Ascension
Boatswainbird Island. Gniazdo skalne na wschodnim wybrzezu Ascension. |
Pola lawy na pierwszym planie siegaja kilku metrow grubosci. W oddali Sisters Peak. U jego podnoza masy zwiru, pumeksu i tufu wulkanicznego tworza ten ksiezycowy krajobraz. |
Wymagania niektorych roslin sa bardzo niewielkie. Ten malgaski barwinek zakorzenil sie w erodujacej skale wulkanicznej w Devil's Riding School.. |
9
stycznia, niedziela. Wyspa Ascension. Wyspa Wniebowstąpienia
Po
spokojnej przeprawie ze Świętej Heleny, 9 stycznia o świcie
statek RMS St. Helena dotarł do wyspy Ascension i stanął na
kotwicy w zatoce Clarence. Wyokrętowanie trwało dłuższą chwilę,
tak więc w spokoju zjadłem jajka sadzone na bekonie na śniadanie i
dopiero o 10 rano małą łódką przetransportowałem się ze statku
na ląd. Sposób transportu na ląd bardzo podobny jak na Świętej
Helenie. Przez imigrację przeszedłem szybko i po uiszczeniu opłaty
imigracyjnej w wysokości 11 funtów w gotówce znalazłem się
oficjalnie na wyspie Ascension.
Polska
nazwa tej wyspy to Wyspa Wniebowstąpienia, ale pozwolę sobie
używać nazwy oryginalnej, bo jestem do niej bardziej
przyzwyczajony, a po drugie uważam, że 5 (i pół) sylab w jednym
członie nazwy geograficznej to trochę za dużo. Jej pierwotna nazwa
to Conception i została nadana przez portugalskiego żeglarza da
Nova, który wylądował tu w 1501. Od 1503 roku jednak przyjęła się
nazwa Ascension, ponieważ wspomniany już przy innej okazji
vice-król Indyj Alfons Albuquerque odwiedził wyspę w tym roku w
dzień Wniebowstąpienia Pańskiego.
W
sumie spędziłem tu prawie 2 tygodnie i nabrałem pewności, że ten
czas jest dostatecznie długim okresem na poznanie tego małego
kraju.
Pierwszy
widok na wyspę z morza nie rzuca na kolana. Typowa wulkaniczna wyspa
pokryta stożkami o brunatno - szarej barwie przechodzącej w
odpowiedniej porze dnia w czerwień.
Ponieważ
dziś (9-go) była niedziela, cale miasto czy raczej osada
Georgetown, które jest stolicą wyspy było całkowicie wyludnione i
sprawiało bardzo ponure, prawie otępiałe wrażenie. Mało jest tu
drzew, okolica pustynna i to mocno potęguje taki odbiór. Te parę
tutejszych sklepów, urząd pocztowy, a nawet restauracja były
zamknięte. Georgetown ma jak sądzę około 800 mieszkańców.
Miasto położone jest nad brzegiem morza. Zabudowane jest dość
niskimi budynkami - często są to parterowe baraki albo bungalowy
bez większego porządku architektonicznego. Organizacja osady jest
tak chaotyczna, że nie wiem nawet, która ulica jest główna.
Wydaje mi się, że plac pokryty czarnym żwirem, na którym stoi
kościół Św. Marii może być głównym placem w mieście.
Niewątpliwie
nie jest to najpiękniejsze miejsce w jakim byłem.
Jamestown
na Świętej Helenie miał jednak niezaprzeczalny urok i był w
porównaniu z Georgetown oazą piękna i harmonii.
Podczas
mojego pobytu na Ascension zatrzymałem się w hotelu Obsydian -
Hayez w centrum Georgetown - naprzeciwko budynku rządu. Za noc płacę
ponad 350 pln – a mimo to uważam, że jest dość marnym miejscem
bez większych wygód. Z materaca wystają druty i dziś musiałem
podłożyć karimatę, żeby znaleźć trochę komfortu. Inni też
się na te materace skarżą. Istnieje podejrzenie, że są z
demobilu z pobliskiej bazy wojskowej. Wentylator w pokoju pamięta
stare czasy, a w prysznicu zepsuła się regulacja wody. Na dodatek
śniadanie nie jest wliczone w cenę i muszę płacić kolejne 25
pln. Obiady mam w hotelu o 8 wieczorem. Z dodatkami za obiad płacę
około 150 złotych, ale też nie są najlepszej jakości. Mój
żołądek czuje, że wszystko jest rozmrażane po kilka razy.
Nie
wiem czy nie zrobiłem błędu biorąc ten hotel na cale dwa tygodnie
zamiast wynająć dom w centralnej części wyspy. Myślałem, że
Georgetown będzie ciekawszym miejscem. Środek wyspy dałby mi
lepszą możliwość kombinowania spacerów we wszystkich kierunkach.
Z drugiej strony pamiętam, że gdy szukałem tu noclegu - poza tym
hotelem nie mogłem znaleźć innej opcji.
Z
pierwszych ocen wnoszę, że ta wyspa w większości porównań
wypada o wiele gorzej niż Święta Helena.
Ascension
dopiero od niedawna przyjmuje turystów i ciągle brak jest
konkurencji w turystyce i stąd nie ma za dużego wyboru. Do tej pory
wyspa była mocno zmilitaryzowana, a podczas wojny o Falklandy
odegrała znaczącą rolę . Są tutaj bazy wojskowe
Wielkiej Brytanii i Zjednoczonych Stanów Amerykańskich. Z tego
względu mało kto się przejmuje turystyką, bo i tak będzie napływ
ludzi. Rządy tych państw pompują w tę wyspę fortunę na
utrzymanie baz i całej infrastruktury. Większość ludzi jest tu na
jakichś kontraktach albo rządowych, albo wojskowych, albo
‘'naukowych'’. (sic)
Z
okna mojego pokoju hotelowego, w którym właśnie siedzę, widzę
przechadzające się po ulicy owce. Rasa jest dziwna, pogmatwana,
hybrydowa i nie przypominam sobie żebym kiedyś widział
podobną. Mają czarną skórę na pysku i nogach i targają na sobie
brudną, poskręcaną wełnę jakby nie były strzyżone od paru
sezonów. Nie prezentują się zbyt dobrze, a wyraz ich pyska i
oczu całkowicie przypomina te jakie możemy zobaczyć u dzikich
zwierząt.
Pomimo
dzikiego wyglądu - to jedyne owce w tym kraju, które nie są bardzo
płochliwe. Wałęsają się po ulicach nie wywołując wśród
przechodniów żadnej reakcji , co każe mi przypuszczać, że owce
te są częstym gościem na ulicach tutejszych miast.
Zrobiłem
spacer po okolicy i brzegiem morza poszedłem do Clarence Bay, która
jest tuz za osada Georgetown.
