"Zjednoczeni by budowac Chiny"
15 października
Opuściłem
Hanoi i po trzynastu godzinach drogi dojechałem do Nanning w
Chinach. Planowałem dziś co prawda dojechać zaledwie do osady Lang
Son nieopodal granicy i tam spędzić no, ale po dojechaniu tam
stwierdziłem, że jest tak mało interesującym miejscem, że
podjąłem decyzję o niezwłocznym przekroczeniu granicy. Z
mieszanymi uczuciami opuściłem Wietnam, bo nie ukrywam że mam
sympatię do tego kraju. Myślałem, żeby jeszcze trochę tu zostać,
ale z drugiej strony przeważyła chęć zobaczenia południa Chin
kontynentalnych. Przekraczając granicę wietnamsko-chińską
poczułem, że wjechałem do innego świata. Po infrastrukturze,
porządku i organizacji widać, że Chiny są nieporównywalnie
bogatszym i bardziej rozwiniętym krajem niż Wietnam, Kambodża czy
Tajlandia. Tuz za samą granicą ta zmiana jest uderzająco duża i
można ją porównać do przekroczenia granicy polsko-niemieckiej, bo
jak najbardziej ta granica (według mnie nawet wiele granic) tam
ciągle jest. Każdy łatwo wyczuje zmianę w jakości, organizacji i
porządku. Tak samo na granicy wietnamsko-chińskiej. Różnice widać
od razu.
Z
granicy, nie znając jeszcze lokalnych cen - kosmicznie przepłacając
dojechałem taksówką do Pingxiang. To - jak na chińskie warunki -
mała mieścina. Tam zostałem zaledwie godzinę i autobusem
pojechałem dalej, do miasta Nanning. Do Nanning jest około 200 km
ale cała droga, to zaledwie 3 godziny po bardzo porządnej
autostradzie. Podświadomie porównuję to z Wietnamem, bo tam taki
dystans pokonywałem w 8-9 godzin. Tutaj autobus odjechał z dworca i
dojechał do celu co do minuty zgodnie z rozkładem.
Było
już po zachodzie słońca jak dojechałem do Nanning. Myślę, że
podobnie jak ja mało kto nawet słyszał tę nazwę, ale okazuje
się, że to miasto jest dobrze zorganizowaną metropolią, w której
żyje trzy i pół miliona ludzi. Nie mogłem oprzeć się
porównaniom tego mało znanego miasta z Warszawą i pod każdym
względem to porównanie wychodzi na korzyść Nanning. Oczywiście
spodziewałem się, że są w Chinach takie miasta ale nie sądziłem
, że pierwsze lepsze prowincjonalne miasto będzie tak rozwinięte.
To miasto na dodatek nie jest nawet żadnym centrum turystycznym i
turystów widzę mało. Oznacza to, że nie jest to na pokaz, że
Chińczycy po prostu tak w miastach żyją. Dopuszczam do siebie
jednak myśl, że ponieważ przyjechałem tu z biednej Kambodży i
biednego Wietnamu, moja ocena rozwinięcia i bogactwa może być
trochę zaburzona, chociaż nie sądzę, żeby była bardzo
zaburzona.
Chińczycy
szybko się bogacą i lubią to pokazywać. Szczycą się tym na
każdym kroku i cieszy ich bardzo to co daje nadzieję, że będą
bogacić się dalej.
Na
ulicach rewia mody, centrum miasta dosłownie zalewają luksusowe
samochody i długie na 10 metrów limuzyny, poza tym na każdym rogu
różne sklepy przednich marek zachodnich, których próżno by
szukać w Warszawie. Widzę, że są tu obecne i na dodatek bardzo
widoczne firmy wszystkich liczących się gospodarek świata. Poza
tym nawet same rządy niektórych krajów na różny sposób starają
się promować i reklamować. Mniejsze państwa też starają się
zaistnieć w takim Nanning - nawet te maluchy z naszej części
kontynentu. A Nanning jest jedynie chińską prowincją. Mimo to,
każdy chce w Chinach być obecny, nawet w tym mieście, bo każdy
wie, że tu się przenosi świat biznesu. No może prawie każdy, bo
takie państwa jak Polska jednak nie są tu obecne, a na pewno takich
państewek tu nie widać, ale to mnie w ogóle już nie dziwi.
