Tuesday, 21 March 2017

Chiny


















"Zjednoczeni by budowac Chiny"


 15 października


Opuściłem Hanoi i po trzynastu godzinach drogi dojechałem do Nanning w Chinach. Planowałem dziś co prawda dojechać zaledwie do osady Lang Son nieopodal granicy i tam spędzić no, ale po dojechaniu tam stwierdziłem, że jest tak mało interesującym miejscem, że podjąłem decyzję o niezwłocznym przekroczeniu granicy. Z mieszanymi uczuciami opuściłem Wietnam, bo nie ukrywam że mam sympatię do tego kraju. Myślałem, żeby jeszcze trochę tu zostać, ale z drugiej strony przeważyła chęć zobaczenia południa Chin kontynentalnych. Przekraczając granicę wietnamsko-chińską poczułem, że wjechałem do innego świata. Po infrastrukturze, porządku i organizacji widać, że Chiny są nieporównywalnie bogatszym i bardziej rozwiniętym krajem niż Wietnam, Kambodża czy Tajlandia. Tuz za samą granicą ta zmiana jest uderzająco duża i można ją porównać do przekroczenia granicy polsko-niemieckiej, bo jak najbardziej ta granica (według mnie nawet wiele granic) tam ciągle jest. Każdy łatwo wyczuje zmianę w jakości, organizacji i porządku. Tak samo na granicy wietnamsko-chińskiej. Różnice widać od razu.

Z granicy, nie znając jeszcze lokalnych cen - kosmicznie przepłacając dojechałem taksówką do Pingxiang. To - jak na chińskie warunki - mała mieścina. Tam zostałem zaledwie godzinę i autobusem pojechałem dalej, do miasta Nanning. Do Nanning jest około 200 km ale cała droga, to zaledwie 3 godziny po bardzo porządnej autostradzie. Podświadomie porównuję to z Wietnamem, bo tam taki dystans pokonywałem w 8-9 godzin. Tutaj autobus odjechał z dworca i dojechał do celu co do minuty zgodnie z rozkładem.

Było już po zachodzie słońca jak dojechałem do Nanning. Myślę, że podobnie jak ja mało kto nawet słyszał tę nazwę, ale okazuje się, że to miasto jest dobrze zorganizowaną metropolią, w której żyje trzy i pół miliona ludzi. Nie mogłem oprzeć się porównaniom tego mało znanego miasta z Warszawą i pod każdym względem to porównanie wychodzi na korzyść Nanning. Oczywiście spodziewałem się, że są w Chinach takie miasta ale nie sądziłem , że pierwsze lepsze prowincjonalne miasto będzie tak rozwinięte. To miasto na dodatek nie jest nawet żadnym centrum turystycznym i turystów widzę mało. Oznacza to, że nie jest to na pokaz, że Chińczycy po prostu tak w miastach żyją. Dopuszczam do siebie jednak myśl, że ponieważ przyjechałem tu z biednej Kambodży i biednego Wietnamu, moja ocena rozwinięcia i bogactwa może być trochę zaburzona, chociaż nie sądzę, żeby była bardzo zaburzona.

Chińczycy szybko się bogacą i lubią to pokazywać. Szczycą się tym na każdym kroku i cieszy ich bardzo to co daje nadzieję, że będą bogacić się dalej.
Na ulicach rewia mody, centrum miasta dosłownie zalewają luksusowe samochody i długie na 10 metrów limuzyny, poza tym na każdym rogu różne sklepy przednich marek zachodnich, których próżno by szukać w Warszawie. Widzę, że są tu obecne i na dodatek bardzo widoczne firmy wszystkich liczących się gospodarek świata. Poza tym nawet same rządy niektórych krajów na różny sposób starają się promować i reklamować. Mniejsze państwa też starają się zaistnieć w takim Nanning - nawet te maluchy z naszej części kontynentu. A Nanning jest jedynie chińską prowincją. Mimo to, każdy chce w Chinach być obecny, nawet w tym mieście, bo każdy wie, że tu się przenosi świat biznesu. No może prawie każdy, bo takie państwa jak Polska jednak nie są tu obecne, a na pewno takich państewek tu nie widać, ale to mnie w ogóle już nie dziwi.