W
zatoce naliczyłem dwadzieścia i siedem sztuk żółwi morskich
pływających w wodzie nie dalej jak 25 kroków od brzegu. Trwa
akurat sezon rozrodczy. Na plaży dokładnie widać
miejsca, w których poskładały jaja. Samą drogę żółwicy z
morza do miejsca złożenia jaj bardzo łatwo wypatrzyć, bo jest to
charakterystyczna smuga na piachu. Składają jaja głównie w nocy
i łatwo to przedstawienie obserwować.
Dostęp
na tę plażę jest wolny, ponieważ jest ona bez mała w granicach
miasta. Ludzie trzymają się pewnych zasad i - jak sądzę - nie ma
przypadków przeszkadzania żółwiom. Nikt też nie dobiera się do
świeżych jaj.
W
większości natomiast starych, otwartych ‘'gniazd'’, gdzie jaja
są już powykluwane, a pootwierane skorupki porozrzucane , po
zagłębieniu w piachu w kilku miejscach znalazłem jaja niewyklute,
w których skorupka nie została naruszona, ale już wstępna
obserwacja jasno dawała do zrozumienia, że w środku nie ma życia.
Ponieważ oczywiste było, że z takiego jaja nie wykluje się żywy
żółw - rozciąłem skorupę i znalazłem w niej na wpół
uschniętego, słabo jeszcze ukształtowanego małego żółwika.
Później - jeszcze kilkakrotnie znajdowałem podobne przypadki, ale
głównie z martwymi, niewyklutymi żółwiami w stanie mocnego
rozkładu. Nie wiem jak to się stało, że ptaki nie pozjadały
tych martwych żółwi.
Plaża
ma około sto kroków szerokości i w ogólnej ocenie uchodzi za
piaszczystą, choć ziarna są dość duże jak na piach - z reguły
mają wielkość od ½ do 4 milimetrów. Te większe wyglądają jak
ziarna ryżu o odcieniach od cytrynowej żółci przez dojrzałe
zboże aż do czerwieni rdzy. Te kolory zlewają się ze sobą i
z oddali przeważa lekki odcień beżu.
Ta
plaża zwana long beach - czyli długa plaża - kończy się jednak
dość szybko i zaczyna się skalne, dzikie wybrzeże z twardej,
czarnej, poszarpanej i poskręcanej wulkanicznej skały. Takie
wybrzeża przypominają o wielkich siłach natury jakie ścierały i
ciągle ścierają się w tym miejscu. Dziś brak tu aktywnych
procesów wulkanicznych, ale co się nie zmieniło to fale, które z
taką samą furią uderzają w brzeg tak, jak to było od tysięcy
lat.
Ta
część wybrzeża od razu przywróciła mi też pamięć o
Galapagos. Ogólnie cała wyspa ma charakter pośredni pomiędzy
Galapagos, a Capo Verde, a okolica wybrzeża- tak jak w obu tych
przypadkach- stwarza wrażenie skalistej pustyni. Gdzieniegdzie
sterczą drzewka akacji i jakieś niepozorne ostrokrzewy--- i to
wszystko na co stać tę wyprażoną przez żar wulkanicznych epok
ziemię.
Poza
wybrzeżem podłoże pokryte jest żwirem, który podczas słonecznego
dnia nagrzewa się do nieprzyzwoitej temperatury. Często temu
żwirowi towarzyszy pumeks, tuff i popiół wulkaniczny, co tworzy
iście piroklastyczny krajobraz. Ponieważ wiatr był dziś silny, po
krótkim dwugodzinnym spacerze całe ubranie i ciało pokryte
zostało brunatno-szarym pyłem. Było na dodatek bardzo gorąco,
a słońce będąc w zenicie nie dawało w ogóle cienia. Grzało z
góry, a z dołu parzył żwir. Czułem się jak w piecu. Wróciłem
wcześnie do hotelu, żeby uciec przed upałem i tam spędziłem
resztę dnia. Wyszedłem dopiero przed zachodem słońca i wtedy
pogoda była wyjątkowo przyjemna.
Swit. Dobijam na ascension |
Clarence Bay, Long Beach pod Georgetown. Ilosc zolwi tuz przy brzegu bardzo duza. |
Comfortless bay. Jedno z nielicznych miejsc gdzie mozna plywac. Lina zamocowana na skalach ma zapobiec porwaniu przez silne prady morskie. |
Biale i zolte kolory na popekanej skale wulkanicznej to nie ptasie guano ale porosty. |
English Bay na polnocnym wybrzezu. Jedna z dwoch piaszczystych plaz zapewniajaca wzgledne bezpieczenstwo kapieli morskich. |
George Town widziany z Fortu Hayez. na pierwszym planie baraki mieszkalne. W glebi kosciol Sw. Marii. |
Fort Hayez na obrzezach George Town. |
Georgetown widziany ze szczytu Cross Hill. |
Kazdego ranka mozna znalezc wiele takich sladow pozostawionych przez zolwie skladajace jaja na plazy. |
zolwie jaja po wykluciu. Clarence Bay |
Long Beach w zatoce Clarence pod Georgetown. |
.
11 stycznia, Wyspa Ascension.
Rano
poszedłem na wycieczkę, która - jak się okazało - zajęła mi
prawie cały dzień. Na początku udałem się na The Peak czyli
najwyższy punkt na wyspie. (859 metrów wysokości). Z terenów
pustynnych wkracza się w las deszczowy, który bardziej mi
przypominał lasy na Tahiti niż na wulkanicznej wyspie w suchym
klimacie. Wilgotność dochodzi do 100 procent. W rzeczy samej spadło
nawet kilka kropel regularnego deszczu. Doszedłem na sam szczyt
brodząc w pewnym momencie w błocie. Widoki z samego szczytu były
całkiem marne, ponieważ cały szczyt tonie w chmurach. Zanotowałem
temperaturę 23 stopnie w skali wrzenia wody przy wilgotności 100
procent. Żeby dojść na samą górę trzeba w pewnym momencie
przejść przez otwartą polanę na wzgórzu i tam - ponieważ brak
było drzew - siła wiatru była bardzo duża. W tym miejscu
przeważają trawy i miejsce to bardziej przypomina szkockie
Highlands niż wyspę w tropikalnej strefie.
W
tej części wyspy duże, żółte kraby lądowe wydaja się być
bardzo pospolite. Podczas drogi, na szlaku widziałem kilka zdechłych
szczurów, co jest nieco zastanawiające. Podobno nie truje się
szczurów, ale po tej mojej wycieczce nabrałem pewnych podejrzeń.
Szczury są tu mniejsze od ich europejskich kuzynów. Są dwa
gatunki, ale głównie widać jeden o jasnobrązowej sierści.
