Tuesday, 28 February 2017

Tahiti, Wyspy Towarzystwa, Otaheite

25 lutego, Tahiti, Wyspy Towarzystwa.


.

owoc drzewa chlebowego. 


Wylądowałem na lotnisku Faa'a na Tahiti. Cały dzień spędziłem w Papeete próbując zorganizować przelot na Markizy i Tuamotu (Archipelag Niski- Low Archipelago) , ale dość opornie mi to szło. Próbuję przestawić się z hiszpańskiego na francuski, ale idzie mi to równie opornie.  Cały czas wtrącam hiszpańskie słówka, bo umysł jeszcze myśli w kategoriach latynoamerykańskich.


26 lutego, Tahiti.

Zrobiłem wycieczkę na Point Venus w Matavei Bay. Miejsce jest całkiem przyjemne. Plaża jest czarna i grząska. Ładny widok na Moorea - sąsiednią wyspę. W tym miejscu kpt Cook przeprowadzał obserwacje tranzytu Venus przez tarcze słoneczną, co miało na celu porównać te wyniki z innymi obserwacjami w innych częściach świata i w ten sposób określić odległość ziemi od słońca.



                                          Moorea widziana z Point Venus, Tahiti


27 lutego, Tahiti
.
O 3 w nocy  policja i straż ogniowa ewakuowała rezydentów zamieszkujących pas nadbrzeżny. Podobno zapukali do wszystkich drzwi. Ponadto zamknięto ulice w odległości 100 metrów od morza. Ja o tym jeszcze nie wiedziałem i gdy rano szedłem sobie do sklepu po bułeczki zastałem sklep zamknięty, a ulice pozamykane. Miasto stwarzało wrażenie wymarłego. Tak władze przygotowały mieszkańców  na tsunami, które nie nadeszło. Na wyspie ogłoszono alert tsunami poddając się ogólnoświatowej panice po trzęsieniu ziemi w Chile w okolicach Concepcion. Tuz po 9 rano, gdy zagrożenie  minęło, miasto wróciło do życia. Agencja lotnicza jednak zrezygnowała z otwarcia  biura, tak więc zamiast kupić bilety lotnicze  na inne wyspy wróciłem do pensjonatu. Zastałem w hallu włączony telewizor z transmisją z igrzysk zimowej olimpiady  i trafiłem akurat na końcówkę biegu narciarskiego, który po ciekawym finiszu wygrała panna Kowalczykówna. Na Polinezji jednak - co nie dziwi - nie ma zrozumienia dla sportów zimowych.  




28 lutego, niedziela, Tahiti.
.
Temperatura 32 stopnie C. Wilgotność 95 procent.
Wybrałem się wgłąb wyspy szlakiem na Mt. Marau. Szlak dość prosty i gdyby nie ciężka pogoda, to byłaby to mila wycieczka. W drodze powrotnej zaczął padać deszcz, który później przerodził się w tropikalną ulewę. Taka pogoda utrzymała się przez resztę dnia, tak więc wieczór spędziłem w pensjonacie. Próbowałem skorzystać z internetu ,ale szybko porzuciłem tę myśl. Po pierwsze transfer mizerny, a po drugie godzina połączenia  kosztuje 8.40 euro czyli najdrożej jak kiedykolwiek widziałem. Zastanawiam się, czy jest gdzieś na świecie droższy internet.


1 marca, Tahiti.
.
Południowym wybrzeżem pojechałem na Tahiti Iti czyli mniejszy z dwóch półwyspów, które tworzą tę wyspę.  Wiele osób mówiło mi przed wyjazdem, że Tahiti Iti (małe Tahiti) to obraz Tahiti sprzed 30-stu lat. Po dojechaniu tam z przykrością zauważyłem, że się mylili. Nie ma tu nic innego. Podróż w czasie się nie udała. Ponadto, gdy byłem w osadzie Tautira okazało się, że spóźniłem się na ostatni autobus powrotny - chociaż była dopiero 13 godzina. Nie była to dobra wiadomość, bo nie ma tu nic interesującego i nie chciałem szukać bardzo drogiego tutaj noclegu mając już jeden opłacony w Papeete.  Ponieważ było dość wcześnie postanowiłem pójść pieszo do Taravao skąd miałem nadzieję złapać autobus powrotny do Papeete. Po zaledwie kilometrze marszu zaczęło padać, a wkrótce opad zamienił się w ścianę wody. Przy znaku ‘Taravao 17km’ schroniłem się pod drzewem chlebowym, ale marne to było schronienie, bo liście tego drzewa mają sporą przepuszczalność. Poza tym łatwo dostać w głowę owocem, który dorasta do rozmiarów piłki siatkowej. ale waży o wiele więcej. Ponieważ niektóre drzewa osiągają bardzo duże rozmiary - owoc spadający z dużej wysokości nabiera niebezpiecznie dużej energii i takie uderzenie może być dość przykre. Dlatego właśnie tubylec prawie nigdy nie wypoczywa pod tym drzewem, tak jak nie wypoczywa pod palmą kokosową z tych samych przyczyn.