Swoją drogą ''Zachód'’ ma z pewnością problem z akceptacją chińskiego sukcesu, który osiągany jest z pominięciem większości zachodnich dogmatów dotyczących demokracji i prawa. Określenie systemu panującego w Chinach jest bardzo skomplikowane i trudne do zgeneralizowania. Pewne jest na razie to, że nie jest prawdą powszechnie powtarzana teza, że Chiny są komunistyczne, a Unia Europejska i USA kapitalistyczne. Myślę, że bez trudu dałoby radę obronić tezę całkiem odwrotną.


Chińczycy są bardzo uprzejmi i mili. Pomimo oczywistej trudności w orientacji jaką tu mam - nie sposób się zgubić. Nazwy ulic są tylko po chińsku, brak często numerów domów, tak więc ślęczę nad mapą porównując chińskie znaki i może to trwać bardzo długo ale wtedy, gdy ktoś widzi, że szukam na mapie jakiegoś punktu – podchodzi, pomaga, wydzwania swoją komórką, żeby potwierdzić kierunek, a kilka razy ludzie poświęcili kilkanaście minut swojego czasu tylko po to, żeby mnie odprowadzić tam , gdzie chciałem pójść. To jest bardzo pomocne. Gdy im dziękuję w łamanym chińskim - zawsze słyszę po angielsku '‘Proszę bardzo, cieszę się, że mogłam(-em) pomóc, witamy w Nanning w Chinach’'.
Nie widzę też w nich agresji czy skłonności do bójek i kłótni jaką aż nadto często obserwowałem w innych azjatyckich krajach. Może to wpływ odpowiedniego ‘'bogacenia’' się narodu, który wpaja jednostkom, że bójka i zwada nie przystoją człowiekowi zamożnemu.
Podobny obraz Chińczyków obserwowałem w innych krajach - w Papui albo na Wyspach Salomona. Cicho, spokojnie ale metodycznie dochodzili tam do bogactwa nie tracąc czasu na zwadę czy bójkę.

Jestem bardzo miło zaskoczony Chinami, bo prawdę mówiąc nie wiedziałem czego się po tym kraju spodziewać. Jest mi trochę głupio, że nie znam chociaż trochę chińskiego i żałuję tego. Dlatego już dziś nauczyłem się kilkunastu podstawowych zwrotów po chińsku, a przez najbliższe dni postaram się douczyć jeszcze kilkadziesiąt. Język chiński jest być może tak trudny jak tajski, khmerski czy wietnamski, ale za dziesięć lat chiński lub jego podstawy będą tak do przyjęcia jak angielski dzisiaj.



16 października, Nanning, Chiny .

Cały dzień spędziłem na zwiedzaniu miasta. Trafiłem też do mniej ubogich dystryktów ale nawet tam wszędzie trwa przebudowa, której zaawansowanie każe przypuszczać, że za rok miasto będzie całkiem odnowione. Imponujące jest tempo pracy. To - co pomiędzy Odrą i Wisłą zajmuje lat kilkanaście - tutaj jest robione w rok.
Na ulicach miast są billboardy przedstawiające pp. Mao Zedong’a, Deng Xiaoping’a i Jiang Zemin’a, a obok nich napis ‘'zjednoczeni by budować Nanning’'. No i co trzeba oddać - widać na każdym kroku, że praca wre.



20 października, Changsha, Prowincja Hunan.

Po nocy spędzonej w pociągu dojechałem do Changsha w prowincji Hunan. Trafiłem tutaj na dość chłodny dzień, tak więc po raz pierwszy od wielu miesięcy założyłem na siebie cieplejsze ubranie. Chyba po raz ostatni w kwietniu na Tasmanii je miałem na sobie, tak więc czuję się trochę ciężko w skarpetkach, masywnych butach i polarze. Miasto Changsha nie zrobiło na mnie tak pozytywnego wrażenia jak Nanning. Na dodatek smog jest tak masywny, że wysokie budynki nikną w jego chmurze. Powietrze jest przesączone wilgocią i pyłem. Po jednym dniu w mieście czuję to w płucach i głucho kaszlę. Dziś było wietrznie ale pomimo to chmura smogowa w ogóle się nie rozwiała. Musi wisieć całymi miesiącami nad miastem niszcząc powoli płuca mieszkańców.