Tak
jak na Świętej Helenie także i tutaj pospolite są białe rybitwy
- nadobne–
fairy , white tern- gygis
alba.
Ich zwyczaje nie zmieniły się.
Cały
czas krążą nad głową. Przy tym krążeniu nie wydają jednak
żadnych dźwięków i są bardzo ciche, fruwają bezszelestnie i
próbują hipnotyzować swoimi przesadnie dużymi oczami. To są
według mnie bardzo subtelne ptaki. Nie mają zamiaru atakować, a
raczej przekazywać sugestię, że w pobliżu może być ich gniazdo.
Z
innych ptaków – pospolity jest tutaj tzw Myna
czyli
Acridotheles
tristis.
Gdy byłem na Świętej Helenie też występowały tam bardzo
powszechnie. Bardziej lubi lasy i zarośla niż nagie skały czy
pokłady żwirowe. Jest wielkości naszego gołębia, ale o posturze
zięby, chociaż należy do rodziny szpaków. Mają
charakterystycznie żółty dziób i nogi. Dziob bardzo podobny do
tego jaki mają łuszczaki. Wydają się być niepłochliwe i głupie
i pozwalają dość blisko do siebie podejść. Nie są dobrymi
lotnikami. Ich lot jest raczej niski, krótki i chaotyczny,
przypominający nieco lot naszych europejskich bekasów czy kszyków.
Jak sądzę Myna
są
wszystkożerne, bo jak mogłem się kilka razy przekonać, nie gardzą
nawet padliną. Podczas drogi widziałem trupa czerwono - szyjnego
Frankolina (Francolinus
Afer),
obok którego sugestywnie ‘'tańczyło'’ kilka ptaków Myna być
może podekscytowanych tym nieoczekiwanym obiadem. Jak byłem na
Świętej Helenie obserwowałem zachowanie tych ptaków przy zdechłym
gołębiu. Początkowo myślałem, że wydziobują z jego padliny
larwy much, pasożyty z piór albo inne robactwo, ale później
okazało się, że nie chodziło jedynie o gnieżdżące się w
padlinie czerwie. Ich zainteresowanie tym rozkładającym się
gołębiem było bardziej zaawansowane.
*
Na
szczycie The Peak widoki były marne, ale podczas samej drogi wyspa i
okoliczne stożki wulkaniczne były bardzo dobrze widoczne. Jeden z
nich – widok stożka wulkanicznego mnie zainteresował, tak więc
jak tylko zszedłem ze szczytu - w pobliskim Red Lion- starym XIX
wiecznym budynku zrobiłem sobie piknik, po czym nie tracąc czasu
poszedłem w kierunku stożka.
Ten
stożek to Sisters Peak, o wysokości 445 metrów - czyli jest prawie
o połowę niższy od The Peak. Brak tu jednak roślinności, a droga
na szczyt była dla mnie w miarę ciężka. Często musiałem iść
na czworakach i dość mocno walczyć z osypującym się żwirem i
skałami wulkanicznymi. Cały okoliczny krajobraz jest całkiem
pustynny. W dużych ilościach występują tzw. bomby wulkaniczne.
Podczas wybuchu lawa wyrzucona z dużą siłą w górę schładza się
w powietrzu i zastyga tworząc kształt bomby albo gruszki. Udało
mi się znaleźć taką rozłupaną bombę i jej przekrój
przedstawiam na rycinie. Niektóre bomby dochodzą do dużych
rozmiarów.
Nie
widziałem żadnego czworonożnego zwierzęcia, a po drodze zaledwie
kilka małych roślin wbitych w spękania skalne i szczeliny pomiędzy
rozprażonymi skałami i żwirem. Gdy dotarłem na szczyt mój
termometr pokazał 35 stopni C i wiał przy tym nieprzyjemny
silny wiatr. W kierunku południowym rozciąga się obszar
bazaltowych wycieków lawy, których grubość dochodzi do kilku
metrów. Z góry wygląda to jak rozlana plama ciemnego płynu. Ta
lawa jest dość świeżą formacją, a jej wiek szacuje się na
zaledwie około tysiąca lat. Była to jak dotąd ostatnia aktywność
wulkaniczna na Ascension.
Na
szczycie znalazłem przytwierdzone do skały pudełko, w którym był
zeszyt zapisany nazwiskami osób, które tu dotarły. Wpisałem się
tam dodając datę i aktualne dane meteorologiczne.
Na
samej górze jest trochę pnączy, rośnie zaledwie kilka drzew i z
tuzin aloesów. Drzewa i sterczące na dwa metry wysokości suche
badyle aloesów są wykrzywione w kierunku, który zdradza kierunek
przeważających na wyspie wiatrów. Dzisiaj wiało z północnego -
wschodu i taki też kierunek wyznaczają przechylone rośliny.
Odległość w linii prostej od Green Mountain jest zaledwie 3 i ½
kilometra, a jednak różnica była uderzająca. Zarówno w
wilgotności, temperaturze jak i w ogólnym charakterze okolicy. Taki
krótki dystans dzieli las deszczowy od pustynnych nieużytków.
Początkowo
miałem wrócić po tej trudnej wspinaczce do miasta, bo się już
nieco zmęczyłem, ale gdym był na górze tego stożka zauważyłem,
że jakieś pół kilometra dalej jest prawie perfekcyjny stożek
krateru wulkanu. Często w nieznanym miejscu trudno się oprzeć,
żeby nie zobaczyć co jest za kolejnym zakrętem albo za kolejną
górą. Nie wiadomo na co się trafi i dlatego dość łatwo
przekonać się, żeby wykrzesać z siebie jeszcze trochę sił.
Czasem trud jest wynagradzany, a czasem trzeba przyjąć
rozczarowanie.
Skoro
byłem tak blisko krateru poszedłem więc tam i po kolejnej godzinie
trudnej drogi ze szczytu po osuwiskach żwirowych w dół, później
w górę na krawędź krateru i ponownie w dół, znalazłem się we
wnętrzu krateru. Jego nazwa to Perfect Crater czyli - niezależnie
od tego jaki standard przyjmiemy - jest dość mało oryginalna.
Krater ma około pięćdziesiąt kroków średnicy wewnętrznej i
jest idealnie okrągły. Niecka znajduje się jakieś 30 metrów
poniżej krawędzi. Rośnie tam trochę sucholubnych roślin, jest
trochę na wpół uschniętych traw, ale poza tym pustynia. W
kraterze leżał szkielet owcy. Kości były wyprażone do białości
przez słońce. Szkielet musiał tam leżeć od dawna, ale ułożenie
kości wskazywało, że nie był poruszony od czasu, gdy owca padła.
Prawdopodobnie dopiero ja poruszyłem czaszkę, gdy ją oglądałem.
