dodam jednak, że jeśli chodzi o komfort, to w mieście raczej nie jest lepiej.
Wieczorem 1 września wróciłem do Concepcion i od tego momentu aż do soboty 5 września nie czułem się dobrze, tak więc większość czasu spędziłem w łóżku.

6 września, niedziela
Wyjechałem z Concepcion i zatrzymałem się w osadzie Ypy Yau, która leży w miejscu przecięcia się głównych dróg we wschodnim Paragwaju. Ponieważ miasto jak i okolica jest wyjątkowo nieciekawa, zatrzymałem się tutaj tylko przez jedną noc, aby następnego dnia ''złapać'' autobus do Asuncion.
                                         Asuncion.


7 września,
Większość dnia spędziłem w autobusie. Wieczorem dotarłem do Asuncion, zamykając tym samym kółko wycieczki po tym kraju. Zamierzam spędzić tutaj kilka dni i porządnie wypocząć.


8 września

Inaczej patrzę na Asuncion po pobycie na północy. Dostrzegam, jak dużo jest tu ludzi białej rasy. 1/3 półtoramilionowej populacji tego miasta to biali. Do tego widzę też, jak dużo pojawiło się turystów. Przeważają Niemcy. Widać ich na każdym kroku, a w kamienicy, w której stanąłem, poza mną są tylko Niemcy.
W nocy przeszła burza z ulewnym deszczem i znacznie się ochłodziło. Dziś temperatura nie przekroczyla17 stopni C. W argentyńskiej prowincji Misiones ten sam układ pogodowy wywołał tornado, które - jak doniosły dzisiejsze media - zabiło 10 osób.



9-13 września

Pogoda cały czas zatrzymuje mnie w Asuncion. Tu jest ok 15 stopni C i lekki deszcz ale Argentyna i Urugwaj mają o wiele gorszą zimę.

Mieszkańcy Paragwaju boją się, że zbrojenia, które stały się faktem w Boliwii mają na celu inwazję na ich kraj. Dziś - 9-go byłem w centrum na głównym placu - Panteon de los Heroes i to, co początkowo wziąłem za przewrót wojskowy - okazało się być wiecem przeciwko zbrojeniom. W latach 1932-1935 oba te kraje stoczyły krwawą wojnę o nieużytki chaco. Tak jak Polakom słowo wojna kojarzy się od razu z drugą wojną światową, Hiszpanom z wojną domową 1936 roku, tak Paragwajczykom właśnie z wojną z lat 1932-1935. I żadna z tych nacji nie pomyśli o innym konflikcie.

Na napięcie i strach w Paragwaju strona boliwijska wydala 11 września oficjalne oświadczenie, że zbrojenia nie są zapowiedzią ataku na Paragwaj, tylko że mają służyć w walce z terroryzmem i ... biedą. Oczywiście walka z biedą to szczytny cel i co ważniejsze w demokracji - bardzo chwytliwy, dlatego należy się spodziewać, że pieniądze na walkę popłyną wartkim strumieniem, a rząd zbierze potrzebne głosy wyborców. I o to jak przypuszczam chodzi.
Paragwajski rząd na przykład aktualnie walczy z alkoholizmem, na co oczywiście potrzeba całe mnóstwo pieniędzy. Wprowadza zakaz konsumpcji i sprzedaży alkoholu osobom poniżej 20 roku życia. Jeśli tak się stanie, okaże się wkrótce, że 18- letnie osoby są wystarczająco odpowiedzialne, żeby w wyborach wybierać prezydenta ale nie aż tak odpowiedzialne, żeby zezwolić im na kupno piwa w supermarkecie. I nikogo ta farsa szczególnie nie zastanawia. Oczywiście wszystkie te rządy walczą usilnie ze świńską grypą i globalnym ociepleniem. Niestety wątpię, żeby sytuacja w Europie się w tej materii bardzo różniła. Na pewno jest więcej pieniędzy na walkę, ale schemat prawie zawsze jest podejrzanie taki sam. Każdy lewicowy rząd w Ameryce Południowej (i nie tylko) najpierw wymyśla problem, później wyodrębnia wroga. W Boliwii są to posiadacze ziemscy, w Paragwaju alkoholicy. W obu przypadkach to nie więcej jak 1 procent populacji. Następnie używa się mediów i przeróżnych organizacji ¨pozarządowych¨ do nadmuchania problemu najlepiej pokazując kilka drastycznych przypadków biedy czy alkoholizmu, żeby przerazić ludzi .Później za pieniądze podatników walczy z tym problemem. Po paru latach taki biznes kręci się już sam, bo ludzie się przyzwyczajają do oczywistości tej walki i nie wywołuje to już żadnej dyskusji.

Są jednak i pozytywy. Rząd Paragwaju na przykład w ogóle nie walczy z bezrobociem, przynajmniej nie widać tego. I okazuje się, że bezrobocia nie ma albo jest śladowe. Oczywiście poza rządową statystyką.
To dlatego, że tutaj wśród ludzi nie istnieje pojęcie pracy nielegalnej. Gospodarka wolnorynkowa takiego pojęcia nie powinna znać, a tutaj śmiem twierdzić, jest bliżej do wolnego rynku pracy niż w tzw. UE. Pracownik i pracodawca załatwiają miejsce pracy bez „pomocy „ kilku biurokratów, zezwoleń, pozwoleń, koncesji &c &c &c.