Ludzie - tak jak w Nanning - są bardzo sympatyczni i zacznę uznawać, że jest to typowa dla tej całej nacji cecha. Gdy byłem w Nanning powiedziano mi, że Chinki z tej prowincji mają bielszą skórę i dlatego są uznawane za najładniejsze ze wszystkich krajów chińskich. Na południu zauważyłem, że wywoływało to nieco zazdrości ale z tego ,co zdążyłem zaobserwować - całkowicie niepotrzebnie. Ponieważ jadę na północ- widzę delikatną zmianę w kształcie tutejszych czaszek, a najbardziej rzucająca się w oczy zmiana dotyczy kości jarzmowej. Poza tym - porównując ze swoim wzrostem – widzę, że ludzie w tej prowincji są znacznie wyżsi niż w Nanning. Są też inne delikatne zmiany jakie łatwo dostrzec. W prowincji Hunan język mandaryński - czyli ‘'chiński'’ w naszym rozumieniu- ma silne wpływy języka xiang. To co się nauczyłem chińskiego w Nanning na nic się tu nie może przydać. W Nanning wpływy miał kantoński - tutaj Xian i nawet jeśli pismo jest takie samo wymowa bardzo różna. Tutejsza odmiana różni się dość mocno właśnie w wymowie. Nawet najprostsze wyrazy się różnią - chociaż niektóre dość mało. Np wymowa dzień dobry (jak się masz) w Nanning to NiHao, a w Changsha jest to już NiHa bez końcowego ‘o’. Ale to najmniejszy problem. Inne wyrazy są kompletnie różne. Tylko w drodze do Szanghaju przejadę przez wpływy języka Gan i Wu. Każdym z tych wymienionych języków porozumiewa się więcej ludzi niż językiem polskim.

Dzisiaj widziałem jak odbywa się pisanie smsa po chińsku. Jest oczywiste, że kilka tysięcy znaków nie może pomieścić się na typowej klawiaturze. Obsługa klawiatury w komputerze i telefonie wymaga transkrypcji i jest to trudne nawet dla Chińczyków. Opuszczenie znaków diakrytycznych w polskim jedynie w małym procencie wyrazów zostawia problem ze zrozumieniem. '‘Laka'’ może oznaczać zarówno mianownik jak i narzędnik liczby pojedynczej rzeczownika łąka (łąką). Tutaj dotyczy to każdego znaku i każdego wyrazu w znacznie większym stopniu.




21 października. Changsha, Prowincja Hunan.

Changsha według mnie jest brzydszym miastem niż Nanning. Pomimo to uważam, że jest miastem lepiej zorganizowanym. Jak na razie widzę, że miasta chińskie mają bardzo dobrą organizację. Changsha ma około 6 milionów mieszkańców. A jednak ruch kołowy jest bardzo sprawny i brak korków nawet w newralgicznych godzinach. Brak jest tutaj tramwajów, ale autobusy miejskie jeżdżą bardzo często i są bardzo czyste, punktualne i tanie (bilet kosztuje 40 groszy). Ulice czyste i ciągle widać służby sprzątające. Doprawdy jeśli chodzi o organizację i o standard życia mieszkańców, to nie ma się tu czego przyczepić.

