Monday, 27 February 2017

Pólnocne Chile, Boliwia, Peru, Ekwador

                                         



21stycznia, wyjazd z Uspallata

Wyjechałem z Uspallata i wieczorem dotarłem do Los Andes w Chile. W Los Andes mi się w ogóle nie spodobało i zachciało mi się od razu jechać dalej. Z dworca autobusowego złapałem o 21-wszej ostatni zielony autobus i pojechałem na krzyżówkę trasy szybkiego ruchu, gdzie już czekał autobus dalekobieżny do Coquimbo i La Serena.

22stycznia, Coquimbo, La Serena

Opady deszczu w tych miejscowościach są rzadkością, a mieszkańcy mawiają, że nie pada prawie nigdy. Każdej nocy po zachodzie słońca robi się tu zimno, a na miasto nadciąga gęsta i soczysta mgła. To wystarcza by okoliczne gleby zaabsorbowały pewną porcją wilgoci, a co za tym idzie - by pewne rośliny i zwierzęta dały sobie jakoś radę w tym niegościnnym klimacie. Ogólnie jednak charakter okolicznych terenów jest pustynny.  Nieopodal, w górach wybudowano kilka obserwatoriów astronomicznych. Nie tylko dlatego, że niebo w tej okolicy jest bardzo przejrzyste. Jednym z powodów jest właśnie ta gęsta mgła, która zakrywa całe miasto La Serena i nie przepuszcza miejskich świateł. Każde źródło światła bardzo zakłóca obserwacje nieba.


23 stycznia, Copiapo.

W mieście Copiapo jest wyschnięte koryto rzeki o szerokości ok 50 metrów.  Jak się dowiedziałem - po raz ostatni woda płynęła tym korytem 11 lat temu. Wspierane przez rząd intensywne rolnictwo wyssało z rzeki całą wodę.
.


24 stycznia, Iquique.

Miasto nie sprawia miłego wrażenia. Poza nadmorskim bulwarem nie ma tu nic szczególnie ładnego i interesującego. Ten nudny dzień spędziłem na odpoczynku i spacerach i nie miałem ochoty na żadne aktywności.

         Iquique

25 stycznia, Arica.


Mieszkańcy non stop powtarzają, że Arica i jej okolice, to najsuchsza pustynia na świecie. W tej sprawie rozmawiałem dziś  z przedstawicielem służby meteorologicznej i dowiedziałem się, że raz do roku w mieście Arica jednak pada deszcz. Raczej jest to parę kropel, bo cały roczny opad nie przekracza 1 mm. Miasto zaopatruje się w wodę z odwiertów na altiplano czyli w górach. Na niedzielę - 31 stycznia - przewidywany jest opad deszczu. Prawdopodobieństwo wystąpienia jest około 20 procent.  31 stycznia jednak mnie już nie będzie w tych okolicach i nie będę świadkiem tego niezwykłego zjawiska - jeśli w ogóle ono nastąpi.

     Wulkan  Parinacota


26-27 stycznia, La Paz, Bolivia.

Pierwsze wrażenie z La Paz - to bardzo biedne i brudne przedmieścia, siąpiący deszcz, chaos na ulicach i pucybuci na każdym rogu. Nade wszystko jednak najbardziej odczuwalny jest tu brak tlenu w płucach. Jest to spowodowane wysokością nad poziomem morza - ok 3600 metrów. Po przejściu kilkudziesięciu kroków jestem tak zadyszany, że muszę siadać i odpoczywać. 
Wspomniałem o pucybutach. W żadnym innym mieście w Ameryce Łacińskiej nie widziałem ich aż tylu.  Na głowy maja założone kominiarki w taki sposób, że nie nie sposób dostrzec nawet kawałka ich twarzy. Czym to tłumaczyć - nie wiem. Koszt usługi zależy od koloru skóry - ale nie butów tylko klienta i waha się od 2 do 10 peso (od 80 groszy do 4 złotych).
.

