21stycznia, wyjazd z Uspallata
Wyjechałem z Uspallata i wieczorem dotarłem do Los Andes w Chile. W Los Andes mi się w ogóle nie spodobało i zachciało mi się od razu jechać dalej. Z dworca autobusowego złapałem o 21-wszej ostatni zielony autobus i pojechałem na krzyżówkę trasy szybkiego ruchu, gdzie już czekał autobus dalekobieżny do Coquimbo i La Serena.
22stycznia,
Coquimbo, La Serena
Opady deszczu w tych miejscowościach są rzadkością, a mieszkańcy mawiają, że nie pada prawie nigdy. Każdej nocy po zachodzie słońca robi się tu zimno, a na miasto nadciąga gęsta i soczysta mgła. To wystarcza by okoliczne gleby zaabsorbowały pewną porcją wilgoci, a co za tym idzie - by pewne rośliny i zwierzęta dały sobie jakoś radę w tym niegościnnym klimacie. Ogólnie jednak charakter okolicznych terenów jest pustynny. Nieopodal, w górach wybudowano kilka obserwatoriów astronomicznych. Nie tylko dlatego, że niebo w tej okolicy jest bardzo przejrzyste. Jednym z powodów jest właśnie ta gęsta mgła, która zakrywa całe miasto La Serena i nie przepuszcza miejskich świateł. Każde źródło światła bardzo zakłóca obserwacje nieba.
Opady deszczu w tych miejscowościach są rzadkością, a mieszkańcy mawiają, że nie pada prawie nigdy. Każdej nocy po zachodzie słońca robi się tu zimno, a na miasto nadciąga gęsta i soczysta mgła. To wystarcza by okoliczne gleby zaabsorbowały pewną porcją wilgoci, a co za tym idzie - by pewne rośliny i zwierzęta dały sobie jakoś radę w tym niegościnnym klimacie. Ogólnie jednak charakter okolicznych terenów jest pustynny. Nieopodal, w górach wybudowano kilka obserwatoriów astronomicznych. Nie tylko dlatego, że niebo w tej okolicy jest bardzo przejrzyste. Jednym z powodów jest właśnie ta gęsta mgła, która zakrywa całe miasto La Serena i nie przepuszcza miejskich świateł. Każde źródło światła bardzo zakłóca obserwacje nieba.
23
stycznia, Copiapo.
W mieście Copiapo jest wyschnięte koryto rzeki o szerokości ok 50 metrów. Jak się dowiedziałem - po raz ostatni woda płynęła tym korytem 11 lat temu. Wspierane przez rząd intensywne rolnictwo wyssało z rzeki całą wodę.
.
W mieście Copiapo jest wyschnięte koryto rzeki o szerokości ok 50 metrów. Jak się dowiedziałem - po raz ostatni woda płynęła tym korytem 11 lat temu. Wspierane przez rząd intensywne rolnictwo wyssało z rzeki całą wodę.
.
24
stycznia, Iquique.
Miasto nie sprawia miłego wrażenia. Poza nadmorskim bulwarem nie ma tu nic szczególnie ładnego i interesującego. Ten nudny dzień spędziłem na odpoczynku i spacerach i nie miałem ochoty na żadne aktywności.
Miasto nie sprawia miłego wrażenia. Poza nadmorskim bulwarem nie ma tu nic szczególnie ładnego i interesującego. Ten nudny dzień spędziłem na odpoczynku i spacerach i nie miałem ochoty na żadne aktywności.
Iquique
25
stycznia, Arica.
Mieszkańcy non stop powtarzają, że Arica i jej okolice, to najsuchsza pustynia na świecie. W tej sprawie rozmawiałem dziś z przedstawicielem służby meteorologicznej i dowiedziałem się, że raz do roku w mieście Arica jednak pada deszcz. Raczej jest to parę kropel, bo cały roczny opad nie przekracza 1 mm. Miasto zaopatruje się w wodę z odwiertów na altiplano czyli w górach. Na niedzielę - 31 stycznia - przewidywany jest opad deszczu. Prawdopodobieństwo wystąpienia jest około 20 procent. 31 stycznia jednak mnie już nie będzie w tych okolicach i nie będę świadkiem tego niezwykłego zjawiska - jeśli w ogóle ono nastąpi.
Wulkan Parinacota
26-27
stycznia, La Paz, Bolivia.
Pierwsze wrażenie z La Paz - to bardzo biedne i brudne przedmieścia, siąpiący deszcz, chaos na ulicach i pucybuci na każdym rogu. Nade wszystko jednak najbardziej odczuwalny jest tu brak tlenu w płucach. Jest to spowodowane wysokością nad poziomem morza - ok 3600 metrów. Po przejściu kilkudziesięciu kroków jestem tak zadyszany, że muszę siadać i odpoczywać.