Dziś rozmawiałem o tym z czternastoma osobami. Po takich rozmowach mój obraz Chin ewoluuje. Dodaje do niego kolejne cegiełki, które jednak w ogóle nie pasują do rzeczywistości podawanej w zachodnich mediach. Dziś jestem przekonany, że gdyby w Chinach odbyły się wolne, demokratyczne wybory - rządząca Komunistyczna Partia Chin zdobyłaby zdecydowaną większość i łatwo by je wygrała. Po pierwsze ludzie nie boją się i krytykują otwarcie pewne działania partii i nie lądują za to od razu w więzieniach jak Zachód mógłby przypuszczać. Po drugie ta krytyka poza ogólnym szpiegowaniem obywateli dotyka detali i głównie dotyczy blokowania stron www z portalami społecznościowymi. Ogólnie mieszkańcy są bardzo zadowoleni z kierunku w jakim Chiny Ludowe zmierzają. Ludziom się tu po prostu dobrze żyje i przed światem nie mają się czego wstydzić. Trochę byłem tym zdziwiony, ale tak to zostało mi przedstawione. Początkowo rozmawiałem w grupie czteroosobowej i każdy stwierdził, że Partia robi świetną robotę. Ponieważ nie chciałem za łatwo w to uwierzyć zacząłem rozmawiać z innymi ludźmi myśląc, że zaraz ktoś złamie i rozsypie w proch popularność partii. Nic z tych rzeczy. Rozmawiałem głównie z ludźmi młodymi i aktywnymi zawodowo. Ludzie widzą rozwój miast, sprawną komunikację, nowoczesne autostrady, punktualne koleje, porządek na ulicach i wszędzie nowe obiekty sportowe. To się przekłada na wszelkie sukcesy, a wzrost gospodarczy i liczba medali olimpijskich nie są przypadkiem. Ludzie są z tego dumni i mają dużą chęć i energię, żeby być w wielu dziedzinach numerem Jeden. Poza tym - nie obca im jest świadomość, że to do nich należy przyszłość. Na dodatek większość z nich w ogóle nie chce w Chinach widzieć demokracji, bo uważają, że przyniesie to chaos, korupcję i walki polityczne. Według nich demokracja jest dobra dla świata zachodniego ale i tak ciągle słyszą o kolejnych aferach w krajach demokratycznych. Według nich chińscy ‘'obrońcy’' demokracji są jedynie cwaniakami, którzy chcą się tu po prostu dobrze ustawić. Ludzie wypowiadają się o ich walce z lekką ironią i bez większego zainteresowania. Fakt, że są na różne sposoby wspierani przez zachód jest dla Chińczyków gorzką pigułką.
Często od nich słyszę, że zachodnie media traktują ich wybiórczo i niesprawiedliwie. Z tego co tu zaobserwowałem - muszę się z Chińczykami zgodzić.
Chińczycy nie rozumieją dlaczego histerycznie zlaicyzowany Zachód popiera rządy tybetańskich mnichów w Tybecie przeciwko świeckim i antyreligijnym Chinom. Chyba Zachód nie sądzi, że mnisi w niepodległym Tybecie wprowadzą od razu demokrację i przyjmą w podskokach Kartę Praw Podstawowych, parytety i inne podobne zachodnie wynalazki. Dlaczego próbuje się oderwać Tybet, a sprzeciwia się oderwaniu od Hiszpanii Kraju Basków. Odrywa od Serbii Kosowo, a równocześnie walczy o zjednoczenie Cypru. No i nie rozumieją awantury o uwolnienie juana. Z tego co widzę, nie zdziwiłbym się, gdyby uwolnienie kursu juana doprowadziło do jego 50 procentowej, a może nawet większej aprecjacji.
Ja nie chciałem nawet bronić dzisiejszej zachodniej logiki, bo musiałbym bronić hipokryzji i chociaż Chiny mają wiele wad, to w wielu sprawach Chińczycy mają rację.

Internet, częściowo cenzurowany, chociaż bardzo nieznacznie - daje tym ludziom pojęcie o świecie i mogą stawiać swoje pytania i szukać na nie odpowiedzi porównując sytuacje zaistniałe w innych krajach. Młodzi ludzie są dobrze wykształceni, bardzo pracowici ale skromni. Wiedzą, że to niedługo ich język będzie najważniejszy ale podchodzą do tego też bardzo skromnie. Ogólnie skromność jaką mają w sobie Chińczycy jest bardzo mila.
Mają pełną świadomość jak wiele błędnych ocen Chin funkcjonuje na Zachodzie i jak wiele słów oceniających ten kraj już nic nie znaczy. Chiński filozof Konfucjusz mawiał: ‘'Gdy słowa tracą swoje znaczenie, ludzie tracą wolność'’. Wiele razy spotykam się w Chinach z tym filozofem rozmawiając z ludźmi. Zgadzam się, że Zachód pomieszał już chyba wszystkie możliwe pojęcia - Komunizm nie oznacza komunizmu, socjalizm-socjalizmu, liberalizm –liberalizmu, demokracja- demokracji.