28 stycznia, La Paz 
Choroba wysokościowa mi minęła, organizm przyzwyczaił się do wysokości i dziś zrobiłem długi spacer po La Paz. Mało jest rzeczy równie przykrych jak widok małych dzieci - na oko 4-5 lat - żebrzących na ulicy o pieniądze, albo sprzedających na skrzyżowaniu cukierki na sztuki o wartości kilku groszy.  Dziś widziałem takie sceny m. in. przed budynkiem jednego z ministerstw. Kontrast był bardzo przykry. Administracja państwowa "pracuje " w ekskluzywnych, ogrodzonych budynkach, często otoczonych parkiem. Policja i inne podobne służby jeżdżą najnowszymi modelami samochodów terenowych, a urzędnicy państwowi jedzą swoje obiady w najlepszych restauracjach i posiadają wszelkie przywileje. Tymczasem tuż za rogiem ministerstwa panuje niewyobrażalna bieda. Zawsze uważałem, że taka redystrybucja dóbr jest czystą bezczelnością, a po tym co dziś zobaczyłem jeszcze trudniej mi zrozumieć tę specyficzną ideę. 
Chyba najbardziej z mojego pobytu w La Paz w Boliwii utkwiły mi w pamięci właśnie te dzieci sprzedające cukierki na ulicy. Pamiętam, że choć nie lubię cukierków kupowałem je od nich z reguły za cenę ‘un boliviano’ (około 40 groszy). Dokładnie pamiętam wyraz twarzy dziecka mówiącego mi tę cenę a później wręczającego drugiego cukierka gratis. Nie wiem z czego wynikała ta promocja ale widziałem że to dziecko było bardzo zadowolone mogąc wręczyc mi drugiego cukierka gratis a na twarzy gościł szczery uśmiech. W ich oczach nie było tej zadziorności i cwaniactwa jakie widziałem u małych Brazylijczyków próbujących okraść albo oszukać. Było w nich coś skromnego, szczerego i szlachetnego.

Wróciłem do mojego hotelu bardzo przygnieciony myślą, jak nikłe szanse na realizację swoich marzeń będą miały te poczciwe dzieci z La Paz. Czasem słyszę w głowie ‘un Boliviano’ wypowiedziane w bardzo dziecinny, uroczy sposób. Wtedy wiem, że nie mogę mierzyć wartości człowieka miarą sukcesu. To dziecko  sprzedające cukierki na skrzyżowaniu i dzień po dniu walczące z przeciwnościami losu zyskuje moją sympatię bardziej niż stojący u szczytu sławy polityk. 


W sprawie biedy La Paz i Boliwia oczywiście nie jest żadnym wyjątkiem.

Pamiętam gdy będąc w Peru zobaczyłem małe dziecko targające wielki kosz z owocami. Była to około 4-letnia dziewczynka a ten kosz był dla niej po prostu za duży i zbyt niewygodny. W pewnym momencie na jakiejs nierówności na chodniku dziecko potknęło się i przewróciło a owoce wysypały sie z koszyka i zaczęły się toczyć we wszystkich możliwych kierunkach. Wysypanie owoców rozwścieczyło matkę, która to biedne dziecko zaczęła uderzać dłonią w głowę. Po kilku szybkich ciosach kobieta odeszła od dziecka coś głośno krzycząc.

Zalane łzami, głośno pociągające nosem i coś mówiące do siebie dziecko uklękło i zaczęło powoli zbierać porozrzucane po chodniku owoce. Trwało to dobre kilka minut zanim owoce znalazły się ponownie w koszu, który ta mała dziewczynka znów zaczęła targać przed siebie.

Dziś - choć minęło już tak wiele czasu od tego zajścia- często je wspominam. Mam przed oczami to małe, biedne, zapłakane i glośno pociągające nosem dziecko zbierające na kolanach owoce.

