Isla
Navarino
Na
wyspie Navarino zatrzymałem się 3 dni. Pensjonat, w którym
zamieszkałem jest bezmyślnie wybudowany i w ogóle nie trzyma
ciepła. Dwa kominki na nic się zdają, bo otwory wentylacyjne
mają szpary wielkości ludzkiej pięści. To wszystko złożyło się
na końcową temperaturę w moim pokoju , która wyniosła 11 st C.
(To było pierwszej nocy, następnej nocy zanotowałem 10
stopni). W pensjonacie zastałem grupę Francuzów (jest ich w tym
rejonie bardzo dużo, ciągle ich spotykam). Jeden z Francuzów -
szczególny chwalipięta - dalibóg uważał się za najbystrzejszego
faceta na południe od Rio Colorado- Głośno opowiadał o swoim
wybitnym wykształceniu, o tym, że pracuje dla francuskiej
administracji państwowej, która jest najlepsza i zajmuje się
walką z globalnym ociepleniem, i o tym ze
uniwersytet w Lyon, który miał zaszczyt skończyć jest najlepszy
na świecie. Później tłumaczył wszelkie prawa rządzące światem
i przyrodą. Nie otrzymałem jednak od niego zadowalającej
odpowiedzi dlaczego krowa robi placki a koń kulki - a jedzą to
samo. Ogólnie jednak spędziliśmy całkiem miły wieczór
popijając chilijskie czerwone wino, które oczywiście nie dorastało
do pięt temu z winnic lyońskich.
Rano,
14-go , wygoniony z łóżka przez chłód poszedłem na
trekking wgłąb wyspy w kierunku poszarpanych, ośnieżonych
szczytów. Po drodze, około 9 godziny, zrobiło się całkiem ciepło
i wiosennie. Mój termometr pokazał 12 stopni C. Jednak w
słońcu choć przez chwilę musiało być komfortowe 15 stopni
C. (Zastanawiające, że od 4 miesięcy częściej używam termometru
zewnętrznego niż telefonu komórkowego). W dolinach powszechnie
występują mokradła, bagna i torfowiska. Pełno jest różnych
porostów i mchów. Te ostatnie tworzą tak mocne i elastyczne
struktury, ze bez trudu mogą utrzymać ciężar dorosłego
człowieka. O godz 11 pogoda z wiosennej zmieniła się w zimową i
dlatego szlak, którym szedłem (pełznąłem raczej) zaczął
przypominać błotnistą ścieżkę, która wraz ze wspinaniem się
pod górę przechodziła w płynące błoto. Jest to okres roztopów
i bardzo trudno się tu poruszać po tych zarośniętych gęstym
lasem górach.
Niektóre
szlaki są całkowicie odcięte. Dalsza droga była tak trudna, że
często musiałem się na czworakach przeciskać pomiędzy powalonymi
butwiejącymi pniami drzew. Porośnięte są one roślinami
pasożytniczymi, które zwisają długimi włóknami przypominającymi
siwe włosy. Ok godz 13- tej zdecydowałem, że muszę zawrócić.
Przejście ostatnich 50 metrów zajęło mi ponad 30 minut. Każdy
metr szlaku musiałem badać drewnianą laską - czy nie zapadnę się
w błoto albo czy nie wpadnę po kolana w spróchniałe drzewo.
Głębokość błota to ponad metr. Przynajmniej na taką głębokość
wysondowałem to kijem. Myślę, że jest głębiej, bo moja
''sonda'' przy wyciąganiu się złamała, a nie próbowałem dalej.
Zejście do miasta zajęło mi aż sześć godzin solidnej pracy.
Niektóre odcinki zostały jednak tak mocno zalane błotem z
topniejącego śniegu, że nie sposób było przejść bez brodzenia
po kostki, a był to ten sam szlak, którym szedłem zaledwie
kilka godzin wcześniej. Przestałem zważać na buty i spodnie i raz
po raz potykałem się, ślizgałem i wpadałem w błoto. O
godzinie 7 wieczorem - po ok 12 godzinach - brudny i zabłocony
jak wieprz wróciłem do pensjonatu.
Tam
wziąłem zimny prysznic, bo nie było ciepłej wody i położyłem
się w zimnym, wilgotnym pomieszczeniu zwanym pokojem. Spałem
jednak tej nocy wyjątkowo dobrze.
Buty
zniszczyłem całkowicie i muszę kupić nowe jak tylko dotrę do
Ushuaia - bo w tej mieścinie mało co jest - a to co jest to
pozamykane. Na drzwiach sklepów permanentnie wiszą kartki - abierto
(otwarte) - ale mimo to sklepy te są zamknięte na kłódki - Puerto
Williams ledwie zasługuje na miano miasta. Nie jest w ogóle
zorganizowane na miejski sposób. Ma ok 2000 mieszkańców (cala
wyspa ma może 2500).
Wyspa
ma jedno bogactwo naturalne - słodką wodę. W strumykach, których
jest tu sporo, a także w stawach i jeziorach jest bardzo dobra woda
i gdyby nie lekki zapach torfu czy mchu byłaby wyjątkowo
smaczna. Piłem ją często, gdy tylko miałem pragnienie, a akurat
nie miałem pod ręką śniegu.
W
niedzielę 15- go listopada dotarłem do Ushuaia w Argentynie na
Tierra del Fuego. Koszt połączenia łodzią z Navarino do Ushuaia
to 125 USD w jedną stronę, a przeprawa trwa zaledwie godzinę.
Dodam tylko, że dla obywateli Chile i Argentyny ten koszt to 30 USD.
Wg mnie jest to nie fair, ale nie chce mi się rozwijać tego
tematu.
W
Ushuaia dzieliłem pokój w schronisku turystycznym z 5-cioma innymi
podróżnymi- Trzech z Francji, i po jednym z Hiszpanii i
Izraela. Jak bardzo pojecie komfortu zależy od możliwości
porównań ostatnich noclegów. Łóżko w suchym i ciepłym
pokoju. Poza tym nie ma nic. W innych okolicznościach taki nocleg
uznałbym za bardzo marny. Jednak po zimnym, wilgotnym pokoju na
Navarino - suche i ciepłe pomieszczenie to podstawowa
ocena pojęcia komfortu. Inne potrzeby pojawiają się dopiero
później. Tak więc kilka następnych dni spędzę w tych
komfortowych warunkach. Nie planuję w ogóle się przez te dni
przemęczać. Kupiłem już nowe buty.
No comments:
Post a Comment