Być może owca zsunęła się z krawędzi krateru, co nie jest
trudne czy mało prawdopodobne i spadła do wnętrza uszkadzając się
na tyle, że nie była w stanie wyjść na powierzchnię. Jeśli tak
było, to w tym miejscu mogła wytrzymać bez wody maksymalnie kilka
dni.
Temperatura
w niecce krateru, w słońcu wynosiła 38 stopni w skali wrzenia
wody. Mierzyłem w słońcu z tej prostej przyczyny, że brak tam
cienia. To miejsce nie jest dość przyjazne. Brak wiatru, duszno i
gorąco. Przy wspinaniu się na krawędź - podczas wychodzenia z
krateru -poczułem w płucach bolesne sensacje podobne do tych, które
doznajemy gdy wychodzimy z ciepłego pomieszczenia i szybko biegniemy
na mrozie. Bardzo potrzebna wtedy jest możliwość odpoczynku w
cieniu, co niestety nie było tu możliwe. Wypiłem więc jedynie
parę łyków wody i poszedłem dalej, chociaż przez kilka
następnych godzin czułem lekki dyskomfort.
Wychodząc
z krateru spotkałem pospolitego tutaj - dużego na 8 cm - konika
polnego w kolorze piaskowym, który zdecydowanie lepiej znosi takie
pustynne klimaty niż ja czy ta biedna zdechła owca, której
szkielet widziałem.
Z
krateru zszedłem do osady Two Boats. Pozostałe sześć kilometrów
asfaltowej drogi powrotnej do Georgetown było ciężkim
przedsięwzięciem, ale przed wieczorem udało mi się tam dotrzeć.
Asfalt pomimo silnej operacji słońca i wysokiej temperatury,
chociaż nagrzewa się - co jest oczywiste- to nie staje się płynną
masą, w której odbijają się ślady butów albo powstają koleiny
od ruchu kołowego. Gdy położyłem na nim mój termometr - po
piętnastu minutach pokazał 43 stopnie C. Trochę mnie to zdziwił,o
bo myślałem, że będzie znacznie wyższa temperatura. W żwirze
przy moim hotelu w mieście temperatura po 15 minutach wyniosła
ponad 50 stopni C.
To
był bardzo pracowity dzień i należał - jak sądzę - do jednego z
najtrudniejszych pod względem fizyczno-wytrzymałościowym podczas
całej mojej podróży.
Przekroj przez bombe wulkaniczna. |
Bomba wulkaniczna, ktorych jest tu wiele. Polozylem na niej dlugopis zeby lepiej zobrazowac jej wielkosc. |
| ||||
Droga na Sisters Peak wydaje sie byc pustynia posrod rozprazonego przez slonce pumeksu i zwiru. Czasem jednak udaje sie znalezc roslinnosc taka jak ten skromny Blue Weed. |
Droga wybrzezem do Comfortless Bay. Przejscie przez taka zapore ze skal wylkanicznych jest dosc trudnym zadaniem. Pamięć automatycznie nasuwa porównania z krajobrazem Galapagos. |
Droga z Georgetown na Green Mountain. Tzw. tank- gdzie przechodzien mogl napic sie wody. Pobudowany w roku 1830. |
Georgetown. Baraki portowe pobudowane w 1830 roku. |
Georgetown. Kosciol Sw. Marii z 1843 roku. |
Georgetown. Kosciol Sw. Marii. Tworzacy podloze czarny, goracy zwir jest nieodlaczna czescia tej wyspy. Wzgorze Cross Hill na drugim planie. |
Na ulicy w Georgetown. Przed budynkiem rzadu i... mojego hotelu. |
Sklep w Georgetown. Przynajmniej taki jest na nim szyld. Zawsze byl jednak zamkniety. |
O
projekcie zalesienia Green Hill czyli najwyższego wzniesienia w tym
kraju, o roślinach endemicznych na wyspie Ascension i o zdziczałych
zwierzętach hodowlanych.
Jeszcze
na początku XIX wieku najwyższe wzniesienie na wyspie czyli Green
Hill było całkowicie pozbawione drzew. Gdy w roku 1836 p. Karol
Darwin, a w roku 1843 p. Jozef Hooker byli na Ascension - obaj
zwrócili uwagę na kompletny brak drzew na tej wyspie i suchość
jej klimatu. Kilka lat później, już w roku 1847, za sprawą
ogrodów botanicznych w Kew pod Londynem, których dyrektorem był
ojciec wymienionego wyżej p. Hooker’a –powstał plan zalesienia
Ascension. Od roku 1850 rok po roku zaczęto wprowadzać na wyspę
różne sadzonki roślin i w ten sposób zaczęło się
eksperymentalne zalesienie wyspy.
Im
więcej drzew się zakorzeniało, tym więcej zaczęły zatrzymywać
wody, która do tej pory parowała albo wsiąkała w porowaty żwir i
tuff. Eksperyment się powiódł, a już w roku 1870 silne
stanowiska miały tam eukaliptus, sosna norfolk’ska, bambus i
bananowiec.
Eukaliptus
wydaje się, że ma szczególne zdolności aklimatyzowania się w
nowych środowiskach. Zarówno eukaliptus jak i sosna norfolkska jak
widziałem są pospolite na Świętej Helenie. W Afryce Południowej
też bardzo dobrze się udaje i jest często spotykany. Gdy byłem w
Ameryce Południowej widziałem całe lasy eukaliptusowe, a przecież
oryginalnie ten gatunek był ograniczony zaledwie do Nowej Holandii
czyli dzisiejszej Australii i prawdopodobnie nie występował nawet
na pobliskiej Ziemi Van Diemen’a. Dystrybucja geograficzna
eukaliptusa jest jednak sztuczna i staje się oczywiste, że ten
gatunek ma co prawda silne zdolności adaptacyjne, ale bardzo słabe
zdolności dyspersji i bez pomocy człowieka nie wyszedł by poza
swój historyczny ekosystem.
Wracając
jednak do zalesienia Ascension. Plan udał się całkowicie i dzisiaj
okolice Green Hill są zieloną częścią wyspy, która mocno
kontrastuje z jałowym pasem wybrzeża. Myślę, że wiele osób
widząc las tropikalny na wzgórzu nie ma świadomości , że jest on
całkowicie sztucznym dziełem człowieka. W ciągu nieco ponad stu
pięćdziesięciu lat ten sztucznie zalesiony szczyt góry zaczął
nawet wytwarzać własny ekosystem. Do tego stopnia, że często
spowity jest gęstymi chmurami, które sam ‘'wyprodukował'’.
Takie ekosystemy z reguły potrzebują tysiące lat na wytworzenie
własnej biosfery. W tym przypadku ten proces jest tak szybki, że
botanicy na próżno mogą szukać odpowiednika w skali światowej.