Po sadzonki tego drzewa na Tahiti przypłynął HMS Bounty. Owoce miały być pożywieniem dla niewolników pracujących na plantacjach w Indiach Zachodnich. Nie przyjął się ten plan ponieważ niewolnikom nie posmakowały i nie chcieli ich jeść. To rzuca jak sądzę też pewien cień na obraz niewolnictwa w rejonie Karaibskim, ale nie mam chęci rozwijać tego tematu.
Co do samego owocu, stojąc i moknąc pod tym drzewem zerwałem jeden z owoców wiszących mi tuż nad głową. Po zerwaniu przez dobrą godzinę wydzielał białą, lepką substancję i żeby nie pobrudzić plecaka musiałem go włożyć do torby foliowej. Po pół godzinie moknięcia udało mi się autostopem dojechać do Taravao, a stamtąd północnym wybrzeżem wróciłem do Papeete. Krajowcy na północne wybrzeże mówią wschodnie, a na południowe - zachodnie. Patrząc na mapę ma to może jakiś sens, ale łatwiej mi się trzymać własnych pojęć. Po drodze zrobiłem krótkie przystanki w Hitiaa - miejscu lądowania  kpt Bougainville'a - gdzie narodziło się powiedzenie noble savage (szlachetny dzikus) - oraz niedaleko Mohaena, gdzie kpt Cook miał rezerwowe obserwatorium w czasie tranzytu wenus na wypadek, gdyby chmury zasłoniły widok na Point Venus. 

Wieczorem wróciłem do pensjonatu z owocem drzewa chlebowego w plecaku. Ćwierć ugotowałem, ćwierć upiekłem, a połowę zatrzymałem na później. Po prawie godzinie obróbki termicznej owoc był gotowy do spożycia. Smak i konsystencja bardzo przypomina naszego ziemniaka i ogólnie jest całkiem smaczny.

Owoc chlebowca - pomimo tego, że jest on na rewersie monety 20 frankowej - nie jest przez tubylców ceniony. Widać je czasem na targu w Papeete, ale z reguły gnije pod drzewem. Być może dlatego, że nie można go jeść na surowo tylko wymaga pewnej obróbki termicznej. Najbardziej cenione przez tubylców wydają się być owoce mango, dlatego wszystkie drzewa mangowca są gołocone z owoców przed osiągnięciem dojrzałości i sprzedawane w takim stanie na targu albo na ulicy po około 1 euro za sztukę.



                                         Na targu w Papeete


5-8 marca, Moorea,  Wyspy Towarzystwa.
.

Popłynąłem dziś na Moorea , gdzie wylądowałem po krótkiej - bo godzinnej, ale bardzo ciężkiej przeprawie. Fala była tak nieprzyjemna i pogoda tak paskudna, że wiele posiłków zostało zwróconych przez pasażerów. Ponieważ dziś był na Polinezji Francuskiej dzień świąteczny, a na dodatek piątek , wiele osób płynęło na Moorea, żeby spędzić tam długi weekend. Wyspy świętują dziś wylądowanie pierwszych misjonarzy na statku Duff pod dowództwem kpt Wilsona w roku 1797. Główne uroczystości odbywały się na Moorea w kościele założonym przez London Missionary Society w Papetoai. Kościół ten podobno jest najstarszą budowlą na wyspach południowego Pacyfiku. Dla mnie wyglądał zupełnie pospolicie i nowocześniej niż wskazywałyby daty.

Po zejściu na ląd na Moorea cały czas lał deszcz, a wyspa wyglądała na mocno podtopioną. Wszystkie posesje przy linii brzegowej były zalane. Mieszkańcy brodząc po łydki w wodzie usuwali różne graty i wycinali chwasty z rowów odprowadzających wodę, co miało poprawić jej odpływ. 