Swoją
drogą ''Zachód'’ ma z pewnością problem z akceptacją
chińskiego sukcesu, który osiągany jest z pominięciem większości
zachodnich dogmatów dotyczących demokracji i prawa. Określenie
systemu panującego w Chinach jest bardzo skomplikowane i trudne do
zgeneralizowania. Pewne jest na razie to, że nie jest prawdą
powszechnie powtarzana teza, że Chiny są komunistyczne, a Unia
Europejska i USA kapitalistyczne. Myślę, że bez trudu dałoby radę
obronić tezę całkiem odwrotną.
Chińczycy
są bardzo uprzejmi i mili. Pomimo oczywistej trudności w orientacji
jaką tu mam - nie sposób się zgubić. Nazwy ulic są tylko po
chińsku, brak często numerów domów, tak więc ślęczę nad mapą
porównując chińskie znaki i może to trwać bardzo długo ale
wtedy, gdy ktoś widzi, że szukam na mapie jakiegoś punktu –
podchodzi, pomaga, wydzwania swoją komórką, żeby potwierdzić
kierunek, a kilka razy ludzie poświęcili kilkanaście minut swojego
czasu tylko po to, żeby mnie odprowadzić tam , gdzie chciałem
pójść. To jest bardzo pomocne. Gdy im dziękuję w łamanym
chińskim - zawsze słyszę po angielsku '‘Proszę bardzo, cieszę
się, że mogłam(-em) pomóc, witamy w Nanning w Chinach’'.
Nie
widzę też w nich agresji czy skłonności do bójek i kłótni jaką
aż nadto często obserwowałem w innych azjatyckich krajach. Może
to wpływ odpowiedniego ‘'bogacenia’' się narodu, który wpaja
jednostkom, że bójka i zwada nie przystoją człowiekowi zamożnemu.
Podobny
obraz Chińczyków obserwowałem w innych krajach - w Papui albo na
Wyspach Salomona. Cicho, spokojnie ale metodycznie dochodzili tam do
bogactwa nie tracąc czasu na zwadę czy bójkę.
Jestem
bardzo miło zaskoczony Chinami, bo prawdę mówiąc nie wiedziałem
czego się po tym kraju spodziewać. Jest mi trochę głupio, że nie
znam chociaż trochę chińskiego i żałuję tego. Dlatego już
dziś nauczyłem się kilkunastu podstawowych zwrotów po chińsku,
a przez najbliższe dni postaram się douczyć jeszcze kilkadziesiąt.
Język chiński jest być może tak trudny jak tajski, khmerski czy
wietnamski, ale za dziesięć lat chiński lub jego podstawy będą
tak do przyjęcia jak angielski dzisiaj.
16
października, Nanning, Chiny .
Cały
dzień spędziłem na zwiedzaniu miasta. Trafiłem też do mniej
ubogich dystryktów ale nawet tam wszędzie trwa przebudowa, której
zaawansowanie każe przypuszczać, że za rok miasto będzie całkiem
odnowione. Imponujące jest tempo pracy. To - co pomiędzy Odrą i
Wisłą zajmuje lat kilkanaście - tutaj jest robione w rok.
Na
ulicach miast są billboardy przedstawiające pp. Mao Zedong’a,
Deng Xiaoping’a i Jiang Zemin’a, a obok nich napis ‘'zjednoczeni
by budować Nanning’'. No i co trzeba oddać - widać na każdym
kroku, że praca wre.
20
października, Changsha, Prowincja Hunan.
Po
nocy spędzonej w pociągu dojechałem do Changsha w prowincji Hunan.
Trafiłem tutaj na dość chłodny dzień, tak więc po raz pierwszy
od wielu miesięcy założyłem na siebie cieplejsze ubranie. Chyba
po raz ostatni w kwietniu na Tasmanii je miałem na sobie, tak więc
czuję się trochę ciężko w skarpetkach, masywnych butach i
polarze. Miasto Changsha nie zrobiło na mnie tak pozytywnego
wrażenia jak Nanning. Na dodatek smog jest tak masywny, że wysokie
budynki nikną w jego chmurze. Powietrze jest przesączone wilgocią
i pyłem. Po jednym dniu w mieście czuję to w płucach i głucho
kaszlę. Dziś było wietrznie ale pomimo to chmura smogowa w ogóle
się nie rozwiała. Musi wisieć całymi miesiącami nad miastem
niszcząc powoli płuca mieszkańców.