---Podczas mojego pobytu na Ascension każdego dnia widziałem chmury
nad Green Hill.
Większość
roślin, które się spotyka na wyspie została wprowadzona przez
człowieka. Podczas moich częstych spacerów po różnych częściach
wyspy wiele razy patrząc na otaczające mnie rośliny dochodziło do
mnie, że pewne gatunki tu po prostu nie pasują. I tak jest w
rzeczywistości. Teraz zaledwie dwa tuziny gatunków roślin jest
gatunkami rodzimymi.
Z
tej liczby tylko dziesięć gatunków jest endemicznych. Według
informacji, które zaczerpnąłem w Conservation Fund cztery z tych
endemicznych gatunków nie były widziane od wielu lat i istnieje
silne prawdopodobieństwo, że są już gatunkami wymarłymi.
Ta
informacja (jak i wiele innych z tej instytucji) wymaga jednak
rewizji, ponieważ jak się później dowiedziałem od mieszkającego
w moim hotelu botanika z Anglii, zaledwie kilka miesięcy temu, w
roku 2010 znaleziono jeden gatunek uznany za wymarły. To właśnie
Conservation Fund jako pierwszy powinien być świadomy takich zmian
tym bardziej, że ponowne odkrycie gatunku na tak małej wyspie jest
z reguły wielką aferą. Anogramma
ascensionis
to gatunek niewielkiej paproci, który przez sześćdziesiąt lat nie
był widziany na wyspie. Gdy w ciągu 50 lat nie ma udokumentowanej
obecności gatunku uznaje się go za wymarły. Tak więc zostaje nam
nie sześć, a siedem udokumentowanych gatunków endemicznych w tym
jeden –pteris
adscensionis (tez
brak polskiej nazwy) - w stanie krytycznym bez wielkiej nadziei na
przetrwanie. Przy braku zmienności genetycznej pteris’a
już
wkrótce być może zostanie sześć gatunków endemicznych. Pomimo
niedawnego ponownego odkrycia anogramma
odliczanie trwa.
Ilość
gatunków wprowadzonych natomiast jest znacząca i wyspa ta boryka
się z takim samym problemem jak Święta Helena. To właśnie
gatunki wprowadzone rzucają się w oczy tym, że do tego ekosystemu
po prostu nie pasują.
Przed
odkryciem w 1501 roku, albo przed zaludnieniem, wyspa nie posiadała
dużych czworonogów dlatego rośliny z haczykami, ‘'rzepami'’
czy kolcami musiały być introdukowane z zewnątrz. Żadna roślina
nie zdołałaby wytworzyć tak specjalistycznej interakcji z dużymi
zwierzętami w tak krótkim czasie.
Dzisiaj
na wyspie żyje kilka gatunków dużych zdziczałych czworonogów.
Za zdziczałe uważa się dawne zwierzęta hodowlane, które z
jakichś przyczyn przestały być zwierzętami hodowlanymi. Często
spowodowane jest to ucieczką z gospodarstwa w niezaludnione części
wyspy, czasem brakiem rozsądku człowieka. Jakakolwiek jest tego
przyczyna na wyspie Ascension nie brak zdziczałych zwierząt i pod
tym względem ta wyspa nie różni się od innych wysp.
W
największej liczbie są zdziczałe owce, ale też dość pospolicie
występują zdziczałe króliki, drób, osły i bydło o czym napiszę
później podając kilka przykładów. Zdziczałe koty zostały
wytępione, a w roku 2004 został zabity ostatni osobnik.
Nie
ma na wyspie kóz, co nie zdarza się często na wyspach tej
wielkości w tym pasie wysp atlantyckich, które -jedna za drugą-
były odkrywane przez Portugalczyków. Na każdą odkrytą wyspę
Portugalczycy introdukowali kozy, które zawsze mieli na statkach pod
ręką - jako zapas świeżego mięsa. Podczas jednej z moich
wycieczek wziąłem w charakterze przewodnika starszego człowieka,
który nieprzerwanie mieszka na Ascension od 1963 roku czyli jest
najdłużej żyjącym tu rezydentem. Zapewniał mnie, że już w tym
czasie, gdy przybył na wyspie kozy były uznane za wytępione
przynajmniej od kilku lat. Pamiętam, że mówił mi, że żałował
tego faktu, ponieważ przeprowadzając się tu cieszył się na
możliwość polowania na kozy. Bardzo się rozczarował, gdy kozy
już były wystrzelane i dlatego ten fakt zapamiętał.
Trwa
aktualnie akcja wyłapywania królików. Podczas moich spacerów po
wyspie często widziałem pułapki na króliki. Króliki są bardzo
pospolite i często można je zobaczyć nawet w osadach. Ich ilość
w terenie jest ciągle bardzo znaczna. Prawdopodobnie taki stan
rzeczy nie utrzyma się długo, ponieważ aktualna administracja
wyspy postawiła sobie za jeden z celów wytępienie królików.
W
XIX wieku pospolite były na wyspie także zdziczałe osły, ale
teraz została ich podobno niewielka ilość. Piszę podobno, bo
informacje, które otrzymałem z Conservation Trust nijak się mają
do moich obserwacji. Bardzo często napotykałem się podczas moich
wędrówek na dzikie osły i doprawdy nie wiem jak można ich liczbę
uznać na niewielką. Poza tym, ze wiele razy widziałem je w terenie
. Raz, gdy wracałem w nocy z plaży po oglądaniu żółwi
składających jaja - tuz przed moim hotelem spotkałem dwa osły-
samice z młodym osiołkiem , a przy budynku poczty była ich
cala grupa. Po raz pierwszy widziałem w stolicy na wpół dzikie
osły i to na dodatek w takiej licznej reprezentacji. Pamiętam, że
gdy bylem w kościele Św. Marii - na drzwiach zobaczyłem ogłoszenie
informujące o konieczności zamykania drzwi, żeby do świątyni nie
weszły osły. Sugerując się informacjami o ich potencjalnej,
niewielkiej liczbie pomyślałem wtedy, że jest to ostrzeżenie na
wyrost ,bo nie spodziewałem się tutaj w mieście tych czworonogów.
Jak się jednak później przekonałem- byłem w błędzie. Te dwa
osobniki przed moim hotelem, chociaż były początkowo nieufne, to
nie wydawały się bardzo przestraszone moją osobą i ostatecznie
podeszły do mnie w nadziei, jak sądzę, na jakiś smakołyk. Mały
osiołek wykazał się odwagą i podszedł nawet na wyciągnięcie
ręki, ale niestety nic dla nich nie miałem.
Trochę
inaczej patrzę się na osły od momentu, kiedy przeprawiając się
przez Andy miałem możliwość współpracować z mulami, które
mają połowę ich genów. Wtedy przekonałem się jak dobre geny te
poczciwe zwierzęta wplotły w hybrydę z koniem.