Wspomniałem o pucybutach. W żadnym innym mieście w Ameryce Łacińskiej nie widziałem ich aż tylu. Na głowy maja założone kominiarki w taki sposób, że nie nie sposób dostrzec nawet kawałka ich twarzy. Czym to tłumaczyć - nie wiem. Koszt usługi zależy od koloru skóry - ale nie butów tylko klienta i waha się od 2 do 10 peso (od 80 groszy do 4 złotych).
.
28
stycznia, La Paz
Choroba
wysokościowa mi minęła, organizm przyzwyczaił się do wysokości
i dziś zrobiłem długi spacer po La Paz. Mało jest rzeczy równie
przykrych jak widok małych dzieci - na oko 4-5 lat - żebrzących na
ulicy o pieniądze, albo sprzedających na skrzyżowaniu cukierki na
sztuki o wartości kilku groszy. Dziś widziałem takie sceny
m. in. przed budynkiem jednego z ministerstw. Kontrast był bardzo
przykry. Administracja państwowa "pracuje " w
ekskluzywnych, ogrodzonych budynkach, często otoczonych
parkiem. Policja i inne podobne służby jeżdżą najnowszymi
modelami samochodów terenowych, a urzędnicy państwowi jedzą swoje
obiady w najlepszych restauracjach i posiadają wszelkie przywileje.
Tymczasem tuż za rogiem ministerstwa panuje niewyobrażalna bieda.
Zawsze uważałem, że taka redystrybucja dóbr jest czystą
bezczelnością, a po tym co dziś zobaczyłem jeszcze trudniej mi
zrozumieć tę specyficzną ideę.
Chyba
najbardziej z mojego pobytu w La Paz w Boliwii utkwiły mi w pamięci
właśnie te dzieci sprzedające cukierki na ulicy. Pamiętam, że
choć nie lubię cukierków kupowałem je od nich z reguły za cenę
‘un boliviano’ (około 40 groszy). Dokładnie pamiętam wyraz
twarzy dziecka mówiącego mi tę cenę a później wręczającego
drugiego cukierka gratis. Nie wiem z czego wynikała ta promocja ale
widziałem że to dziecko było bardzo zadowolone mogąc wręczyc mi
drugiego cukierka gratis a na twarzy gościł szczery uśmiech. W ich
oczach nie było tej zadziorności i cwaniactwa jakie widziałem u
małych Brazylijczyków próbujących okraść albo oszukać. Było w
nich coś skromnego, szczerego i szlachetnego.
Wróciłem
do mojego hotelu bardzo przygnieciony myślą, jak nikłe szanse na
realizację swoich marzeń będą miały te poczciwe dzieci z La Paz.
Czasem słyszę w głowie ‘un Boliviano’ wypowiedziane w bardzo
dziecinny, uroczy sposób. Wtedy wiem, że nie mogę mierzyć
wartości człowieka miarą sukcesu. To
dziecko sprzedające cukierki na skrzyżowaniu i dzień po dniu
walczące z przeciwnościami losu zyskuje moją sympatię bardziej
niż stojący u szczytu sławy polityk.
W
sprawie biedy La Paz i Boliwia oczywiście nie jest żadnym
wyjątkiem.
Pamiętam
gdy będąc w Peru zobaczyłem małe dziecko targające wielki kosz z
owocami. Była to około 4-letnia dziewczynka a ten kosz był dla
niej po prostu za duży i zbyt niewygodny. W pewnym momencie na
jakiejs nierówności na chodniku dziecko potknęło się i
przewróciło a owoce wysypały sie z koszyka i zaczęły się toczyć
we wszystkich możliwych kierunkach. Wysypanie owoców rozwścieczyło
matkę, która to biedne dziecko zaczęła uderzać dłonią w głowę.
Po kilku szybkich ciosach kobieta odeszła od dziecka coś głośno
krzycząc.
Zalane
łzami, głośno pociągające nosem i coś mówiące do siebie
dziecko uklękło i zaczęło powoli zbierać porozrzucane po
chodniku owoce. Trwało to dobre kilka minut zanim owoce znalazły
się ponownie w koszu, który ta mała dziewczynka znów zaczęła
targać przed siebie.
Dziś
- choć minęło już tak wiele czasu od tego zajścia- często je
wspominam. Mam przed oczami to małe, biedne, zapłakane i glośno
pociągające nosem dziecko zbierające na kolanach owoce.
Gdy
byłem na Capo Verde zatrzymałem się w mieście Praia. Kraj ten
boryka się z wieloma problemami a obszary biedy na skalę biblijną
ciągną się kilometrami. Zaczepki ludzi o pieniądze są tam częste
i każdy podróżny o białej skórze musiał ich doświadczyć..
Często zaczepiają dzieci i bywają przy tym bardzo natrętne. Ale
raz podczas spaceru stanęło przede mną malutkie- może 2-3 letnie
dziecko w poobdzieranych, brudnych szmatkach i powiedziało jedno
słowo- Ciokolata.