Ludzie
- tak jak w Nanning - są bardzo sympatyczni i zacznę uznawać, że
jest to typowa dla tej całej nacji cecha. Gdy byłem w Nanning
powiedziano mi, że Chinki z tej prowincji mają bielszą skórę i
dlatego są uznawane za najładniejsze ze wszystkich krajów
chińskich. Na południu zauważyłem, że wywoływało to nieco
zazdrości ale z tego ,co zdążyłem zaobserwować - całkowicie
niepotrzebnie. Ponieważ jadę na północ- widzę delikatną zmianę
w kształcie tutejszych czaszek, a najbardziej rzucająca się w oczy
zmiana dotyczy kości jarzmowej. Poza tym - porównując ze swoim
wzrostem – widzę, że ludzie w tej prowincji są znacznie wyżsi
niż w Nanning. Są też inne delikatne zmiany jakie łatwo dostrzec.
W prowincji Hunan język mandaryński - czyli ‘'chiński'’ w
naszym rozumieniu- ma silne wpływy języka xiang. To co się
nauczyłem chińskiego w Nanning na nic się tu nie może przydać.
W Nanning wpływy miał kantoński - tutaj Xian i nawet jeśli pismo
jest takie samo wymowa bardzo różna. Tutejsza odmiana różni się
dość mocno właśnie w wymowie. Nawet najprostsze wyrazy się
różnią - chociaż niektóre dość mało. Np wymowa dzień dobry
(jak się masz) w Nanning to NiHao, a w Changsha jest to już NiHa
bez końcowego ‘o’. Ale to najmniejszy problem. Inne wyrazy są
kompletnie różne. Tylko w drodze do Szanghaju przejadę przez
wpływy języka Gan i Wu. Każdym z tych wymienionych języków
porozumiewa się więcej ludzi niż językiem polskim.
Dzisiaj
widziałem jak odbywa się pisanie smsa po chińsku. Jest oczywiste,
że kilka tysięcy znaków nie może pomieścić się na typowej
klawiaturze. Obsługa klawiatury w komputerze i telefonie wymaga
transkrypcji i jest to trudne nawet dla Chińczyków. Opuszczenie
znaków diakrytycznych w polskim jedynie w małym procencie wyrazów
zostawia problem ze zrozumieniem. '‘Laka'’ może oznaczać
zarówno mianownik jak i narzędnik liczby pojedynczej rzeczownika
łąka (łąką). Tutaj dotyczy to każdego znaku i każdego wyrazu w
znacznie większym stopniu.
21
października. Changsha, Prowincja Hunan.
Changsha
według mnie jest brzydszym miastem niż Nanning. Pomimo to uważam,
że jest miastem lepiej zorganizowanym. Jak na razie widzę, że
miasta chińskie mają bardzo dobrą organizację. Changsha ma około
6 milionów mieszkańców. A jednak ruch kołowy jest bardzo sprawny
i brak korków nawet w newralgicznych godzinach. Brak jest tutaj
tramwajów, ale autobusy miejskie jeżdżą bardzo często i są
bardzo czyste, punktualne i tanie (bilet kosztuje 40 groszy). Ulice
czyste i ciągle widać służby sprzątające. Doprawdy jeśli
chodzi o organizację i o standard życia mieszkańców, to nie ma
się tu czego przyczepić.