Owce,
jak jest wiadome, są tak płochliwe, że bez mała 'dziczeją'. Często wystarcza kilka
pokoleń, co u owiec następuje w miarę szybko i owca w tym czasie
staje się innym zwierzęciem. Gdy bylem na Falklandach pamiętam, że
zwróciłem uwagę na stan płochliwości owiec, a jak wiadomo
płochliwość zwierząt jest oznaką dziczenia. Puszczone na
rozległych gospodarstwach samopas - w pewnym stopniu muszą być
uznane za zwierzęta zdziczałe. Widziałem też kilka razy owce z
bardzo przerośniętą wełną, co jest jednoznaczne z faktem, ze nie
są strzyżone w każdym sezonie, czyli już częściowo zdziczałe.
Tutaj
nie jest inaczej, a ilość zdziczałych owiec jest na tyle duża, ze
nie sposób zrobić spaceru w centralnej części wyspy, żeby się
na takie towarzystwo nie natknąć. Także tutaj płochliwość
zdziczałych owiec jest absurdalnie daleko posunięta. Przy każdym
kontakcie z człowiekiem uciekają na połamanie karku i
uspokajają się trochę dopiero jak człowiek oddala się na
przynajmniej pięćdziesiąt kroków. Niektórzy uważają, że owca
do końca nigdy nie jest oswojona i cały czas instynkt nie został w
tym zwierzęciu złamany.
Kolejnym
przykładem jest zdziczałe bydło rogate. Jak wiemy z danych
historycznych dzikie bydło można było spotkać na wyspie Ascension
już w roku 1821. Teraz natomiast mamy do czynienia z nowszym
fenomenem.
Po
roku 1978, gdy sprywatyzowano politykę rolną na Ascension bez
dotacji z Wielkiej Brytanii hodowla bydła przestała się opłacać
i dlatego została całkowicie porzucona na początku lat 90-tych, a
to bydło, które nie zostało zarżnięte na kiełbasy, znalazło
się w stanie wolnym puszczone w samopas bez żadnej kontroli. Od
tego czasu minęło zaledwie ‘'dzieścia'‘ lat, ale nawet tak
krotki okres czasu spowodował, że bydło zdziczało do tego stopni,
że wrócił instynkt ucieczki przy spotkaniu z człowiekiem. Etapy
dziczenia bydła w miarę często były poruszane przez różnych
podróżnych w różnych krajach. Z jednej z takich relacji wiemy, że
w XIX wieku zdziczałe byki na Falklandach były realnym zagrożeniem
dla życia i ponieważ kilkakrotnie zdarzyły się ataki na ludzi ze
skutkiem śmiertelnym, podjęto decyzję o ich eksterminacji. W tym
przypadku Ascension na razie bydło jest na etapie ucieczki przed
człowiekiem i żadnego zagrożenia nie stwarza. Tutejsze dzikie
krowy chowają się przed człowiekiem tak sprytnie, że tylko
nielicznym udaje się na nie natknąć. Populacja jest nieliczna i
szacuje się ją na kilka bądź kilkanaście sztuk. Jest
prawdopodobne, że populacja zdziczałego bydła wymrze na tej wyspie
w przeciągu krótkiego czasu. Niedawno w środkowej części wyspy
dwa byki zostały znalezione martwe.
Droga na Green Mountain. Kaktus i eukaliptus w uscisku tak silnym, ze ich pnie sa zlane w jedna tkanke. |
Droga na Green mountain. Erodujace skaly. |
Green mountain- krajobraz bardziej przypomina szkockie Highlands |
Green Mountain, droga na The Peak z reguly tonie w chmurach. Gdy robilem to zdjecie wiatr byl bardzo silny. |
Green Mountain, las deszczowy |
Green Mountain, las deszczowy |
Ten duzy-15 centymetrowy krab ladowy zauwazyl moja obecnosc, schowal sie za lisc i trwal tak w bezruchu zeby nie zdradzic swojej kryjowki. |
W drodze na The Peak. Wilgotnosc dochodzi do 100 procent. Fikus obrosnety mchami zajmuje stanowisko wsrod paproci i... blota po kostki. |
Uchwycilem te biala, niewielka rybitwe 'fairy tern' w locie posrod galezi eukaliptusa gdy szedlem na Green Mountain. |
Na wpol dzikie osly w centralnej czesci wyspy. |
To charakterystyczny dla tej wyspy krajobraz. |
Perfect Crater, widok z Sisters Peak. |
Sisters Peak, widok z drogi na Green Mountain. |
Widok na polnocno-zachodnia czesc wyspy.Po lewo widoczny stozek Sisters Peak i kratery wulkaniczne. To typowy dla tej wyspy krajobraz. |
Widok na zachodnie wybrzeze. Zdjecie zrobione z zalesionej czesci Green Mountain. |
Widok z drogi na Green mountain |
Widok z Green Mountain na polnocne wybrzeze. |
Widok na Green Hill. W dole osada Two Boats. Zdjecie zrobilem podczas wspinaczki na Sisters Peak |
We wnetrzu krateru. |
Wnetrze krateru- 'Perfect Crater' |
We wnetrzu krateru lezal szkielet owcy. Kosci zostaly wyprazone do bialosci przez intensywna operacje slonca. |
12
stycznia. Ascension.
Dzisiejsza
wędrówka zaprowadziła mnie na północny brzeg wyspy. Dwie godziny
zajęło mi przejście wybrzeżem, gdzie nie ma dróg, a ścieżki są
nieczęste, do Pyramid Point. Droga - jak to ma miejsce na Ascension
- prowadzi przez skały wulkaniczne ,dlatego wymaga i dużo czasu i
sporo samozaparcia. Dotarłem do Comfort(less) Cove, gdzie znajduje
się mała plaża i miejsce dobre do snorkelowania. Popływałem tam
trochę, ale prądy morskie są tak silne , że pływanie nie było
komfortowe. Nieopodal jest Bonetta Cemetary czyli stary cmentarz. Od
początku XIX wieku to było miejsce kwarantanny dla statków
przybywających z Afryki Zachodniej. Większość statków z tego
terenu przywlekała ze sobą ‘'gorączkę'’- dziś wiemy, że
głównie była to żółta febra , albo malaria. W 1838 jeden z
przypływających na wyspę z Afryki Zachodniej statków o nazwie
Bonetta też przywlókł ze sobą podobną gorączkę. Wszyscy
zmarli. Ci, którzy nie zostali pochowani w morzu znaleźli swoje
miejsce na tym cmentarzu. Później grzebano tutaj inne przypadki
różnych gorączek. Mniej więcej w tym czasie zmieniono nazwę
zatoki z Comfort na Comfortless Bay czyli z Komfortowa na
Niekomfortowa.