To słowo ciokolata przeorało moją swiadomość jeśli chodzi o
odbiór biedy, z którą- w zasadzie w takim wymiarze nigdy wcześniej
nie mogłem się spotkać. Ciokolata- to było jedyne marzenie tego
dziecka- i jak wielka przepaść dzieliła tę prośbę od nachalnych
zaczepek innych dzieci o pieniądze. To był dystans pomiędzy dwoma
światami. Czasem widzę to dziecko przed sobą, czasem słyszę
‘ciokolata’ i ...wtedy żałuję, że tej ciokolaty wówczas nie
kupiłem.
To
małe dziecko z Capo Verde i to słowo ciokolata podobnie jak ‘un
Boliviano’ w La Paz zaczęło w pewnym sensie uosabiać całą
biedę wśród dzieci w biednych krajach.
Dzisiejszy
dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że pomoc dla najbiedniejszych
powinna spoczywać w rękach prywatnych, a w żadnym wypadku nie
powinna być działaniem rządu, którego macki są gotowe wyssać,
zmarnować i przepuścić na własne próżniacze potrzeby, każdą
ilość pieniędzy. Jeśli nawet trochę środków zostanie po
najedzeniu się klasy rządzącej, to i tak nie trafiają do
najbardziej potrzebujących tylko do grupy zaradnych cwaniaków,
którzy albo potrafią się rozeznać w gęstwinie biurokratycznych
przepisów, albo mają znajomości w odpowiednich urzędach
przydzielających pomoc. Z tak zorganizowanej rządowej
"pomocy" najbardziej potrzebujący nie dostają nic.
Po raz kolejny widzę jak głęboka przepaść dzieli polityków od
utrzymujących ich ludzi i jak zakłamany system wprowadzają żeby
tylko utrzymać swoje profity kosztem innych.
29
stycznia - 2 lutego
Z La Paz wyjechałem 29 stycznia. Przez Peru przejechałem tak szybko, jak to możliwe, zatrzymując się jedynie w Limie i Piura. Z Piura po traumatycznie trudnej podróży pojechałem do Guayaquil w Ekwadorze, gdzie dotarłem 2-go lutego.
W Ekwadorze, jako lokalnej waluty, używa się USD. Mieszkańcy są bardzo zamerykanizowani - jak sądzę - właśnie przez ten fakt. Czują się jakby Ekwador był częścią USA i bardzo snobują się na wszystko, co dotyczy ich Wielkiego Brata. Szczytem marzeń jest wyjazd do tych prawdziwych Stanów, albo posiadanie tam członka rodziny - nawet bardzo odległej. Zapewnia to wielkie poważanie i stałe zainteresowanie ze strony znajomych i nieznajomych. Ekwador wprowadził dolara jako walutę bez żadnych okresów przejściowych, ERM-ów czy innej biurokracji . Coś na zasadzie wprowadzenia EURO w Kosowie. Dolaryzacja dowartościowała ten mały naród i póki dolar jest słaby nie ma podstaw do obaw. Problemem będzie aprecjacja dolara, której większość Ekwadorczyków może nie wytrzymać, tak jak to miało miejsce w Argentynie na początku tego wieku, która w końcu zdefoltowala. Ale na razie zabawa trwa i nikt się tym nie przejmuje. W razie czego rząd ogłosi bankructwo i jakoś to będzie. Za wszystko i tak ostatecznie zapłaci podatnik.
Z La Paz wyjechałem 29 stycznia. Przez Peru przejechałem tak szybko, jak to możliwe, zatrzymując się jedynie w Limie i Piura. Z Piura po traumatycznie trudnej podróży pojechałem do Guayaquil w Ekwadorze, gdzie dotarłem 2-go lutego.
W Ekwadorze, jako lokalnej waluty, używa się USD. Mieszkańcy są bardzo zamerykanizowani - jak sądzę - właśnie przez ten fakt. Czują się jakby Ekwador był częścią USA i bardzo snobują się na wszystko, co dotyczy ich Wielkiego Brata. Szczytem marzeń jest wyjazd do tych prawdziwych Stanów, albo posiadanie tam członka rodziny - nawet bardzo odległej. Zapewnia to wielkie poważanie i stałe zainteresowanie ze strony znajomych i nieznajomych. Ekwador wprowadził dolara jako walutę bez żadnych okresów przejściowych, ERM-ów czy innej biurokracji . Coś na zasadzie wprowadzenia EURO w Kosowie. Dolaryzacja dowartościowała ten mały naród i póki dolar jest słaby nie ma podstaw do obaw. Problemem będzie aprecjacja dolara, której większość Ekwadorczyków może nie wytrzymać, tak jak to miało miejsce w Argentynie na początku tego wieku, która w końcu zdefoltowala. Ale na razie zabawa trwa i nikt się tym nie przejmuje. W razie czego rząd ogłosi bankructwo i jakoś to będzie. Za wszystko i tak ostatecznie zapłaci podatnik.
No comments:
Post a Comment