Dziś
rozmawiałem o tym z czternastoma osobami. Po takich rozmowach mój
obraz Chin ewoluuje. Dodaje do niego kolejne cegiełki, które jednak
w ogóle nie pasują do rzeczywistości podawanej w zachodnich
mediach. Dziś jestem przekonany, że gdyby w Chinach odbyły się
wolne, demokratyczne wybory - rządząca Komunistyczna Partia Chin
zdobyłaby zdecydowaną większość i łatwo by je wygrała. Po
pierwsze ludzie nie boją się i krytykują otwarcie pewne działania
partii i nie lądują za to od razu w więzieniach jak Zachód mógłby
przypuszczać. Po drugie ta krytyka poza ogólnym szpiegowaniem
obywateli dotyka detali i głównie dotyczy blokowania stron www z
portalami społecznościowymi. Ogólnie mieszkańcy są bardzo
zadowoleni z kierunku w jakim Chiny Ludowe zmierzają. Ludziom się
tu po prostu dobrze żyje i przed światem nie mają się czego
wstydzić. Trochę byłem tym zdziwiony, ale tak to zostało mi
przedstawione. Początkowo rozmawiałem w grupie czteroosobowej i
każdy stwierdził, że Partia robi świetną robotę. Ponieważ
nie chciałem za łatwo w to uwierzyć zacząłem rozmawiać z innymi
ludźmi myśląc, że zaraz ktoś złamie i rozsypie w proch
popularność partii. Nic z tych rzeczy. Rozmawiałem głównie z
ludźmi młodymi i aktywnymi zawodowo. Ludzie widzą rozwój miast,
sprawną komunikację, nowoczesne autostrady, punktualne koleje,
porządek na ulicach i wszędzie nowe obiekty sportowe. To się
przekłada na wszelkie sukcesy, a wzrost gospodarczy i liczba medali
olimpijskich nie są przypadkiem. Ludzie są z tego dumni i mają
dużą chęć i energię, żeby być w wielu dziedzinach numerem
Jeden. Poza tym - nie obca im jest świadomość, że to do nich
należy przyszłość. Na dodatek większość z nich w ogóle nie
chce w Chinach widzieć demokracji, bo uważają, że przyniesie to
chaos, korupcję i walki polityczne. Według nich demokracja jest
dobra dla świata zachodniego ale i tak ciągle słyszą o kolejnych
aferach w krajach demokratycznych. Według nich chińscy ‘'obrońcy’'
demokracji są jedynie cwaniakami, którzy chcą się tu po prostu
dobrze ustawić. Ludzie wypowiadają się o ich walce z lekką ironią
i bez większego zainteresowania. Fakt, że są na różne sposoby
wspierani przez zachód jest dla Chińczyków gorzką pigułką.
Często
od nich słyszę, że zachodnie media traktują ich wybiórczo i
niesprawiedliwie. Z tego co tu zaobserwowałem - muszę się z
Chińczykami zgodzić.
Chińczycy
nie rozumieją dlaczego histerycznie zlaicyzowany Zachód popiera
rządy tybetańskich mnichów w Tybecie przeciwko świeckim i
antyreligijnym Chinom. Chyba Zachód nie sądzi, że mnisi w
niepodległym Tybecie wprowadzą od razu demokrację i przyjmą w
podskokach Kartę Praw Podstawowych, parytety i inne podobne
zachodnie wynalazki. Dlaczego próbuje się oderwać Tybet, a
sprzeciwia się oderwaniu od Hiszpanii Kraju Basków. Odrywa od
Serbii Kosowo, a równocześnie walczy o zjednoczenie Cypru. No i nie
rozumieją awantury o uwolnienie juana. Z tego co widzę, nie
zdziwiłbym się, gdyby uwolnienie kursu juana doprowadziło do jego
50 procentowej, a może nawet większej aprecjacji.
Ja
nie chciałem nawet bronić dzisiejszej zachodniej logiki, bo
musiałbym bronić hipokryzji i chociaż Chiny mają wiele wad, to w
wielu sprawach Chińczycy mają rację.
Internet,
częściowo cenzurowany, chociaż bardzo nieznacznie - daje tym
ludziom pojęcie o świecie i mogą stawiać swoje pytania i szukać
na nie odpowiedzi porównując sytuacje zaistniałe w innych krajach.
Młodzi ludzie są dobrze wykształceni, bardzo pracowici ale
skromni. Wiedzą, że to niedługo ich język będzie najważniejszy
ale podchodzą do tego też bardzo skromnie. Ogólnie skromność
jaką mają w sobie Chińczycy jest bardzo mila.
Mają
pełną świadomość jak wiele błędnych ocen Chin funkcjonuje na
Zachodzie i jak wiele słów oceniających ten kraj już nic nie
znaczy. Chiński filozof Konfucjusz mawiał: ‘'Gdy słowa tracą
swoje znaczenie, ludzie tracą wolność'’. Wiele razy spotykam się
w Chinach z tym filozofem rozmawiając z ludźmi. Zgadzam się, że
Zachód pomieszał już chyba wszystkie możliwe pojęcia - Komunizm
nie oznacza komunizmu, socjalizm-socjalizmu, liberalizm –liberalizmu,
demokracja- demokracji.
W
ocenie Chińczyków Zachód ma im coraz mniej do zaoferowania.