Podobnie jest w służbie zdrowia. Brak jest obowiązkowych haraczy (tak zwanych ubezpieczeń), z których się finansuje bieżący budżet. Każdy sam decyduje, na jakiego lekarza go stać i czy ma odkładać na emeryturę czy nie. Okazuje się, że też w tym przypadku nie trzeba biurokratów.
Jednak niepokojące jest to, że w mediach już zaczyna się dyskusja nad obowiązkiem ubezpieczeń. Najwyraźniej rząd wyczuł, że ma szansę na duże pieniądze bez zbędnego ryzyka i zaczyna urabianie tzw „opinii społecznej”. 
Bezustannie pojawiają się w TV zabawnie naiwne spoty reklamowe pokazujące szczęśliwych ludzi, którzy odkładają na emeryturę w programach  rządowych i przegraną resztę nieudaczników, którzy pozostawiają emeryturę w swoich rekach.
Spoty pewnie będą powtarzane do skutku, bo jak znany skądinąd socjalista (narodowy) p. Goebbels powiedział - Każde kłamstwo stokrotnie powtórzone „opinii społecznej” staje się prawdą. Jeśli jednak obowiązkowe ubezpieczenia przejdą w USA, o co zabiega tamtejszy nowy establishment, to wcześniej czy później nastąpi to i tutaj, ponieważ te kraje bezrefleksyjnie wprowadzają systemy prawne, które aktualnie obowiązują w krajach bogatych. Jak gdyby przez to chciały pokazać, że są tak samo ucywilizowane. Brak jest zrozumienia tezy p. M. Friedmana, że kraje biedne powinny mieć takie prawo, jakie kraje bogate miały wtedy, gdy były tak biedne jak one. Dopuszczam do siebie myśl, że to samo może tyczyć się także Polski. Na dodatek te prawa (obowiązki raczej, a nie prawa) są niezrozumiale dla większości ludzi, a udaje się je przeforsować poprzez aktywną i wybiórczą kampanię medialną. To tyle w tym temacie.
Mam nadzieję, że niedługo pogoda się poprawi i będę mógł ruszyć dalej, bo zaczynam za dużo czytać tutejszych gazet i oglądać tutejszą TV i stąd ten przydługi wpis.

Powracając do podróży. Otrzymałem potwierdzenie, że 20 listopada mam termin wypłynięcia na Antarktydę. Mam więc dwa miesiące, żeby dotrzeć do Ushuaia na Tierra del Fuego. Będę powoli zmierzał w tym kierunku.



14 września.

Rano obudziłem się z co prawda lekką infekcją, ale byłem tak słaby, że prawie nic nie robiłem poza odpoczywaniem. Poszedłem jedynie spieniężyć czek na 200 euro. Prowizja urosła z 5 do 7 euro. Po drodze zaniosłem pranie do pralni i zjadłem obiad . W Paragwaju zagustowałem w dwóch rzeczach- Asado czyli pieczone na żywym ogniu żeberka wołowe i palmitos enteros czyli serca palm. Te ostanie zdecydowanie lepiej się komponują z asado niż maniok czy bataty, ale na tutejsze warunki są przeraźliwie drogie. ¼ kilo kosztuje półtora euro. Trudno opisać smak. Przypominają nieco nasze europejskie karczochy albo główki białych szparagów. Są jednak nie tak włókniste jak karczochy i delikatniejsze niż szparagi. W konsystencji pomiędzy surowym jabłkiem i mięsistym bananem. Dziś kupiłem też flakonik 200 ml wysokoprocentowego alkoholu z trzciny cukrowej, żeby dodawać do herbaty na rozgrzanie, bo jednak rozwija mi się infekcja. Zapłaciłem za podobno  najlepszą tutejszą markę (Aristocrata, reserva special) 1 złoty i groszy osiemdziesiąt. Ta nazwa oddaje zamiłowanie Latynosów do patosu. Dodam, że butelka jest plastikowa, a na etykiecie jest A w złotej koronie.



15 września

Cały czas słabo się czuję. W nocy nie mogłem spać ze względu na katar i gorączkę. Wczoraj było 15 stopni C, dziś jest 34. Takie wahania temperatury są tu normą, do której ciągle nie mogę się przyzwyczaić.



16-17 września

Klimat jest tak niezdrowy, że owoce i warzywa zostawione na noc poza lodówką całkowicie pleśnieją. Cały czas jestem chory. Dopóki nie wrócę do zdrowia nie ruszę się z Asuncion, bo mam tu całkiem dobre warunki do chorowania, a nie wiem na co bym trafił w innym miejscu.


18 września

Poczułem się na tyle lepiej, że rano pojechałem do Encarnation na południu kraju. Po drodze widziałem wiele tumanów dymu pochodzącego z wypalania na stepach trawy. Często przez wiele kilometrów widać snujący się w oddali po równinach dym. Wygląda to podobnie do naszej mgły, która czasem zalega na łąkach i polach w chłodny jesienny wieczór.

Zatrzymałem się w hotelu prowadzonym przez Szwajcara z Thun i Japonkę. Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające zamek w Thun, a na stolikach nocnych w pokojach leży Pismo Święte..

    Nad brzegiem Parany.

                                         Encarnacion.

19-20 września

Encarnacion położone jest nad rzeką Parana, która w tym miejscu ma ponad 2 km szerokości. Na drugim brzegu widać miasto Posadas w Argentynie.  Wygląd tej rzeki z tego miejsca jest jednak rozczarowujący. Służy mieszkańcom głównie jako myjnia samochodowa.


                             Asthenes pyrrholeuca, wystepowanie: Paragwaj. (J.Gould FRS)

No comments:

Post a Comment