27
sierpnia, Asuncion, Paragwaj
Dziś
wstałem rano z bólem głowy i nie czułem się dobrze przez cały
dzień. Podejrzewam, że przegrzałem się za mocno, bo temperatura
tutaj przekracza 30 C, a przy pełnym słońcu 35. Zrobiłem jedynie
krótki spacer po mieście, żeby kupić coś do jedzenia.
Całodzienne zakupy wyniosły mnie niecałe 4 euro. W koronach drzew
lapucho, które - jak już wspominałem - są jedynie kwiatami bez
liści, jest dużo kolibrów. Dopiero dzisiaj to zauważyłem.
Niestety poza kolibrami dziś dostrzegłem też inne zwierzątka w
hostelu, tym razem to duże na ok 3 cm karaluchy. Na Polinezji i
Madagaskarze karaluchy mają po 6 cm, tak więc postanowiłem się
tym nie przejmować.
28
sierpnia.
Moje
zasoby gotówki uległy wyczerpaniu, tak więc musiałem spieniężyć
czek. Początkowo zostałem skierowany do oddziału AmEx. Gdy tam się
znalazłem okazało się, że AmEx już dwa lata temu całkowicie
wycofał się z Paragwaju. Pomimo to były oddział nic nie zmienił
w wyglądzie placówki i cały czas reklamuje się logo AmExu, a w
środku na stolikach stoją małe flagi i proporczyki z logo tej
firmy. Dowiedziałem się, że nie realizują czeków. W końcu, po
kilku godzinach poszukiwań, udało mi się zrealizować czek w
jednym z kantorów. Pobierają 5 euro prowizji od każdego czeku, a
poza tym dają słaby przelicznik, tak więc zamiast 7000 dostałem
6750 Guarani za 1 Euro. Na dodatek paragwajskie papierowe pieniądze
są strasznie sfatygowane. Wyglądają jak zwoje z morza martwego,
które przy dotyku rozpadną się w pył. Są poklejone taśmami,
pozszywane zszywaczem, brudne, a na dodatek nawet ten sam nominał
może różnić się kolorem.
Dziś
wieczorem o 6 godzinie miałem łodzią popłynąć do Conception
odległego o ok. 300 km na północ. Poszedłem do przystani w
południe, żeby wszystko dograć. Zastępca kapitana poinformował
mnie, że kapitana aktualnie nie ma, ale on jest władny podjąć
decyzję. Umówiliśmy się i wszystko wydawało się być w
porządku. Okazało się jednak, że nie do końca. Gdy już
odchodziłem, pojawił się kapitan. Był na statku, tylko spał
pijany na workach z kukurydzą pod pokładem.. Trzymał ciągle w
ręce do połowy wypitą butelkę jakiegoś taniego brandy. Zacząłem
z nim trudną rozmowę odnośnie rejsu, a on na wszystkie pytania
odpowiadał początkowo quien sabe (kto wie) . Okazało się,
że może mnie zabrać, ale cena podskoczyła czterokrotnie. Miałbym
spać na workach z kukurydzą (podobno bardzo wygodnie), a na dodatek
nikt nie wiedział, ile potrwa rejs. W końcu załoga pokłóciła
się czy będzie to 2 czy 4 dni, choć podobno trwa nie dłużej niż
30 godzin. Przy takim obrocie sprawy zrezygnowałem z rejsu i jutro
planuję o świcie pojechać do Conception autobusem. Jednak co
wyjdzie z tych planów - nie wiem, bo uczę się, że planowanie w
tych krajach mało znaczy.
29
sierpnia
Wstałem
rano, żeby pojechać do Conception i Chaco. Chaco to paragwajska
wersja Pantanalu i Mato Grosso. Są to nizinne podmokle tereny z
bujną fauną i mniej bujną florą.
Autobus
zamiast pięciu potrzebował 8 godzin, żeby dotrzeć do celu. Tak
uciążliwej podróży już dawno nie miałem. Kierowca puszczał
bardzo głośno muzykę w stylu paragwajskiego disco polo i niestety
większość pasażerów wydawała się być bardzo ukontentowana tą
rozrywką.
Poza
tym w autobusie było piekielnie gorąco. W miejscowości Pozo
Colorado dosiadło się ze dwa tuziny Indian Guarani z płaczącymi
dziećmi na rękach, kurami w koszach i innymi przeróżnymi
pakunkami. W dalekobieżnym autobusie wkrótce okazało się, że z
braku miejsc około 20 osób stało w przejściu.