Rozmawialiśmy też o moim kraju (dość trafnie traktują go jak
post-komunistyczny a nie zachodni) i przyznaję, że mieli o nim dużą
wiedzę (eheu!). Oni mają świadomość jaki chaos, korupcja i
naginanie prawa panuje w Polsce. Pokazywali mi w jakiejś chińskiej
gazecie artykuł o problemach w Polsce i było przy tym trochę
śmiechu. Zresztą nie tylko w Chinach tak się postrzega sposób
administracji ziemiami miedzy Odra a Bugiem. Polska jest tu
‘'bananową'’ egzotyką jak jakiś Laos albo jakaś Gwatemala dla
Polaków. Każdy w, że coś takiego jest i, że jest tam straszny
bałagan, pewnie bieda i korupcja ale poza tym nie ma sensu poświęcać
swojego czasu na dociekanie. Brak jakichś pozytywnych skojarzeń z
Polską. O negatywach świat wie z wolnego internetu doskonale, tego
pomimo politycznej chęci nie da się ukryć. Tym którzy mówią o
polskim sukcesie i wierzą w ten sukces polecam wycieczkę do Chin.
Spytano
mnie nawet co Polakom dała demokracja poza możliwością podróży
bez wiz i to tylko do niektórych krajów. Nie od dziś wiadomo, że
im dalej na wschód od Łaby
tym
gorzej się udaje demokracja. A na wschód od Odry bywało i bywa już
z tym bardzo różnie i demokracja z reguły załamuje się pod
korupcją. Tak więc - jeśli nawet narody słowiańskie mają z tym
problem - nie ma się co dziwić, że Chińczycy tego tworu po prostu
nie chcą. Mają szczęście, że są tak silnym krajem, że nikt im
na siłę demokracji nie wszczepi (dla ich dobra oczywiście -
kosztem parudziesięciu tysięcy trupów) jak to miało miejsce w
Iraku i Afganistanie.
Demokracja
jest jednym z aksjomatów świata zachodniego, dla którego jest
pojęciem nie wymagającym dowodu.
22
października. Changsha, Prowincja Hunan,
Mam
niecały tydzień, żeby dojechać do Szanghaju. Dziś jednak okazało
się, że ze względu na Expo 2010 w Szanghaju , pociągi i autobusy
porezerwowane. Dziennie jest kilkanaście pociągów do tego miasta,
a mimo to brak miejsc. To oddaje ogrom zaludnienia tego kraju. Na
dworcach kolejowych non stop są długie - na godzinę stania-
kolejki. Recepcja w moim hotelu próbowała coś załatwić ale się
nie dało. Jutro trzeba będzie znów próbować.
W
tym kraju mam szczęście spotykać bardzo mile osoby. Dzisiejszy
spędziłem z pewną Chinką, która zatrzymała się w tym samym
hotelu. Jakimś przypadkiem podobno jechaliśmy tym samym pociągiem
z Nanning do Changsha, ale ja podczas drogi zająłem się czytaniem
i niestety nie mogłem tego odnotować. Chińczycy mają swoje
chińskie imiona, które są nadane przez rodziców i mogą oznaczać
dosłownie wszystko - bez reguł jakie ograniczają np. polskich
rodziców. Jak dziecko zaczyna dorastać rodzice tłumaczą mu
dokładne znaczenie jego imienia, ponieważ często samo przesłanie
imienia może nie być do końca zrozumiane. Ta Chinka powiedziała
mi, że do końca nie wie jaki dokładny przekaz rodzice chcieli jej
przekazać imieniem, ponieważ oboje zmarli gdy miała dwa lata.
Poszukuje dokładnego znaczenia tego imienia ale już nigdy nie
uzyska na to odpowiedzi. Tak więc samo znaczenie w chińskim jest
owiane tajemnicą, a jakiekolwiek tłumaczenie na angielski nie jest
w stanie oddać ukrytych tutaj znaczeń, które zrozumie tylko ktoś
kto posiada chińską duszę. Poza imieniem chińskim - Chińczycy
(prawdopodobnie tylko młodzi ludzie ) przybierają sobie sami imiona
świata zachodniego według ich własnego uznania. To głównie
dlatego, że obcokrajowcy potrzebują czasu, żeby zacząć dobrze
wymawiać chińskie imię. Do tego czasu w operowaniu jest imię
zachodnie.
Gdybym
został w Chinach dłużej - na tyle długo, żebym mógł zostać
dokładniej przez mieszkańców poznany - otrzymałbym oprócz mojego
własnego - imię chińskie. Dostałem już nawet propozycje takiego
imienia. Często są to imiona zbliżające człowieka w jakimś
stopniu do natury.