W ocenie Chińczyków Zachód ma im coraz mniej do zaoferowania. Rozmawialiśmy też o moim kraju (dość trafnie traktują go jak post-komunistyczny a nie zachodni) i przyznaję, że mieli o nim dużą wiedzę (eheu!). Oni mają świadomość jaki chaos, korupcja i naginanie prawa panuje w Polsce. Pokazywali mi w jakiejś chińskiej gazecie artykuł o problemach w Polsce i było przy tym trochę śmiechu. Zresztą nie tylko w Chinach tak się postrzega sposób administracji ziemiami miedzy Odra a Bugiem. Polska jest tu ‘'bananową'’ egzotyką jak jakiś Laos albo jakaś Gwatemala dla Polaków. Każdy w, że coś takiego jest i, że jest tam straszny bałagan, pewnie bieda i korupcja ale poza tym nie ma sensu poświęcać swojego czasu na dociekanie. Brak jakichś pozytywnych skojarzeń z Polską. O negatywach świat wie z wolnego internetu doskonale, tego pomimo politycznej chęci nie da się ukryć. Tym którzy mówią o polskim sukcesie i wierzą w ten sukces polecam wycieczkę do Chin.
Spytano mnie nawet co Polakom dała demokracja poza możliwością podróży bez wiz i to tylko do niektórych krajów. Nie od dziś wiadomo, że im dalej na wschód od Łaby tym gorzej się udaje demokracja. A na wschód od Odry bywało i bywa już z tym bardzo różnie i demokracja z reguły załamuje się pod korupcją. Tak więc - jeśli nawet narody słowiańskie mają z tym problem - nie ma się co dziwić, że Chińczycy tego tworu po prostu nie chcą. Mają szczęście, że są tak silnym krajem, że nikt im na siłę demokracji nie wszczepi (dla ich dobra oczywiście - kosztem parudziesięciu tysięcy trupów) jak to miało miejsce w Iraku i Afganistanie.

Demokracja jest jednym z aksjomatów świata zachodniego, dla którego jest pojęciem nie wymagającym dowodu.



22 października. Changsha, Prowincja Hunan,

Mam niecały tydzień, żeby dojechać do Szanghaju. Dziś jednak okazało się, że ze względu na Expo 2010 w Szanghaju , pociągi i autobusy porezerwowane. Dziennie jest kilkanaście pociągów do tego miasta, a mimo to brak miejsc. To oddaje ogrom zaludnienia tego kraju. Na dworcach kolejowych non stop są długie - na godzinę stania- kolejki. Recepcja w moim hotelu próbowała coś załatwić ale się nie dało. Jutro trzeba będzie znów próbować.

W tym kraju mam szczęście spotykać bardzo mile osoby. Dzisiejszy spędziłem z pewną Chinką, która zatrzymała się w tym samym hotelu. Jakimś przypadkiem podobno jechaliśmy tym samym pociągiem z Nanning do Changsha, ale ja podczas drogi zająłem się czytaniem i niestety nie mogłem tego odnotować. Chińczycy mają swoje chińskie imiona, które są nadane przez rodziców i mogą oznaczać dosłownie wszystko - bez reguł jakie ograniczają np. polskich rodziców. Jak dziecko zaczyna dorastać rodzice tłumaczą mu dokładne znaczenie jego imienia, ponieważ często samo przesłanie imienia może nie być do końca zrozumiane. Ta Chinka powiedziała mi, że do końca nie wie jaki dokładny przekaz rodzice chcieli jej przekazać imieniem, ponieważ oboje zmarli gdy miała dwa lata. Poszukuje dokładnego znaczenia tego imienia ale już nigdy nie uzyska na to odpowiedzi. Tak więc samo znaczenie w chińskim jest owiane tajemnicą, a jakiekolwiek tłumaczenie na angielski nie jest w stanie oddać ukrytych tutaj znaczeń, które zrozumie tylko ktoś kto posiada chińską duszę. Poza imieniem chińskim - Chińczycy (prawdopodobnie tylko młodzi ludzie ) przybierają sobie sami imiona świata zachodniego według ich własnego uznania. To głównie dlatego, że obcokrajowcy potrzebują czasu, żeby zacząć dobrze wymawiać chińskie imię. Do tego czasu w operowaniu jest imię zachodnie.
Gdybym został w Chinach dłużej - na tyle długo, żebym mógł zostać dokładniej przez mieszkańców poznany - otrzymałbym oprócz mojego własnego - imię chińskie. Dostałem już nawet propozycje takiego imienia. Często są to imiona zbliżające człowieka w jakimś stopniu do natury.