Na
Ascension, z tego co zauważyłem, brak inwencji w nazewnictwie.
Najwyższy szczyt nazywa się ‘'Szczyt'’, jedna wioska nosi nazwę
‘'Jedna Łódź'’, druga wioska ‘'Dwie Łodzie’' i takie
przypadki można mnożyć. Miasto GeorgeTown (Miasto Jerzego)
wyróżnia się innowacyjnością w porównaniu z innymi nazwami w
tym kraju.
Chciałem
wrócić do miasta przez English Bay i North Point, ale te miejsca są
aktualnie zamknięte ze względu na działalność wojska i
radiostacji , i dlatego cywile są tu niemile widziani. Skręciłem
więc w pierwszą lepszą ścieżkę, którą wyszedłem w końcu na
główny trakt. Później się dowiedziałem, że nieświadomie
przeszedłem obszar militarny, co jest ściśle zabronione. Nie
widziałem jednak żadnych ostrzeżeń aż do momentu, gdy z niego
wyszedłem. Nikt mnie nie widział, w przeciwnym razie - pomimo tego,
że stale noszę ze sobą podpisane przez administratora wyspy
zezwolenie - pewnie oskarżono by mnie o terroryzm. W końcu jestem
na wyspie, gdzie poza Brytyjczykami są na dodatek Amerykanie, tak
więc o paranoję bardzo łatwo.
Wracając
do miasta spotkałem po drodze brytyjskie małżeństwo, które
poznałem na statku ze Świętej Heleny. Byli uprzejmi podwieźć
mnie do hotelu swoim autem. Po drodze wstąpiliśmy na lancz do
osady Two Boats. W restauracji wszyscy oglądali sky news
transmitujące zeznania p. Antoniego Blair’a w sprawie inwazji na
Irak. Wtedy właśnie po raz pierwszy od dwóch tygodni widziałem
włączony telewizor.
Podczas
lanczu rozmawialiśmy o standardzie w naszym hotelu w Georgetown i
zgodziliśmy się, że jest bardzo słaby.
Wieczorem,
już w hotelu, na obiad dostałem nie wiem ile razy rozmrażaną
jagnięcinę, chłodną zupę, niedogotowane ziemniaki i marne wino.
To przeważyło szalę i podjąłem decyzję o rezygnacji z tej
stołówki.
fregata na polnocno-wschodnim wybrzezu Ascension. |
Okolice North-East Bay.W oddali widoczny stozek Bears Back czesto nieslusznie nazywany kraterem. |
Pn-wschodnie wybrzeze. Ten syfon wystrzeliwuje woda na kilkadziesci metrow w gore. |
Polnocno-wschodnie wybrzeze wyspy Ascension. |
Okolice Hummock Point. Sila fal uderzajaca w porowata skale wulkaniczna dziala jak syfon. Setki razy dziennie woda jest wystrzeliwana na kilkadziesci metrow w gore. |
Poszarpane, ostre i twarde wulkaniczne skaly przy zatoce Clarence sa poddawane ciaglemu atakowi fal morskich bijacych tu z wielka sila. |
Widok na Georgetown z Clarence Bay. |
13
stycznia.
Kolejny
bardzo aktywny dzień. Wypożyczyłem samochód i o świcie
pojechałem na północno-wschodnie wybrzeże w okolice Hummock
Point. Tam spędziłem ponad dwie godziny zajmując się głównie
obserwowaniem zwierząt uwięzionych w stawikach wulkanicznych.
Stamtąd pojechałem do wschodniej części wyspy do Devil’s
Ashpit. Zostawiłem samochód na końcu bitej drogi, napisałem
kartkę z godziną i kierunkiem mojej wędrówki- na wszelki wypadek,
bo droga należy do trudnych - i pieszo udałem się na White Hill, a
później w kierunku wybrzeża do Little White Hill. Droga była
ładna, ale okropnie męcząca i przejście w tych warunkach zaledwie
około siedmiu kilometrów zabrało mi pięć godzin. Większość
drogi po ostrych skałach wulkanicznych bardzo mnie zmęczyła.
Nieprędko
zapomnę te moje wycieczki na Ascension. Według mnie należą do
bardzo trudnych.
Trzy
litry wody, które niosłem ze sobą wypiłem dość szybko.
Zniszczyłem buty, które niedawno kupiłem. Okazały się być za
miękkie na tutejsze podłoże.
Po
drodze widziałem kilka szczurów i dwa zdziczałe osły - i to były
jedyne ssaki jakie spotkałem. Zostawiłem szczurom kanapkę z serem
i poszedłem dalej, ale gdy wracałem tą drogą po kilku godzinach -
ciągle tam leżała nieruszona, chociaż ślady na popiele
wulkanicznym zdradzały ich zainteresowanie. Są bardzo ostrożne,
uważne i nieufne ze względu na trwającą akcję eksterminacji.
Wszędzie widać porozstawiane pułapki na szczury i tak jak
napisałem przy innej okazji - widziałem kilka sztuk martwych na
dukcie i podejrzewam. że są tez biedaki trute jakąś myksomatoza
albo inną chemią.
Pobliskie
klify zamieszkuje olbrzymia ilość ptaków. Fregaty, głuptaki,
rybitwy - o ile mogłem się przekonać podczas tej wycieczki -
są bardzo pospolite. Rybitwy gnieżdżą się w całkowicie
niedostępnych miejscach na półkach skalnych nad stumetrowym
urwiskiem. Ani człowiek, ani kot ani szczur nie ma najmniejszej
szansy złożyć im wizyty nie narażając się na połamanie karku.
Kolejnym
etapem wycieczki była tzw Devil’s Riding School, która jest
bardzo ciekawą formacją wulkaniczną. To dawne płytkie jezioro
wulkaniczne dziś już wyschnięte. Gdy wyschło odsłoniło bardzo
silnie zerodowane podłoże, które usiane jest płaskimi kawałkami
skał przypominającymi dachówki albo twarde skorupy talerzy. I
takie jest tez uczucie jak się po tym podłożu chodzi. Dołączam
zdjęcia ze zerodowanych struktur z tego miejsca.
W
całej okolicy pomimo ekstremalnie suchego klimatu z każdej
szczeliny skalnej wyrastają rośliny. Głównie różne paprocie,
ale zdarzają się tez rośliny kwitnące.
Wczesnym
wieczorem wjechałem autem na Cross Hill, co nie było trudne. Zjazd
jednak był dość ryzykowny, szczególnie takim małym
samochodzikiem jaki wypożyczyłem.
Dzisiejszej
nocy około 11-tej godziny poszedłem na plażę, gdzie przyglądałem
się samicom żółwi zajętym składaniem jaj. Księżyc był tak
jasny, że cienie na plaży były całkiem wyraźne, tak więc
obserwacja żółwi była łatwa.