Co
do nazwisk - gdy bylem w Szanghaju pewna przesympatyczna Chinka,
którą miałem przyjemność poznać w hostelu, wytłumaczyła mi,
że w Chinach od zarania państwowości istniało około 500 nazwisk.
W późniejszym okresie one ewoluowały ale każde dzisiejsze
nowoczesne nazwisko chińskie pochodzi od tej pierwszej pięćsetki.
23
października,Changsha,
Udało
się kupić bilet do Szanghaju, ale z Wuhan a nie z Changsha. Teraz
muszę jakoś dojechać do Wuhan ale to już będzie chyba mniejszy
problem.
Dzisiaj
z moją znajomą Chinką poszliśmy do szkoły podstawowej, w której
ona miała spotkanie z kadrą nauczycielską. Zaproponowała żebyśmy
tam poszli razem i tak się też stało. Zawód nauczyciela oprócz
urzędnika państwowego i lekarza jest w Chinach najbardziej
pożądany. Przekłada się to na zarobki. Przy średniej pensji
krajowej w wysokości 1300 PLN nauczyciele zarabiają 2200 PLN.
Szkoła podstawowa jest w Chinach bezpłatna, a płatne są studia
wyższe, ale jest to raczej symboliczna kwota 6000 yuanów rocznie
czyli około 2600 PLN.
Wracając
do naszej wycieczki do szkoły:
W
szkole poczekałem na nią pół godziny aż załatwiła swoją
sprawę, a później oprowadziła mnie po szkolnych obiektach.
Poszliśmy na stadion, gdzie akurat była lekcja WF dla dzieci około
10 letnich. Dzieci (koedukacyjnie) biegały po bieżni i podobno
były na trasie już od trzech kilometrów ale biegły w dalszym
ciągu. Kilkoro z nich już z nienaturalnie przekrzywioną ze
zmęczenia głową, niektóre walczyły z kolką trzymając się za
brzuch, u wszystkich na twarzach widać było grymas zmęczenia.
Pomimo to wszystkie dzielnie biegły dalej, automatyzując ruchy,
próbując zwalczyć dług tlenowy i dając z siebie wszystko, żeby
uzyskać jak najlepsze miejsce. Nie było mowy o obijaniu się. Ich
wysiłek był tak wielki, że myślałem, że trener (nauczyciel)
lada moment będzie musiał przerwać bieg, żeby dzieciaki nie
poprzewracały się i nie poumierały na bieżni ze zmęczenia. Nic z
tych rzeczy - nie dość, że trener nie przerywał, to nie miał
nawet na to ochoty. Głośno i stanowczo poganiał je trzymając w
reku stoper.
Nieopodal
był szkolny basen i też tam zajrzeliśmy. W ciągu tej krótkiej
chwili, gdy tam byliśmy dzieci w podobnym wieku przepłynęły 100
metrów delfinem, a później - bez odpoczynku - od razu przeszły do
kraula ! W kraulu oddychały mało technicznie, bo ‘'na dwa',’ a
nie ‘'na trzy’' ale to pewnie przez dług tlenowy po bardzo
męczącym delfinie. Nie widziałem dalszego treningu ale podobno
pływają bez przerwy po pół godziny zmieniając style i wplatając
w to tak wyczerpującego delfina , następnie robią minutową
przerwę poza wodą i kontynuują kolejne pół godziny.
To
nie była szkoła sportowa ale zwykła szkoła podstawowa bez żadnej
elitarności i specjalizacji. Trochę trudno mi sobie wyobrazić jak
w takim razie wygląda trening w specjalistycznej szkole sportowej.
Zwykła lekcja WF przypominała tutaj profesjonalny trening. Chyba
nie pomylę się bardzo przyjmując, że tak samo wygląda to w
tysiącach innych chińskich szkół. Jest tu w sporcie (i nie tylko)
nastawienie nie tylko na samą motorykę ale głównie na
wytrzymałość, której skala mnie bardzo zadziwiła. Zadziwiła
mnie też determinacja dzieciaków, ich chęci i duch
współzawodnictwa.
Ja
nie mam porównania z polskim systemem ale nie zdziwię się jeśli
ten polski polega na rzuceniu piłki i komendzie '‘grajcie'’.