Trzy dni zostałem na tej wyspie i przez ten czas ani razu nie wyszło słońce. Cały czas mocne opady, a ponieważ woda zaczęła w końcu podchodzić pod mój hotel postanowiłem, że stąd wyjeżdżam i wracam na Tahiti. Sytuacja była niepewna ponieważ odwołano mój rejs na Raiatea, a ja po wewnętrznej walce musiałem zrezygnować z wyjazdu na Markizy. Podtrzymuję ciągle próbę dostania się na Tuamotu.

8-go marca wróciłem na jeden dzień na Tahiti, gdzie zastałem nieco lepszą pogodę, ale lotnisko zamknięte z powodu podtopienia.  Podczas powrotnej przeprawy statkiem, na otwartym morzu widziałem dwa dryfujące, duże pnie drzewa. Jeden z nich z dużym systemem korzennym . Na obu z nich siedziało po kilka ptaków.

Wróciłem na tę noc do mojego dawnego hotelu i zastałem w nim pewnego Anglika, który wczoraj wrócił z wyspy Pitcairn i pokazał mi gwóźdź, który ze sobą przywiózł, a który rzekomo pochodzi z wraku HMS Bounty. I został mu podarowany przez tamtejszych mieszkańców.
.

  
2-4 marca, Tahiti

Pora deszczowa w pełni. Prawie całe dnie leje okropnie i aż nie chce się  wyjść na dwór.



9 -11 marca, Tuamotu.

Udało mi się wylecieć na Tuamotu. Wylądowałem na atolu Rangiroa. Ostatnie deszcze też trochę podmyły ten atol, ale pomimo tego że najwyższy punkt jest zaledwie kilka metrów nad poziomem morza - sytuacja nie wyglądała źle. Te dni spędziłem głównie na odpoczynku i próbach snorkelowania w lagunie. Jednak po deszczach widoczność była dość mizerna.

Na tym atolu podobnie - jak na innych wyspach Polinezji - produkuje się perły i jest to ważna gałąź gospodarki. Naturalne wykształcenie perły jest trudne w naturze i zaledwie jedna na 400 ma wartość rynkową. Dlatego człowiek stara się zastąpić pewne naturalne procesy.  Jedna z całkiem zdrowych ostryg zostaje tzw dawcą. Fragment jej płaszcza jest dzielony na kilkadziesiąt kawałków - czyli graftow umieszczanych w gonadzie ostrygi ''biorcy''. Poza tym wprowadzony zostaje koralik o średnicy ok 6 mm. Graft będący komórka perłorodną ''zalewa'' koralik i w ten sposób tworzy perle..W ciągu jednego roku przybywa 1 mm grubości masy perłowej wokół koralika.

Po półtora roku perła powinna być gotowa do wyjęcia z ostrygi. Jednak 25 procent ostryg nie przeżywa operacji. Co trzecia nie przyjmuje obcej tkanki i odrzuca ją. 2 na 5 produkują powykrzywiane potworki z różnymi naroślami, przypominające wykwity rakowe. Perły w kształcie gruszki lub z naciekiem wokół "równika" też są częste, tylko około 2 na100 wytwarzają prawie okrągłe perły.

Cena perły zależy od kilku czynników : kształt powinien być okrągły, a wielkość średnicy od 9 do 18 mm. choć 12 mm uważa się za wymiar najbardziej klasyczny, poza tym na cenę wpływają : odbicie światła, brak nacieków i nieregularności w barwie. Całkowicie sferyczna perła o średnicy 12 mm dostaje określenie RB12. Gdy bylem w Papeete, poszedłem do prywatnego muzeum pereł połączonego z butikiem p. Wan'a. Pan Wan kreuje się na miejscowego perłowego magnata i porównuje się do De Beers branży diamentowej. To porównanie jest mało trafne i trochę inne rzędy wielkości wchodzą w grę - jak sądzę - na niekorzyść p. Wana. W butiku tym widziałem m. in. perle RB12. Jej cena odpowiadała cenie 34 i ½ uncyj złota. Taka perła zdarza się jednak bardzo rzadko, głównie na ulotkach reklamowych, zaokrąglona komputerowo. Te, które są sprzedawane nawet w drogich butikach , to głównie tak zwane "baroque", czyli perły z różnymi naciekami w postaci różnych, towarzyszących główek. Nazwa "baroque" to oczywisty chwyt PR, który ma osłodzić obrzydliwy wygląd takich pereł. Kampanie reklamowe lansują "baroque" i próbują na każdy sposób wepchnąć to turystom jako okazję. Duża cześć turystów daje się na to nabrać. Nie od dziś wiadomo przecież, że ludzie nie kupują produktu, tylko jego wyimaginowany wizerunek, będący efektem sprawnie działającego PR. 
Perła RB12 kryje w środku tani koralik i taka jest Polinezja. Lśniąca perła RB12 z rozczarowującym wnętrzem.