Żółwie
są duże, a średnica ich skorupy na dłuższej średnicy
zdecydowanie przekracza jeden metr. Na obszarze plaży o powierzchni
zaledwie ćwierć hektara naliczyłem 9 żółwic zajętych
składaniem jaj albo kopaniem ‘'gniazda’'. Później, gdy już
odchodziłem - z oceanu wychodziło pięć kolejnych. Żółwie
wychodzące z oceanu wyglądają bardzo specyficznie. Szczególnie
przy świetle księżyca. Z oddali widać było dziwne, obłe
sylwetki wypełzające z morza. Ich skorupy - ponieważ były jeszcze
mokre od wody morskiej - odbijały poświatę księżyca.
Często
kilka na raz ląduje na brzegu i zaczynają pochód wgłąb plaży.
Poruszają się wolno, ale bardzo równomiernie, metodycznie,
mechanicznie automatyzując ruchy. Wszystkie w ten sam sposób według
swoistej, ustalonej matrycy.
Na
plaży często są tak mocno zakopane w piasku, że widać jedynie
fontanny piachu wyrzucane w górę podczas kopania zagłębienia.
Oglądałem cały taki proces - od wylądowania na plaży poprzez
kopanie zagłębienia, składanie jaj, zakopywanie i powrót do
oceanu. To całe przedstawienie zajęło ponad dwie i pół godziny,
ale nie znudziłem się nawet przez chwile. Ten osobnik, którego
obserwowałem, po złożeniu jaj potrzebował 15 minut na przejście
zaledwie czterdziestu metrów i wydawał się być bardzo zmęczony.
Gdy w końcu doszedł do granicy fal ,zatrzymał się i pozwolił by
fala zmyła jego olbrzymie i ciężkie cielsko do oceanu. I po chwili
już go nie było. Znikają w wodzie w sposób fantastycznie
tajemniczy...... i tak samo się z niej wyłaniają.
Jak
wiele z tych czynności jest ich świadomą wolą, a jak wiele
jedynie ślepym instynktem?
Devils Riding School. Erodujaca skala wulkaniczna.. |
Devils Riding School. Erodujaca skala wulkaniczna. |
Devils Riding School. Erodujaca skala wulkaniczna. |
Devils Riding School. Kazda szczelina w skale jest potencjalnym habitatem roslin. W tym przypadku paproci. |
Wymagania niektorych roslin sa bardzo niewielkie. Ten malgaski barwinek zakorzenil sie w erodujacej skale wulkanicznej w Devil's Riding School.. |
Glen we wschodniej czesci wyspy. |
Jedna z setek jesli nie tysiacy pulapek na szczury. |
Najdalej na wschod wysuniety cypel wyspy. |
Poludniowe wybrzeze wyspy. |
Ta sciezka prowadzaca na wschodni cypel chwile pozniej sie urywa i droga robi sie bardzo ciezka. |
Widok na South-East Bay. Zatoka polozona na poludniowym-wschodzie wyspy. |
Widok z Cross Hill na South-West Bay. Poludniowo-zachodnie wybrzeze. |
Widok z Cross Hill. Po lewo Sisters Peak, w centrum Green Mountain, po prawo Lady Peak. U stop osoda One Boat. W oddali osada Two Boats. |
Wschodnia czsec wyspy Ascension. |
14-
21 stycznia
W
tych dniach ograniczyłem trochę swoją aktywność i postanowiłem,
że dam odpocząć organizmowi. Nie był to jednak czas stanu
absolutnego lenistwa, ponieważ codziennie robiłem wycieczki,
chociaż bez przesadnego forsowania się i bez przesadnych ambicji.
Głównie czas spędzałem na wybrzeżu godzinami obserwując
zwierzęta pelagiczne w naturalnych ‘'akwariach'’. Niektóre
uwięzione tam ryby dochodziły do pół metra długości i były
dosyć egzotyczne, żeby przykuć oko każdego. Szczeliny w skałach
często są okupowane przez ośmiornice. Na północnym wybrzeżu, w
podobnym terenie nie widziałem żadnej ośmiornicy, a tutaj
prawie w każdym ‘'akwarium'’ jest przynajmniej jedna. Obserwacja
zwyczajów ośmiornic w ich naturalnym habitacie jest czystą
przyjemnością. Potrzeba do tego jedynie czasu, dużo spokoju i
cierpliwości. W końcu ośmiornice przyzwyczają się do naszej
obecności i nie widząc zagrożenia zaczynaą swoje codzienne
zajęcia.
Te
małe ekosystemy tętnią życiem i zmieniają się bardzo szybko,
tak więc codziennie można znaleźć coś nowego. W zasadzie każda
większa fala dostarcza pewną ilość nowej wody z różnymi
organizmami, co całkowicie może zmienić układ sił w tym
naturalnym akwarium.
Poza
tym zajęciem, o którym już wiele razy pisałem przy innych
okazjach - czas poświęciłem na spacery i chociaż ograniczyłem je
to i tak długość niektórych z nich dochodziła do kilku godzin. W
jakimś sensie te spacery były jednak już mało odkrywcze i w
zasadzie obracałem się wokół znanych mi już miejsc, ponieważ
wyspa Ascesnion jest dość mała i większość interesujących
mnie planów zrealizowałem w ciągu pierwszego tygodnia. Były
jednak idealne do spokojnego uporządkowania myśli i
przeanalizowania sobie w głowie całej mojej podróży.
Wybrzeze Deadman na ktorym spedzilem dlugie godziny obserwujac zwierzeta pelagiczne uwiezione w naturalnych 'akwariach' otoczonych skalami wulkanicznymi. |
Wybrzeze Deadman. Kolonie pąkli pokrywaja okoliczne skaly. |
Wybrzeze deadman. slimaki wypelniaja kazde wglebienie w skale. |
Wybrzeze Deadman. Kraby morskie sa tu bardzo pospolite. Dochodza do rozmiaru 20 centymetrow. |
Lady Hill wieczorem nabiera czerwonej barwy. Zdjecie zrobilem wczesnym wieczorem z amerykanskiej bazy wojskowej jadac na poludniowo-zachodni kraniec wyspy. |
23
stycznia, w niedzielę - przed świtem wyleciałem z Ascension i po
południu tego samego dnia wylądowałem na wojskowym lotnisku Brize
Norton w Anglii. Stamtąd udałem się Londynu skąd nie tracąc ani
chwili, pierwszym możliwym samolotem poleciałem do Warszawy, gdzie
dotarłem późnym wieczorem zamykając tym samym moją podróż
dookoła świata, która w sumie zajęła mi półtora roku i cztery
dni.
finis.
No comments:
Post a Comment