Co do nazwisk - gdy bylem w Szanghaju pewna przesympatyczna Chinka, którą miałem przyjemność poznać w hostelu, wytłumaczyła mi, że w Chinach od zarania państwowości istniało około 500 nazwisk. W późniejszym okresie one ewoluowały ale każde dzisiejsze nowoczesne nazwisko chińskie pochodzi od tej pierwszej pięćsetki.


23 października,Changsha,

Udało się kupić bilet do Szanghaju, ale z Wuhan a nie z Changsha. Teraz muszę jakoś dojechać do Wuhan ale to już będzie chyba mniejszy problem.

Dzisiaj z moją znajomą Chinką poszliśmy do szkoły podstawowej, w której ona miała spotkanie z kadrą nauczycielską. Zaproponowała żebyśmy tam poszli razem i tak się też stało. Zawód nauczyciela oprócz urzędnika państwowego i lekarza jest w Chinach najbardziej pożądany. Przekłada się to na zarobki. Przy średniej pensji krajowej w wysokości 1300 PLN nauczyciele zarabiają 2200 PLN. Szkoła podstawowa jest w Chinach bezpłatna, a płatne są studia wyższe, ale jest to raczej symboliczna kwota 6000 yuanów rocznie czyli około 2600 PLN.


Wracając do naszej wycieczki do szkoły:
W szkole poczekałem na nią pół godziny aż załatwiła swoją sprawę, a później oprowadziła mnie po szkolnych obiektach. Poszliśmy na stadion, gdzie akurat była lekcja WF dla dzieci około 10 letnich. Dzieci (koedukacyjnie) biegały po bieżni i podobno były na trasie już od trzech kilometrów ale biegły w dalszym ciągu. Kilkoro z nich już z nienaturalnie przekrzywioną ze zmęczenia głową, niektóre walczyły z kolką trzymając się za brzuch, u wszystkich na twarzach widać było grymas zmęczenia. Pomimo to wszystkie dzielnie biegły dalej, automatyzując ruchy, próbując zwalczyć dług tlenowy i dając z siebie wszystko, żeby uzyskać jak najlepsze miejsce. Nie było mowy o obijaniu się. Ich wysiłek był tak wielki, że myślałem, że trener (nauczyciel) lada moment będzie musiał przerwać bieg, żeby dzieciaki nie poprzewracały się i nie poumierały na bieżni ze zmęczenia. Nic z tych rzeczy - nie dość, że trener nie przerywał, to nie miał nawet na to ochoty. Głośno i stanowczo poganiał je trzymając w reku stoper.

Nieopodal był szkolny basen i też tam zajrzeliśmy. W ciągu tej krótkiej chwili, gdy tam byliśmy dzieci w podobnym wieku przepłynęły 100 metrów delfinem, a później - bez odpoczynku - od razu przeszły do kraula ! W kraulu oddychały mało technicznie, bo ‘'na dwa',’ a nie ‘'na trzy’' ale to pewnie przez dług tlenowy po bardzo męczącym delfinie. Nie widziałem dalszego treningu ale podobno pływają bez przerwy po pół godziny zmieniając style i wplatając w to tak wyczerpującego delfina , następnie robią minutową przerwę poza wodą i kontynuują kolejne pół godziny.

To nie była szkoła sportowa ale zwykła szkoła podstawowa bez żadnej elitarności i specjalizacji. Trochę trudno mi sobie wyobrazić jak w takim razie wygląda trening w specjalistycznej szkole sportowej. Zwykła lekcja WF przypominała tutaj profesjonalny trening. Chyba nie pomylę się bardzo przyjmując, że tak samo wygląda to w tysiącach innych chińskich szkół. Jest tu w sporcie (i nie tylko) nastawienie nie tylko na samą motorykę ale głównie na wytrzymałość, której skala mnie bardzo zadziwiła. Zadziwiła mnie też determinacja dzieciaków, ich chęci i duch współzawodnictwa.
Ja nie mam porównania z polskim systemem ale nie zdziwię się jeśli ten polski polega na rzuceniu piłki i komendzie '‘grajcie'’.
O tych intensywnych, chińskich metodach rozmawiałem z krajowcami i dowiedziałem się, że to jest normalna procedura. Podobno to nie jest jeszcze nic intensywnego w porównaniu z gimnastyką artystyczną, gdzie jest najtrudniej i konkurencja największa. Tutaj od dzieci z najmłodszych klas bardzo dużo się wymaga. One muszą się nauczyć i zaakceptować, że oczekuje się od nich maksimum wysiłku w każdej dziedzinie. Szkoły podstawowe od 2003 roku są bezpłatne i rząd chce widzieć wyniki skoro za to płaci. Powtarza się im w kółko, ‘'żeby stać w miejscu musicie biec tak szybko jak potraficie’' , Mali Chińczycy z pokorą się temu poddają. Naród ogólnie jest pokorny - (może to w jakimś stopniu oznaczać złamanie) - ale w porównaniu z rachitycznymi narodami zachodnimi przyniesie to rezultaty i współzawodnictwo z nimi będzie jednostronne.