Tuż
przed zachodem słońca dotarłem do Conception. Ponieważ miasto
leży na zwrotniku Koziorożca słońce zachodzi tu około 18. Nie
jest przyjemnie wysiadać w obcym miejscu i dopiero rozglądać się
za noclegiem. Tym razem udało mi się to szybko i zamieszkałem przy
rzece, tuż przy porcie (port to za duże słowo dla tej przystani).
Jutro o świcie znów spróbuję się zaokrętować, tym razem na
łódź o zastanawiającej nazwie Cacique (kacyk).
W
mieście jest bardzo mało aut, co odpowiadałoby mi gdyby nie fakt,
że większość ludzi jeździ motorowerami. Często widuję do
pięciu osób na jednym motorku. W ogóle widzę, że nisza, która w
innych miastach jest zajmowana przez samochody - tutaj została
zajęta przez motorowery i powozy konne.
Teraz
gdy to piszę - siedzę już przed moim hospedaje (hostelem), mam
widok na rzekę Paragwaj, a co kilka chwil przejeżdża motorower
albo zaprzęg konny. To miła odmiana od wielkich miast, gdyby nie
jednoślady. Sądzę, że świadczy to jednak także o stopniu
pauperyzacji tej populacji.
Trafiłem
tu w sobotę, kiedy odbywa się jakaś ważna fiesta ludowa połączona
z dyskoteką i innymi atrakcjami. Jest to stały temat rozmów
pomiędzy mieszkańcami - tak więc musi być to nie byle jakie
wydarzenie. Ponieważ byłem dość głodny, poszedłem do baru coś
zjeść i kilka osób wypytywało mnie, czy idę na dyskotekę. Gdy
mówiłem, że nie - bardzo się dziwili.
Z
pierwszych obserwacji wnoszę, że będzie to ciężka noc ze względu
na ilość komarów i mrówek. W tym rejonie jest zagrożenie dengą,
tak więc dziś mocno wysmarowałem się repelentami. Ponieważ, jak
się dowiedziałem, łódź zawija do portu o 3.30 rano, nie
rozwieszę moskitiery, żeby nie tracić czasu. 3.30 dla mnie to
nieludzka pora, ale podejmę próbę, choć szanse oceniam jako
bardzo małe.
W
nocy rozwiesiłem jednak moskitierę. Komary były nieznośnie
uciążliwe..
30
sierpnia, niedziela
Noc
była ciężka, ale nie z powodu insektów. Moskitiera świetnie
zdała egzamin. Przez całą noc aż do rana trwał festyn ludowy,
któremu towarzyszyły także inne atrakcje. Setki ludzi wyszło na
ulice i nad rzekę, trąbili trąbkami, śpiewali jakieś swoje
indiańskie piosenki i zachowywali się tak głośno, że nie
zmrużyłem oka. Głęboką nocą o 3.30 wyszedłem do portu, gdzie
mi powiedziano, że statek będzie o 6. Drugi raz w porcie byłem o
5.30 i okazało się, że statek odpłynął o 5.00. I to tyle w tym
temacie.
W
południe wynająłem tubylca z łódką wiosłową , który za pól
euro przewiózł mnie na wyspę na rzece Paragwaj. Spora jest ta
wyspa bo ma kilkanaście km kwadratowych. Mieszka na niej około 100
osób, dla których życie tu musi być bardzo monotonne. Dni mijają
im powoli, miarowo, bez pospiechu. Nie sięgają wzrokiem poza
otaczające ich sprawy. Na wyspie brak jest aut, większość ludzi
chodzi pieszo, na boso. Wszędzie wałęsają się dziczejące powoli
świnie. Mężczyźni większość dnia poświęcają na bujanie się
w hamaku w cieniu drzewa, pozostawiając prace w zagrodzie kobietom i
dzieciom. Dziś temp. w słońcu przekraczała 40 C, tak więc każdy
wysiłek fizyczny był bolesny, a mimo to widziałem i kobiety i
dzieci pracujące w polu. Słońce jest tak agresywne, że kupiłem
kapelusz słomiany za 13000 guarani.
