Tuesday, 28 February 2017

Nowa Zelandia

21-23 marca, Auckland, Nowa Zelandia.
 Cook Strait


Wylądowałem w Auckland i po bardzo dokładnej kontroli bagażu znalazłem się w Nowej Zelandii. Celnicy byli tak niemili, że kazali mi wyjąć całą zawartość plecaka i dokładnie sprawdzili jakie wwożę lekarstwa sprawdzając w bazie danych czy nie mają zabronionego składu.  Cała operacja przeciągnęła się do trzech godzin ponieważ była spora kolejka do kontroli.
Tego samego dnia spotkałem się z moją znajomą, która przyleciała do Auckland z Queensland w Australii. 

Zatrzymałem się dwa dni w Auckland. Miasto jest  mało ciekawe i pomimo ładnego położenia nad brzegiem morza jest źle zorganizowane. To dziwne, że tak udane położenie nie przełożyło się na urok miasta. Poza tym jest nie za bardzo lubiane nawet przez samych Nowozelandczyków, którzy mawiają na nie bloody Auckland. Nie jestem tym nawet za bardzo zaskoczony



24 marca,Wellington, Nowa Zelandia.

Autokarem pojechałem do Wellington. Cały dzień był deszczowy, a podróż męcząca ponieważ w tym kraju poziom usług autobusowych jest zaskakująco niski.  Po drodze na chwilę zatrzymałem się w Taupo przy największym jeziorze w Nowej Zelandii.



25 marca, Wellington, Nowa Zelandia.

Dziś było słonecznie, ale mocno wiało od morza. Zrobiłem wycieczkę po mieście. W jednym z muzeów oglądałem oryginał traktatu z Waitangi. To najważniejszy dokument historyczny w tym kraju podpisany w 1840 roku pomiędzy Brytyjczykami, a szefami plemion maoryskich. 

Wellington jest o wiele milsze dla oka niż Auckland. Ludzie też wydają się bardziej mili i zrelaksowani.



.
26-28, Picton, Wyspa Poludniowa, Nowa Zelandia,

26-go marca przepłynęłem cieśninę Cooka  i po trzech godzinach znalazłem się na Wyspie Południowej. Podczas przeprawy miałem dość ładną pogodę, ale niedaleko Picton zaczął wiać bardzo silny wiatr.  Cała przeprawa trochę mi przypomniała chilijskie fiordy.


Samo Picton to mała mieścina i zostałem tu dwa dni tylko dlatego, że nie było szans na wcześniejsze połączenie wgłąb wyspy. Wszystkie autobusy były wykupione, a zaplanowałem wynająć auto dopiero w Christchurch. Tak więc były to dni leniwych spacerów po okolicy. Zatrzymałem się jednak w wyjątkowo miłym hostelu Wedgwood, którego elewacja zewnętrzna przypominała kolekcje Jasper co nie było jak sądzę przypadkiem.



29-31 marca, Christchurch, Wyspa Poludniowa, Nowa Zelandia.

Od 31go marca - na prawie tydzień wypożyczyliśmy samochód i zamierzaliśmy wyjechać na południe. Dziś jednak musiałem pójść do agencji i zrezygnować z wynajmu. Jeszcze gdyśmy byli w
bloody Auckland –znajoma przewróciła się na śliskiej jezdni i skaleczyła w kilku miejscach nogę. Wczoraj, czyli 30-go noga napuchła, a niezaleczona rana uległa zainfekowaniu. Poszliśmy do szpitala  i po godzinie tam spędzonej i dożylnym antybiotyku wróciliśmy do hostelu.  Dziś jednak czyli 31-go stan nogi był znacznie gorszy,  tak więc ponownie pojechaliśmy do szpitala i po kolejnym dożylnym antybiotyku i po rozmowie z panem doktorem podjęliśmy decyzję o odwołaniu auta i zostaniu w Christchurch tak długo jak to będzie potrzebne, żeby podleczyć nogę. 



1-4 kwietnia, Christchurch-Queenstown, Wyspa Poludniowa,Nowa Zelandia

Cały czas jesteśmy w Christchurch i poza codziennymi wizytami w Moorhouse Medical Centre nic szczególnego nie robimy.

Christchurch porównuje się na każdym kroku do Oxford i Cambridge.  Poszedłem do miasta na dłuższy spacer- nad rzekę Avon, która przepływa przez to miasto. Ta część rzeczywiście przypomniała mi rzekę Cam w Cambridge. Zadrzewione, cieniste brzegi, leniwa rzeka, łódki - wolno pływające z turystami - w których za napęd służy długi kij do odpychania od dna.  Do tego piknikowa atmosfera na brzegu. Poza jednak tą częścią mało widzę porównań.

Jak sądzę Latimer square  ma być odpowiedzią miasta Christchurch na Parker's Piece w Cambridge. Jeśli takie rzeczywiście miało być założenie, to jest to odpowiedź zupełnie nieudana.  Trawniki też są na całkiem innym poziomie. Jednak porządny trawnik rośnie kilkaset lat. Tutaj jeszcze trzeba w takim razie czasu. Ogólnie jednak miasto jest dość miłe. Z pewnością milsze od Auckland, ale to akurat nie jest takie trudne.  W Christchurch można spędzić parę leniwych dni bez przesadnego poświęcenia, ale tydzień tylko tutaj to trochę za dużo. 