O
tych intensywnych, chińskich metodach rozmawiałem z krajowcami i
dowiedziałem się, że to jest normalna procedura. Podobno to nie
jest jeszcze nic intensywnego w porównaniu z gimnastyką
artystyczną, gdzie jest najtrudniej i konkurencja największa. Tutaj
od dzieci z najmłodszych klas bardzo dużo się wymaga. One muszą
się nauczyć i zaakceptować, że oczekuje się od nich maksimum
wysiłku w każdej dziedzinie. Szkoły podstawowe od 2003 roku są
bezpłatne i rząd chce widzieć wyniki skoro za to płaci. Powtarza
się im w kółko, ‘'żeby stać w miejscu musicie biec tak szybko
jak potraficie’' , Mali Chińczycy z pokorą się temu poddają.
Naród ogólnie jest pokorny - (może to w jakimś stopniu oznaczać
złamanie) - ale w porównaniu z rachitycznymi narodami zachodnimi
przyniesie to rezultaty i współzawodnictwo z nimi będzie
jednostronne.
To
jest pokolenie przyszłych chińskich mistrzów olimpijskich - i
bardzo dobrze jeśli tak będzie, bo tak ciężką pracę trzeba
nagradzać. Przykro kontrastuje z tym propagowany w Polsce przez
pewne ‘'nowoczesne elity'’ - nasz polski model wychowania
młodzieży pod hasłem ‘'Róbta co chceta'’. Jestem przekonany,
że te chińskie dzieciaki za kilkanaście lat o sobie przypomną
zdobywając liczne laury. A jak przypomni o sobie pokolenie '‘róbta
co chceta’'?
I gdy w koncu wydaje ci sie, że zaczynasz rozumiec Chiny- na placu w centrum miasta widzisz cos takiego....
24
października. Wuhan, prowincja Hubei, Chiny,
Coraz
bardziej przekonuję się do tej nacji. Moja chińska znajoma była
na tyle miła, że pojechała ze mną aż do Wuhan, chociaż w ogóle
nie miała tego w planach. Wuhan jest jej dawnym miastem
uniwersyteckim i zaproponowała, że mi je pokaże. Z przyjemnością
skorzystałem.
Po
trzech godzinach drogi ‘'pociągiem wielkiej prędkości'’ czyli
chińskim TGV dojechaliśmy do Wuhan. Jakość podróży odpowiadała
pociągom w Europie Zachodniej. Było może nawet lepiej, ponieważ
wagony są nowe, czyste i świeże. Trochę się zdrzemnąłem
podczas drogi, bo wyjechaliśmy o świcie, a ja byłem mocno
zmęczony, bo marnie tej nocy spałem. Co do miasta Wuhan - oboje
zgodziliśmy się, że miasto Wuhan nie jest najpiękniejszym z
miast. Trochę za dużo szarego cementu jak dla mnie.
W
pociągu dosiadł się do nas Chińczyk, który okazał się być
pierwszą osobą, która narzekała bardzo na rząd i partię.
Głównie chodziło o drogi transport (trasa Changsha – Wuhan 350
km za 50 złotych polskich), drogą opiekę medyczną i brak
przyzwoitych emerytur. Przekonywał mnie, że w moim kraju jest pod
tym względem lepiej. Dodam tylko, że ten Chińczyk zarabiając
średnią krajową zapłacił w ubiegłym roku 0.3 % podatku
dochodowego (trzy razy się upewniałem czy to rzeczywiście ta
wielkość).
Od
południa do wieczora zwiedzanie miasta. Jest trochę zimno i mocno
wieje. Lokalne jedzenie jest całkiem inne niż na południu i tak
bardzo mi nie smakuje. Jest według mnie niedogotowane choć mocno
przyprawione.
Feng
shui, które robi taką furorę na Zachodzie, tutaj nie jest aż tak
ważne jak mógłbym przypuszczać. Jak się dziś dowiedziałem -
częsta jest pośród samych Chińczyków opinia, że jest to nic
innego jak zbiór chińskich zabobonów, który pewne zachodnie
kręgi płynąc z nurtem oczywistej mody - nazywają mistyczną
filozofia Wschodu. Po raz kolejny dowiaduję się, ze Zachód
inspiruje się w Chinach dokładnie tym, co ma sam ale walczy z tym
jako synonimem zacofania. Chodzi o to, że niektórzy zafascynowani
feng shui wielu rzeczy nie doczytali i wybrali najbardziej ciekawe
wątki. Uważają się jednak za znawców i często chcą Chińczyków
reedukować w tych kompozycjach. Chińczyków ta wybiórczość bawi,
bo nawet dla nich niektóre ‘'elementy'’ feng shui są
ekstremalnie zabobonne. Najśmieszniejsze jest to, że ludzie, którzy
za wszelką cenę chcę być '‘na topie'’ kupują to, bo jest
odpowiednio zapakowane. Moja chińska koleżanka, znająca angielski,
francuski i niemiecki - i jak mogłem zauważyć- bardzo oczytana -
skomentowała to mówiąc, że to typowe dla zachodnich humanistów –
z nieprzeczytanym Joyce’m i niedokończonym Proust’em , bardzo
szybko łapiących się na lep feng shui. Po raz kolejny upada mit
Zachodu.