Jakby
było mało wczorajszej fiesty, dziś odbył się mecz futbolowy w
lidze paragwajskiej. Grały ze sobą dwie drużyny z tego miasta. Po
zakończeniu meczy kawalkada trąbiących motorowerów z flagami
czerwono-niebieskimi jeździła przez miasto. Przedstawiciele tej
nacji bardzo łatwo ulegają emocjom. Sukces drużyny footballowej
traktują jak swój prywatny. Całe szczęście, niezbyt
często dochodzi do awantur. Te fiesty i mecze futbolowe są,
jak sądzę, wentylem bezpieczeństwa dla sfrustrowanej brakiem
perspektyw biedoty.
Gdyby
dziś - po dwóch dniach przebywania w tym mieście - ktoś zadał mi
pytanie - jaka jest ulubiona rozrywka mieszkańców - odparłbym bez
wahania - jazda w kółko miasta na motorowerze z wykręconym
tłumikiem.
Nie
mam pojęcia, gdzie się podziały zaprzęgi konne. Wczoraj ich było
mnóstwo. Dziś prawie ich nie ma. Czy ma to jakiś związek z tym,
że jest niedziela? nie wiem.
Późnym
wieczorem poszedłem na obiad . Gdy jadłem kurczaka z maniokiem, jak
zwykle dosiadła się do mnie grupka tubylców. Pytali skąd jestem i
jak mówiłem, że z Polski, to nikt nie wiedział, gdzie to jest i
co to jest. Wiele osób nie słyszało nawet o Europie. Ludzie są
mili, ale często brak im elementarnej wiedzy. Taka rozmowa czasem
jest śmieszna, częściej jednak nudna.. Ich głównym językiem
jest Guarani, później hiszpański, a z angielskiego znają parę
słówek, które pewnie przeczytali na etykietach produktów
spożywczych. W końcu zapytano mnie czy to prawda, że Paragwajki są
najładniejsze na świecie. Chociaż niektóre z nich mogą
zasługiwać na miano ładnych, to jednak nagiąłem trochę ocenę
na ich korzyść, odpowiadając, że są bardzo ładne. Po tym
stwierdzeniu moi rozmówcy byli tak zachwyceni, że od razu stałem
się - jak to jeden z nich określił - very much friend.
Na
częste pytania skąd jestem - z braku wiedzy pytających- zacząłem
odpowiadać , że z Europy gdzie zimy są bardzo mroźne, bo
o Polsce nikt nie słyszał. To z reguły zaspokaja ich apetyt na
wiedzę i mogą spokojnie przejść do pytań o futbol. Tak
samo odpowiadam Amerykanom, którzy w większości ledwie wiedzą,
gdzie jest Polska, a bardziej ich obchodzi ''walka z globalnym
ociepleniem'', na punkcie którego absurdalnie oszaleli i bez
końca wracają do tego tematu.
Europejczykom
natomiast odpowiadam, że z Mazowsza, czyli dawnego niezależnego
księstwa aktualnie okupowanego przez republikę polską.
Ponieważ niestety kraj Mazowsze jest mało znany ogółowi - czasem
dodaję parę szczegółów np. , że na Mazowszan i mieszkańców
innych okupowanych krajów władze okupacyjne polskiej republiki
narzuciły łajdacko wysokie podatki i starają się ingerować w
każdą dziedzinę życia obywateli. Ci, którzy pochodzą z krajów
federacyjnych z silnymi nurtami wolnościowymi całkiem dobrze to
rozumieją, szybko znajdując analogię we własnych krajach.
Ludzie z krajów unitarnych natomiast - chyba całkowicie
zatracili zdolność rozumienia pewnych oczywistych pojęć
dotyczących państwowości.
31
sierpnia,
Pojechałem
ok 20 km na wschód od Concepcion i noc spędziłem na estancji
niedaleko osady Belen. W tym samym czasie przyjechało też
małżeństwo z Texasu, które jest zainteresowane kupnem ziemi w
Paragwaju. Powiedzieli mi, że jeśli Texas nie wykorzysta
prawa do secesji ze zjednoczonych stanów, to w ciągu kilkunastu
miesięcy się tu przenoszą i namawiają do tego większość swoich
znajomych. Ruch separatystyczny w Texasie podobno jest coraz
silniejszy. Według mnie żadna secesja niestety nie nastąpi.