Dopiero 4-go kwietnia opuściliśmy Christchurch i pojechaliśmy do Queenstown.  Okazało się, że jak dotąd to najładniejsze miasto, które mieliśmy okazję odwiedzić w tym kraju. Jest wbite pomiędzy góry i jezioro i pomimo tego, że przypomina nieco ruchliwe alpejskie kurorty - jest całkiem przyjemne. Mieliśmy na ten sam dzień wykupione bilety autobusowe do Dunedin, ale ponieważ miasto nam się spodobało zrezygnowaliśmy z wykupionych już biletów i zdecydowaliśmy się tu zostać jedną noc. Rozmawialiśmy z kilkoma osobami wcześniej o tym mieście i wszyscy mówili, że to nic ciekawego, i że jest to raczej zwyczajny hub na trasie do Milford Sound. Po raz kolejny rzeczywistość okazała się inna. Tym razem na korzyść tego miasta. Uważam, że miasto to było udanym wyborem.

Czuć jednak, że jesień jest już zaawansowana. Drzewa tracą liście, a wieczory są przeraźliwie zimne.  Kupiłem sobie czekoladę z orzechami Macadamia.  W supermarkecie - co mnie bardzo zdziwiło - były śledzie w occie importowane z ... Białorusi. To jedno z większych zaskoczeń.



5 kwietnia, Dunedin, Wyspa Poludniowa, Nowa Zelandia.

Tylko jeden dzień zostaliśmy w Queenstown. Dziś rano wyjechaliśmy do Dunedin na wschodnim wybrzeżu, gdzie dojechaliśmy po południu. Miasto jest brzydkie. Najładniejszy budynek to dworzec kolei żelaznej i katedra anglikańska  z ciemnego kamienia. Poza tym, jak mi się wydaje, fabryka czekolady Cadbury  jest tu głównym pracodawcą i całe miasto z niej żyje. Co do zabudowy to przeważa charakter architektury  fabrycznej i przypomina bardziej jakąś marną argentyńską mieścinę niż szkockie Dunedin.


6-7 kwietnia, Christchurch, Auckland.
6-go cały dzień w Christchurch , a następnego dnia (7-go), o 3.30 rano musiałem wstać, żeby przejechać na lotnisko na lot do Auckland. Tam czekałem 7 godzin na lotnisku na swoje kolejne połączenie do Sydney.  Siedem godzin na tym lotnisku to bardzo dużo, tak więc kilka razy przeszedłem sklepy duty free. Najdroższą wódką okazał się żyrardowski Belvedere z odmiany żyta ''dańkowskie złote''. Cena to 100 NZD (200 PLN) za litr.

Nasze wrażenia z reguły zależą od wcześniejszych wyobrażeń. Wyobrażenia z kolei są kształtowane poprzez - albo rozmowy z ludźmi, albo odbiór pewnych obrazów wizualnych z filmów i tv. Przed wyjazdem do Nowej Zelandii nie spotkałem prawie żadnej osoby, która  nie mówiłaby dobrze  o tym kraju. Było zaledwie parę wyjątków.  Zdecydowana większość opinii wahała się w wąskim przedziale od zachwytu do zauroczenia.
Po wylądowaniu w Auckland zauważyłem, że opinie te są dość przesadzone. Miasto w ogóle nie wydało się przyjazne, a ludzie mało sympatyczni i mało uprzejmi. W Wellington było już lepiej , ale ogólnie obraz tego kraju nie zostawia najlepszych wrażeń. Czy mam zaburzoną ocenę poprzez nagromadzenie zbyt dużej ilości porównań z poprzednich miesięcy podróży i dlatego nie umiem się zachwycić pewnymi rzeczami?
Często zastanawiałem się czy to możliwe, że moje wrażenia tak bardzo odbiegały od przyjętej normy - czyli powszechnego zachwytu. Nie zwiedziłem całego kraju, nie mogłem zobaczyć wszystkiego, ale nie jest to możliwe w żadnym kraju. Prawie trzy tygodnie z reguły wystarczają jednak, żeby wyrobić sobie pewne zdanie na temat danego miejsca. W Nowej Zelandii nie mogłem jednak dostrzec takich rzeczy jak bujna, soczysta zieleń traw, piękno miast i miasteczek, malowniczych jezior, wybrzeży morskich. Pomimo tego, że byłem tu wczesną jesienią kiedy opady są częste, to widziałem jedynie zeschniętą stepową roślinność, a szczególnie w środku wyspy było to bardzo uderzające. Miasta, wybrzeże i jeziora odebrałem jako pospolite. Często jest to jedynie powtórka z Europy stwarzająca wrażenie imitacji. Poza tym stosunek ceny do jakości jest mało zachęcający.

Wyjątek stanowiło Queenstown, chociaż też nie  trudno znaleźć kilka tuzinów podobnych miejscowości w Alpach.  Nie byłem w Milford Sound pomimo wcześniejszych chęci z powodu braku czasu, a poza tym trochę obawiałem się kolejnego rozczarowania. Inna sprawa to pewne drobiazgi, na przykład symbol kraju czyli owoce kiwi były głównie importowane z Italii, a pamiątki z "Nowej Zelandii" były z reguły wyprodukowane w Chinach. To nie musi dziwić, bo wpisuje się jedynie do jasnego przypuszczenia, że cała ''kultura'' Zachodu jest made in China.  
Ostatecznie doszedłem do wniosku, że Nowa Zelandia płynie na fali bardzo dobrej reklamy. Trzeba przyznać, że promocję mają bardzo udaną. Efekt jest taki, że na zasadzie prawa ławicy ryb, wszyscy mówią o tym kraju bardzo dobrze, bo tak wypada i niezręcznie zostać poza tym trendem - poza ławicą.  


No comments:

Post a Comment