Gdy byłem na Capo Verde zatrzymałem się w mieście Praia. Kraj ten boryka się z wieloma problemami a obszary biedy na skalę biblijną ciągną się kilometrami. Zaczepki ludzi o pieniądze są tam częste i każdy podróżny o białej skórze musiał ich doświadczyć.. Często zaczepiają dzieci i bywają przy tym bardzo natrętne. Ale raz podczas spaceru stanęło przede mną malutkie- może 2-3 letnie dziecko w poobdzieranych, brudnych szmatkach i powiedziało jedno słowo- Ciokolata. To słowo ciokolata przeorało moją swiadomość jeśli chodzi o odbiór biedy, z którą- w zasadzie w takim wymiarze nigdy wcześniej nie mogłem się spotkać. Ciokolata- to było jedyne marzenie tego dziecka- i jak wielka przepaść dzieliła tę prośbę od nachalnych zaczepek innych dzieci o pieniądze. To był dystans pomiędzy dwoma światami. Czasem widzę to dziecko przed sobą, czasem słyszę ‘ciokolata’ i ...wtedy żałuję, że tej ciokolaty wówczas nie kupiłem.

To małe dziecko z Capo Verde i to słowo ciokolata podobnie jak ‘un Boliviano’ w La Paz zaczęło w pewnym sensie uosabiać całą biedę wśród dzieci w biednych krajach.


Dzisiejszy dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że pomoc dla najbiedniejszych powinna spoczywać w rękach prywatnych, a w żadnym wypadku nie powinna być działaniem rządu, którego macki są gotowe wyssać, zmarnować i przepuścić na własne próżniacze potrzeby, każdą ilość pieniędzy. Jeśli nawet trochę środków zostanie po najedzeniu się klasy rządzącej, to i tak nie trafiają do najbardziej potrzebujących tylko do grupy zaradnych cwaniaków, którzy albo potrafią się rozeznać w gęstwinie biurokratycznych przepisów, albo mają znajomości w odpowiednich urzędach przydzielających pomoc.  Z tak zorganizowanej rządowej "pomocy" najbardziej potrzebujący nie dostają nic.  Po raz kolejny widzę jak głęboka przepaść dzieli polityków od utrzymujących ich ludzi i jak zakłamany system wprowadzają żeby tylko utrzymać swoje profity kosztem innych.


29 stycznia - 2 lutego

Z La Paz wyjechałem 29  stycznia.  Przez Peru przejechałem tak szybko, jak to możliwe, zatrzymując się  jedynie w Limie i Piura.  Z Piura po traumatycznie trudnej podróży  pojechałem do Guayaquil w Ekwadorze, gdzie dotarłem 2-go lutego.

W  Ekwadorze, jako lokalnej waluty, używa się USD.  Mieszkańcy są bardzo  zamerykanizowani - jak sądzę - właśnie przez ten fakt.  Czują się jakby  Ekwador był częścią USA i bardzo snobują się na wszystko, co dotyczy ich Wielkiego Brata.  Szczytem marzeń jest wyjazd do tych prawdziwych  Stanów, albo posiadanie tam członka rodziny - nawet bardzo odległej.  Zapewnia to wielkie poważanie i stałe zainteresowanie ze strony  znajomych i nieznajomych.  Ekwador wprowadził dolara jako walutę bez żadnych okresów przejściowych, ERM-ów czy innej biurokracji . Coś na zasadzie wprowadzenia EURO w Kosowie.  Dolaryzacja dowartościowała ten mały naród i póki dolar jest słaby nie ma podstaw do obaw. Problemem będzie aprecjacja dolara, której większość Ekwadorczyków może nie wytrzymać, tak jak  to miało miejsce w Argentynie na początku tego wieku, która w końcu zdefoltowala.  Ale na razie zabawa trwa i nikt się tym nie przejmuje. W razie czego rząd ogłosi bankructwo i jakoś to będzie. Za wszystko i tak ostatecznie zapłaci podatnik.

Donacospiza albifrons vel Ammodramus longicaudatus. Boliwia. J.Gould. FRS


No comments:

Post a Comment