To jest pokolenie przyszłych chińskich mistrzów olimpijskich - i bardzo dobrze jeśli tak będzie, bo tak ciężką pracę trzeba nagradzać. Przykro kontrastuje z tym propagowany w Polsce przez pewne ‘'nowoczesne elity'’ - nasz polski model wychowania młodzieży pod hasłem ‘'Róbta co chceta'’. Jestem przekonany, że te chińskie dzieciaki za kilkanaście lat o sobie przypomną zdobywając liczne laury. A jak przypomni o sobie pokolenie '‘róbta co chceta’'?


I gdy w koncu wydaje ci sie, że zaczynasz rozumiec Chiny- na placu w centrum miasta widzisz cos takiego....






24 października. Wuhan, prowincja Hubei, Chiny,

Coraz bardziej przekonuję się do tej nacji. Moja chińska znajoma była na tyle miła, że pojechała ze mną aż do Wuhan, chociaż w ogóle nie miała tego w planach. Wuhan jest jej dawnym miastem uniwersyteckim i zaproponowała, że mi je pokaże. Z przyjemnością skorzystałem.
Po trzech godzinach drogi ‘'pociągiem wielkiej prędkości'’ czyli chińskim TGV dojechaliśmy do Wuhan. Jakość podróży odpowiadała pociągom w Europie Zachodniej. Było może nawet lepiej, ponieważ wagony są nowe, czyste i świeże. Trochę się zdrzemnąłem podczas drogi, bo wyjechaliśmy o świcie, a ja byłem mocno zmęczony, bo marnie tej nocy spałem. Co do miasta Wuhan - oboje zgodziliśmy się, że miasto Wuhan nie jest najpiękniejszym z miast. Trochę za dużo szarego cementu jak dla mnie.

W pociągu dosiadł się do nas Chińczyk, który okazał się być pierwszą osobą, która narzekała bardzo na rząd i partię. Głównie chodziło o drogi transport (trasa Changsha – Wuhan 350 km za 50 złotych polskich), drogą opiekę medyczną i brak przyzwoitych emerytur. Przekonywał mnie, że w moim kraju jest pod tym względem lepiej. Dodam tylko, że ten Chińczyk zarabiając średnią krajową zapłacił w ubiegłym roku 0.3 % podatku dochodowego (trzy razy się upewniałem czy to rzeczywiście ta wielkość).

Od południa do wieczora zwiedzanie miasta. Jest trochę zimno i mocno wieje. Lokalne jedzenie jest całkiem inne niż na południu i tak bardzo mi nie smakuje. Jest według mnie niedogotowane choć mocno przyprawione.
Feng shui, które robi taką furorę na Zachodzie, tutaj nie jest aż tak ważne jak mógłbym przypuszczać. Jak się dziś dowiedziałem - częsta jest pośród samych Chińczyków opinia, że jest to nic innego jak zbiór chińskich zabobonów, który pewne zachodnie kręgi płynąc z nurtem oczywistej mody - nazywają mistyczną filozofia Wschodu. Po raz kolejny dowiaduję się, ze Zachód inspiruje się w Chinach dokładnie tym, co ma sam ale walczy z tym jako synonimem zacofania. Chodzi o to, że niektórzy zafascynowani feng shui wielu rzeczy nie doczytali i wybrali najbardziej ciekawe wątki. Uważają się jednak za znawców i często chcą Chińczyków reedukować w tych kompozycjach. Chińczyków ta wybiórczość bawi, bo nawet dla nich niektóre ‘'elementy'’ feng shui są ekstremalnie zabobonne. Najśmieszniejsze jest to, że ludzie, którzy za wszelką cenę chcę być '‘na topie'’ kupują to, bo jest odpowiednio zapakowane. Moja chińska koleżanka, znająca angielski, francuski i niemiecki - i jak mogłem zauważyć- bardzo oczytana - skomentowała to mówiąc, że to typowe dla zachodnich humanistów – z nieprzeczytanym Joyce’m i niedokończonym Proust’em , bardzo szybko łapiących się na lep feng shui. Po raz kolejny upada mit Zachodu.