Z
tego co się dowiedziałem z rozmów z nimi i z okolicznymi
mieszkańcami jeszcze w Concepcion - hektar ziemi w Paragwaju
kosztuje ok 600´000 guarani czyli jakieś niecałe 400 euro. W roku
2000 prywatny kościół zjednoczeniowy założony przez p. Sun
Myung Moon´a nabył ok 360 tysięcy hektarów ziemi z całym
miastem Puerto Casado za kwotę 15 milionów usd (ok 15 tysiecy uncyj
złota), co daje ok 42 usd (125 pln ) za hektar. Nie
potwierdzałem jednak tych informacji. Podobno sporo jest
obcokrajowców, którzy kupują tu ziemie i przekształcają je w
estancje przy całkowitej akceptacji okolicznych mieszkańców. W
pobliskiej Boliwii jednak nowe rządy już zaczynają nacjonalizować
gospodarstwa i kto wie, jaka będzie przyszłość rolników w
Paragwaju. Na murach w Asuncion widziałem napisy
''latifundio=pobreza'' czyli (latyfundia =bieda ).
1
września-5 września,
Rano
o świcie pojechałem z Texańczykami i zarządcą na objazd
estancji. Ma około 500 hektarów powierzchni i hoduje się tu prawie
tysiąc krów. Piszę prawie, bo widziałem sporo suszących się na
słońcu rozciągniętych skór krowich. Objazd zajął kilka godzin.
Na tutejsze warunki nie jest to wcale jakaś duża posiadłość,
jednak wymaga zarządcy i kilku osób służby, które zajmują się
końmi i domem. Dom jest uderzająco skromny. Jest to trochę dziwne,
że tak bogate zdawałoby się posiadłości, o takich
rozmiarach i tylu sztukach bydła , mają tak mało komfortu w
domach. W Europie zamożność z reguły niesie ze
sobą komfort. Tyczy się to jeśli nie wszystkich, to
zdecydowanej większości tutejszych farm. Dodam jednak, że jeśli
chodzi o komfort, to w mieście raczej nie jest lepiej.
Wieczorem
1 września wróciłem do Concepcion i od tego momentu aż do soboty
5 września nie czułem się dobrze, tak więc większość czasu
spędziłem w łóżku.
6
września, niedziela
Wyjechałem
z Concepcion i zatrzymałem się w osadzie Ypy Yau, która leży w
miejscu przecięcia się głównych dróg we wschodnim
Paragwaju. Ponieważ miasto jak i okolica jest wyjątkowo nieciekawa,
zatrzymałem się tutaj tylko przez jedną noc, aby następnego dnia
''złapać'' autobus do Asuncion.
7
września,
Większość
dnia spędziłem w autobusie. Wieczorem dotarłem do Asuncion,
zamykając tym samym kółko wycieczki po tym kraju. Zamierzam
spędzić tutaj kilka dni i porządnie wypocząć.
8
września
Inaczej
patrzę na Asuncion po pobycie na północy. Dostrzegam, jak dużo
jest tu ludzi białej rasy. 1/3 półtoramilionowej populacji tego
miasta to biali. Do tego widzę też, jak dużo pojawiło się
turystów. Przeważają Niemcy. Widać ich na każdym kroku, a w
kamienicy, w której stanąłem, poza mną są tylko Niemcy.
W
nocy przeszła burza z ulewnym deszczem i znacznie się ochłodziło.
Dziś temperatura nie przekroczyla17 stopni C. W argentyńskiej
prowincji Misiones ten sam układ pogodowy wywołał tornado, które
- jak doniosły dzisiejsze media - zabiło 10 osób.
9-13
września
Pogoda
cały czas zatrzymuje mnie w Asuncion. Tu jest ok 15 stopni C i lekki
deszcz ale Argentyna i Urugwaj mają o wiele gorszą zimę.
Mieszkańcy
Paragwaju boją się, że zbrojenia, które stały się faktem w
Boliwii mają na celu inwazję na ich kraj. Dziś - 9-go byłem w
centrum na głównym placu - Panteon de los Heroes i to, co
początkowo wziąłem za przewrót wojskowy - okazało się być
wiecem przeciwko zbrojeniom. W latach 1932-1935 oba te kraje stoczyły
krwawą wojnę o nieużytki chaco. Tak jak Polakom słowo wojna
kojarzy się od razu z drugą wojną światową, Hiszpanom z wojną
domową 1936 roku, tak Paragwajczykom właśnie z wojną z lat
1932-1935. I żadna z tych nacji nie pomyśli o innym konflikcie.