Wuhan-Szanghaj,
25-27 października.
One
thing is certain, that life flies.
One
thing is certain, and the Rest is Lies.
The
Flower that once has blown for ever dies.
Siedzieliśmy
na ławce i odpoczywaliśmy nieopodal Pagody
żółtego żurawia,
gdy podeszła do nas młoda dziewczyna z białą parasolką w
błękitne kwiatki i z delikatnym uśmiechem na twarzy wręczyła nam
ozdobną kartkę z misternie wykaligrafowanym tekstem po chińsku i
angielsku. Po chwili skinęła głową lekko przechylając ją na bok
i bez słowa ale z gracją w ruchach oddaliła się. Nie widzieliśmy
jej już więcej.
Na kartce była treść bardzo
starego rubajjatu perskiego poety Omara Khayyam’a, którą
pozwoliłem sobie wyżej umieścić w angielskim przekładzie p.
Edwarda Fitzgerard’a z 1859 roku. Próbowałem później znaleźć
w internecie polskie tłumaczenie ale nie udało mi się, dlatego nie
wiem czy na polski w ogóle został przetłumaczony. Na potrzeby
bloga przetłumaczyłem go jak najlepiej umiałem.
Jedna
rzecz jest pewna, że życie minie.
Jedna
rzecz jest pewna, a w reszcie kłamstwo płynie,
Kwiat,
który kiedyś kwitł, na zawsze zginie.
Wieczór.
Przez
miasto Wuhan przepływa rzeka Jangcy, która tutaj ma około
kilometra szerokości. Tak duża rzeka zdominowała charakter miasta
i podzieliła je na dwie części. Rzeka jest tak szeroka, że gdy
jest słaba pogoda - tak jak dzisiaj - prawie nie widać jej drugiego
brzegu. Wieczorem przeprawiliśmy się przez rzekę i pojechaliśmy
do drugiej części miasta. W zasadzie można powiedzieć, że Wuhan
to dwa odrębne organizmy miejskie. Nawet mieszkańcy wykorzystują
tą odrębność do sygnalizowania pewnych lokalnych animozji. Jak
się dowiedziałem - różnicy w dialekcie nie ma, ale w mentalności
ludzi jest.
26-go
rano pożegnałem się z moją chińską koleżanką i pociągiem
pojechałem do Szanghaju. Dystans pomiędzy dwoma miastami to 1000
kilometrów czyli jak ze Świnoujścia do Ustrzyk. Pomimo tej
odległości - po 5 i pół godzinie byłem w Szanghaju. To może
choć trochę obrazować jak Chiny mają rozwiniętą infrastrukturę
transportowa.
Sam
Szanghaj jest przyjemnym miastem, a na każdym kroku widać duży
rozmach. Niestety, jeden zaledwie dzień spędziłem w Szanghaju i
przyszedł w końcu dzień, w którym muszę opuścić Chiny choć
robię to niechętnie, bo ten kraj i jego mieszkańcy pozostawili po
sobie jak najlepsze wrażenia. Rano 27- go bez mała teleportowałem
się Maglevem (300 km/h) na lotnisko. Będąc tam starałem się nie
zwracać uwagi na surowe miny chińskich celników, żeby nie psuć
ogólnego obrazu i po kilku godzinach lotem Delty (opóźnionym o
dwie godziny) wyleciałem z tego kraju. Moje wyobrażenie Chin
jeszcze kilka tygodni temu było całkowicie różne od
rzeczywistego. Chiny dają do myślenia . Wyruszam teraz do Japonii.
Japonia będzie musiała dać z siebie wszystko, żeby mnie
zadowolić, bo rozpieściły mnie dwa tygodnie w Chinach, które stawiają bardzo wysoko poprzeczkę.