Wuhan-Szanghaj, 25-27 października.


One thing is certain, that life flies.
One thing is certain, and the Rest is Lies.
The Flower that once has blown for ever dies.


Siedzieliśmy na ławce i odpoczywaliśmy nieopodal Pagody żółtego żurawia, gdy podeszła do nas młoda dziewczyna z białą parasolką w błękitne kwiatki i z delikatnym uśmiechem na twarzy wręczyła nam ozdobną kartkę z misternie wykaligrafowanym tekstem po chińsku i angielsku. Po chwili skinęła głową lekko przechylając ją na bok i bez słowa ale z gracją w ruchach oddaliła się. Nie widzieliśmy jej już więcej.
Na kartce była treść bardzo starego rubajjatu perskiego poety Omara Khayyam’a, którą pozwoliłem sobie wyżej umieścić w angielskim przekładzie p. Edwarda Fitzgerard’a z 1859 roku. Próbowałem później znaleźć w internecie polskie tłumaczenie ale nie udało mi się, dlatego nie wiem czy na polski w ogóle został przetłumaczony. Na potrzeby bloga przetłumaczyłem go jak najlepiej umiałem.

Jedna rzecz jest pewna, że życie minie.
Jedna rzecz jest pewna, a w reszcie kłamstwo płynie,
Kwiat, który kiedyś kwitł, na zawsze zginie.

Wieczór.
Przez miasto Wuhan przepływa rzeka Jangcy, która tutaj ma około kilometra szerokości. Tak duża rzeka zdominowała charakter miasta i podzieliła je na dwie części. Rzeka jest tak szeroka, że gdy jest słaba pogoda - tak jak dzisiaj - prawie nie widać jej drugiego brzegu. Wieczorem przeprawiliśmy się przez rzekę i pojechaliśmy do drugiej części miasta. W zasadzie można powiedzieć, że Wuhan to dwa odrębne organizmy miejskie. Nawet mieszkańcy wykorzystują tą odrębność do sygnalizowania pewnych lokalnych animozji. Jak się dowiedziałem - różnicy w dialekcie nie ma, ale w mentalności ludzi jest.

26-go rano pożegnałem się z moją chińską koleżanką i pociągiem pojechałem do Szanghaju. Dystans pomiędzy dwoma miastami to 1000 kilometrów czyli jak ze Świnoujścia do Ustrzyk. Pomimo tej odległości - po 5 i pół godzinie byłem w Szanghaju. To może choć trochę obrazować jak Chiny mają rozwiniętą infrastrukturę transportowa.
Sam Szanghaj jest przyjemnym miastem, a na każdym kroku widać duży rozmach. Niestety, jeden zaledwie dzień spędziłem w Szanghaju i przyszedł w końcu dzień, w którym muszę opuścić Chiny choć robię to niechętnie, bo ten kraj i jego mieszkańcy pozostawili po sobie jak najlepsze wrażenia. Rano 27- go bez mała teleportowałem się Maglevem (300 km/h) na lotnisko. Będąc tam starałem się nie zwracać uwagi na surowe miny chińskich celników, żeby nie psuć ogólnego obrazu i po kilku godzinach lotem Delty (opóźnionym o dwie godziny) wyleciałem z tego kraju. Moje wyobrażenie Chin jeszcze kilka tygodni temu było całkowicie różne od rzeczywistego. Chiny dają do myślenia . Wyruszam teraz do Japonii. Japonia będzie musiała dać z siebie wszystko, żeby mnie zadowolić, bo rozpieściły mnie dwa tygodnie w Chinach, które stawiają bardzo wysoko poprzeczkę.



No comments:

Post a Comment