Na
napięcie i strach w Paragwaju strona boliwijska wydala 11 września
oficjalne oświadczenie, że zbrojenia nie są zapowiedzią ataku na
Paragwaj, tylko że mają służyć w walce z terroryzmem i ...
biedą. Oczywiście walka z biedą to szczytny cel i co ważniejsze w
demokracji - bardzo chwytliwy, dlatego należy się spodziewać, że
pieniądze na walkę popłyną wartkim strumieniem, a rząd zbierze
potrzebne głosy wyborców. I o to jak przypuszczam chodzi.
Paragwajski
rząd na przykład aktualnie walczy z alkoholizmem, na co oczywiście
potrzeba całe mnóstwo pieniędzy. Wprowadza zakaz konsumpcji i
sprzedaży alkoholu osobom poniżej 20 roku życia. Jeśli tak się
stanie, okaże się wkrótce, że 18- letnie osoby są wystarczająco
odpowiedzialne, żeby w wyborach wybierać prezydenta ale nie aż tak
odpowiedzialne, żeby zezwolić im na kupno piwa w supermarkecie. I
nikogo ta farsa szczególnie nie zastanawia. Oczywiście wszystkie te
rządy walczą usilnie ze świńską grypą i globalnym ociepleniem.
Niestety wątpię, żeby sytuacja w Europie się w tej materii bardzo
różniła. Na pewno jest więcej pieniędzy na walkę, ale schemat
prawie zawsze jest podejrzanie taki sam. Każdy lewicowy rząd w
Ameryce Południowej (i nie tylko) najpierw wymyśla problem, później
wyodrębnia wroga. W Boliwii są to posiadacze ziemscy, w Paragwaju
alkoholicy. W obu przypadkach to nie więcej jak 1 procent populacji.
Następnie używa się mediów i przeróżnych organizacji
¨pozarządowych¨ do nadmuchania problemu najlepiej pokazując kilka
drastycznych przypadków biedy czy alkoholizmu, żeby przerazić
ludzi .Później za pieniądze podatników walczy z tym problemem. Po
paru latach taki biznes kręci się już sam, bo ludzie się
przyzwyczajają do oczywistości tej walki i nie wywołuje to już
żadnej dyskusji.
Są
jednak i pozytywy. Rząd Paragwaju na przykład w ogóle nie walczy z
bezrobociem, przynajmniej nie widać tego. I okazuje się, że
bezrobocia nie ma albo jest śladowe. Oczywiście poza rządową
statystyką.
To
dlatego, że tutaj wśród ludzi nie istnieje pojęcie pracy
nielegalnej. Gospodarka wolnorynkowa takiego pojęcia nie powinna
znać, a tutaj śmiem twierdzić, jest bliżej do wolnego rynku pracy
niż w tzw. UE. Pracownik i pracodawca załatwiają miejsce pracy bez
„pomocy „ kilku biurokratów, zezwoleń, pozwoleń, koncesji &c
&c &c.
Podobnie
jest w służbie zdrowia. Brak jest obowiązkowych haraczy (tak
zwanych ubezpieczeń), z których się finansuje bieżący budżet.
Każdy sam decyduje, na jakiego lekarza go stać i czy ma odkładać
na emeryturę czy nie. Okazuje się, że też w tym przypadku nie
trzeba biurokratów.
Jednak
niepokojące jest to, że w mediach już zaczyna się dyskusja nad
obowiązkiem ubezpieczeń. Najwyraźniej rząd wyczuł, że ma szansę
na duże pieniądze bez zbędnego ryzyka i zaczyna urabianie tzw
„opinii społecznej”.
Bezustannie
pojawiają się w TV zabawnie naiwne spoty reklamowe pokazujące
szczęśliwych ludzi, którzy odkładają na emeryturę w
programach rządowych i przegraną resztę nieudaczników,
którzy pozostawiają emeryturę w swoich rekach.
Spoty
pewnie będą powtarzane do skutku, bo jak znany skądinąd
socjalista (narodowy) p. Goebbels powiedział - Każde kłamstwo
stokrotnie powtórzone „opinii społecznej” staje się prawdą.