12-18 marca, Tahiti.
.
Te dni spędziłem ponownie na Tahiti i poświęciłem je na odpoczynek.
Na Polinezji każda rana, czy skaleczenie bardzo trudno się goi, Najgorsze są skaleczenia koralem. Ale nawet najbardziej pospolite ukąszenia insektów szybko przeradzają się w ropne wrzody. Mam właśnie pół tuzina takich miejsc na rękach i nogach i od dwóch tygodni żadne specyfiki medycy zachodniej nie pomagają.
Dziś, czyli 14 w niedziele, zacząłem używać lokalnego lekarstwa, czyli soku z limonki.

Kanapki, które nosze na spacery, są z reguły w torebce foliowej, w zamkniętym plecaku. Dzisiaj, gdy chciałem sięgnąć po jedną z nich zauważyłem, że do środka dostało się kilka karaluchów. Nie mam pojęcia jakim sposobem tam mogły wejść. Kanapki oczywiście do wyrzucenia.


19 -21 marca, Tahiti.
.
Dziś miałem wylecieć do Nowej Zelandii. Gdym był na lotnisku, na godzinę przed lotem dowiedziałem się, że ponieważ nie mam wykupionego biletu na powrót (wylot) z Nowej Zelandii nie mogłem tam polecieć. Było za późno żeby coś kombinować, nie było dostępu do internetu i byłem zmuszony się poddać. Za sporą dopłatą udało mi się kupić bilet na 20 marca, w sumie za przelot z Tahiti do Nowej Zelandii musiałem zapłacić równowartość 2 uncyj złota, a na lotnisku w Papeete spędziłem całą jedną noc i kilka godzin w ciągu dnia.
Na pocieszenie dodam, że podobną sytuację miały trzy osoby poza mną, dwie Amerykanki i jeden Norweg, tak więc byłem w towarzystwie. Ponieważ wszyscy wylatywaliśmy z Polinezji - wyzbyliśmy się lokalnej gotówki co do ostatniego franka, i okazało się, że siedzimy na lotnisku bez pieniędzy.
Bank lotniskowy był zamknięty, zresztą otwiera się tak jak sklepiki - tylko wtedy, gdy startuje lub ląduje jakiś samolot. Bankomat ukradł kartę Norwegowi, wiec już nie chciałem i ja próbować. Miałem przy sobie w gotowce USD, NZD i GBP, ale z braku możliwości wymiany były całkowicie bezużyteczne. W ten sposób spędziliśmy noc na lotnisku, ale nikt przesadnie nie narzekał na swój biedny los.

Gdy ponownie byłem na lotnisku przed nowym lotem, spytałem ochroniarza czy mogę podładować baterię w telefonie, na co wyraził zgodę i pokazał mi gdzie jest kontakt. Gdy telefon się ładował, podszedł inny ochroniarz, wyrwał telefon z wtyczki i rzucił nim o ziemię, krzycząc, że to jest wbrew regulaminowi.
Ponieważ nie chciało mi się z tym narwańcem w ogóle dyskutować, skierowałem sprawę do szefa ochrony lotniska, a ten przyznał mi rację i łaskawie pozwolił ładować dalej baterię. Telefon po rzuceniu o ziemię nie odniósł żadnych obrażeń. Błaha to akcja i coraz rzadziej na takie rzeczy reaguję, jednak uzmysłowiła mi ona, że czas jaki miałem spędzić w tym kraju już upłynął.
Bez żalu, a nawet z ulgą wyleciałem z Polinezji i 21 marca wyleciałem do Auckland w Nowej Zelandii. Podczas lotu przekroczyłem międzynarodową linię zmiany daty, podczas której musiałem oddać wszystkie godziny czasu słonecznego, które tak mozolnie nadrabiałem.

                                          Moorea, K.Martens

No comments:

Post a Comment