Jeśli jednak obowiązkowe ubezpieczenia przejdą w USA, o co zabiega
tamtejszy nowy establishment, to wcześniej czy później nastąpi to
i tutaj, ponieważ te kraje bezrefleksyjnie wprowadzają systemy
prawne, które aktualnie obowiązują w krajach bogatych. Jak gdyby
przez to chciały pokazać, że są tak samo ucywilizowane. Brak jest
zrozumienia tezy p. M. Friedmana, że kraje biedne powinny mieć
takie prawo, jakie kraje bogate miały wtedy, gdy były tak biedne
jak one. Dopuszczam do siebie myśl, że to samo może tyczyć się
także Polski. Na dodatek te prawa (obowiązki raczej, a nie prawa)
są niezrozumiale dla większości ludzi, a udaje się je
przeforsować poprzez aktywną i wybiórczą kampanię medialną. To
tyle w tym temacie.
Mam
nadzieję, że niedługo pogoda się poprawi i będę mógł ruszyć
dalej, bo zaczynam za dużo czytać tutejszych gazet i oglądać
tutejszą TV i stąd ten przydługi wpis.
Powracając
do podróży. Otrzymałem potwierdzenie, że 20 listopada mam termin
wypłynięcia na Antarktydę. Mam więc dwa miesiące, żeby dotrzeć
do Ushuaia na Tierra del Fuego. Będę powoli zmierzał w tym
kierunku.
14
września.
Rano
obudziłem się z co prawda lekką infekcją, ale byłem tak
słaby, że prawie nic nie robiłem poza odpoczywaniem. Poszedłem
jedynie spieniężyć czek na 200 euro. Prowizja urosła z 5 do 7
euro. Po drodze zaniosłem pranie do pralni i zjadłem obiad . W
Paragwaju zagustowałem w dwóch rzeczach- Asado czyli pieczone na
żywym ogniu żeberka wołowe i palmitos enteros czyli serca palm. Te
ostanie zdecydowanie lepiej się komponują z asado niż maniok czy
bataty, ale na tutejsze warunki są przeraźliwie drogie. ¼ kilo
kosztuje półtora euro. Trudno opisać smak. Przypominają nieco
nasze europejskie karczochy albo główki białych szparagów. Są
jednak nie tak włókniste jak karczochy i delikatniejsze niż
szparagi. W konsystencji pomiędzy surowym jabłkiem i mięsistym
bananem. Dziś kupiłem też flakonik 200 ml wysokoprocentowego
alkoholu z trzciny cukrowej, żeby dodawać do herbaty na rozgrzanie,
bo jednak rozwija mi się infekcja. Zapłaciłem za podobno
najlepszą tutejszą markę (Aristocrata, reserva special) 1
złoty i groszy osiemdziesiąt. Ta nazwa oddaje zamiłowanie
Latynosów do patosu. Dodam, że butelka jest plastikowa, a na
etykiecie jest A w złotej koronie.
15
września
Cały
czas słabo się czuję. W nocy nie mogłem spać ze względu na
katar i gorączkę. Wczoraj było 15 stopni C, dziś jest 34. Takie
wahania temperatury są tu normą, do której ciągle nie mogę się
przyzwyczaić.
16-17
września
Klimat
jest tak niezdrowy, że owoce i warzywa zostawione na noc poza
lodówką całkowicie pleśnieją. Cały czas jestem chory. Dopóki
nie wrócę do zdrowia nie ruszę się z Asuncion, bo mam tu całkiem
dobre warunki do chorowania, a nie wiem na co bym trafił w innym
miejscu.
18
września
Poczułem
się na tyle lepiej, że rano pojechałem do Encarnation na południu
kraju. Po drodze widziałem wiele tumanów dymu pochodzącego z
wypalania na stepach trawy. Często przez wiele kilometrów widać
snujący się w oddali po równinach dym. Wygląda to podobnie do
naszej mgły, która czasem zalega na łąkach i polach w chłodny
jesienny wieczór.
Zatrzymałem
się w hotelu prowadzonym przez Szwajcara z Thun i Japonkę. Na
ścianach wiszą obrazy przedstawiające zamek w Thun, a na stolikach
nocnych w pokojach leży Pismo Święte..
Nad brzegiem Parany.
19-20
września
Encarnacion
położone jest nad rzeką Parana, która w tym miejscu ma ponad 2 km
szerokości. Na drugim brzegu widać miasto Posadas w Argentynie.
Wygląd tej rzeki z tego miejsca jest jednak rozczarowujący. Służy
mieszkańcom głównie jako myjnia samochodowa.
No comments:
Post a Comment